Stary Dziadek Stary Dziadek
714
BLOG

O polskiej oświacie z trochę innej strony...

Stary Dziadek Stary Dziadek Edukacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 24

Przeczytałem właśnie dwa posty dotyczące problemów polskiej oświaty.


https://www.salon24.pl/u/foros/928914,strategia-pis-wobec-nauczycieli
https://www.salon24.pl/u/letni/928928,wrog-klasowy


W pierwszym odruchu chciałem oba skomentować. Ale gdy zabrałem się do tego okazało się, że to, co chcę powiedzieć znacznie przekracza ramy zwykłego komentarza.
Dlatego też pozwalam sobie na dłuższy wywód dotyczący omawianych kwestii.
Wszystkich – jak Polska długa i szeroka – zajmuje głównie sprawa podwyżek. Czy będzie to 150 złotych czy też 1000 złotych. Tak właściwie słyszy się tylko o tym. I oczywiście zestaw obowiązkowy – Karta Nauczyciela, 18-godzinne pensum, wakacje, ferie itd., itp. Ale widać wyraźnie, że większość piszących nie ma pojęcia o tym, jak wygląda polska oświata AD 2019. Bo naprawdę jest tak, że przytaczany model funkcjonowania polskiej edukacji to model niepełny. W Polsce na chwile obecną szkół (i co za tym idzie nauczycieli) funkcjonujących – skrótowo ujmując – na Kartę Nauczyciela – jest coraz mniej. Może w miastach tak, ale na prowincji już nie.
Ci, którzy siedzą w temacie wiedzą o czym piszę. O trwającym od kilkunastu lat procesie likwidacji publicznych szkół przez samorządy i przekazywanie ich w prywatne ręce. Najczęściej stowarzyszeniom czy osobom fizycznym. I w takich szkołach Karta Nauczyciela nie obowiązuje. Obowiązuje Kodeks Pracy – a więc np. 40-godzinny tydzień pracy czy 26 dni urlopu. Nie mówiąc o pensum – zwykle to 24 godziny, ale są szkoły, gdzie obowiązuje pensum 27-godzinne. Zdarza się, że w gminie na kilka funkcjonujących szkół tylko jedna jest publiczna, którą prowadzi samorząd. Bo takie są przepisy. A są gminy, które nawet tej jednej by się chętnie pozbyły. Wszystkie pozostałe to szkoły – nie waham się użyć tego określenia – prywatne. Gdzie o wszystkim decyduje właściciel. Także o pensjach. I w takich szkołach nauczyciele nie doczekają się zapowiadanych przez panią minister Zalewską podwyżek. Bo dla nauczycieli pracujących w takich szkołach to fikcja. Która i tak ich nie dotyczy. Bo to, czy dostaną, czy nie podwyżkę zależy tylko i wyłącznie od organu prowadzącego. A nie od pani minister czy nawet pana premiera. Wiem też doskonale, że podwyżki, jeśli tylko wejdą w życie, znajdą przełożenie i w sytuacji takich szkół. Bo np. zwiększy się kwota subwencji oświatowej, jaka otrzymują. Ale nikt nie zmusi organu prowadzącego do przełożenia tego na podwyżki dla nauczycieli. W każdym razie nie od razu. I w wysokości takiej, jak w szkołach publicznych. Ale o takich szkołach się nie mówi. Bo i po co? I jeszcze jedno. Nie we wszystkich szkołach niepublicznych jest tak źle, jak to opisuję. Sytuacja poprawia się z roku na rok. W porównaniu z tym, co było na początku jest lepiej. Ale nie wszędzie. Organy prowadzące dbają o nauczycieli. W miarę swoich możliwości. Ale na chwilę obecną takie szkoły to firmy muszące kierować się bilansem zysków i strat. Trzeba o tym pamiętać.
Tyle, jeśli chodzi o finanse. Ale w przytoczonych przez mnie artykułach pojawiły się inne kwestie, co do których chciałbym się odnieść. Np. to, że zawód nauczyciela dotyka proces starzenia. Coraz mniej młodych ludzi chce przychodzić do pracy w szkole. I to z różnych powodów. Nie tylko finansowych. Bo prawdą jest, że ekspedientka w Lidlu czy Biedronce zarobi więcej niż nauczyciel stażysta. Ale są powody – nazwałbym je społecznymi – które powodują niechęć do zawodu nauczyciela. To postępujące obniżenie prestiżu nauczyciela. To konieczność pracy, w której więcej znaczą uczniowie czy rodzice, a nauczyciel jest tylko od tego, że ich zadowalać. Gdzie zawsze winien jest nauczyciel, a nigdy uczeń. Bo moje dziecko ma mieć piątkę. A to, że nie umie to problem nauczyciela. To postępująca z każdym rokiem papierologia. W dzisiejszej szkole najważniejszym sprzętem nie jest tablica (nawet multimedialna), tylko drukarka i kserokopiarka. I tony dokumentów, które co rusz trzeba wypełniać. Bo np. w Kuratorium wymyślili sobie, że coś trzeba zmienić. Ze potrzebne jest im jakieś nowe sprawozdanie, zestawienie, bilans. To coraz częściej następujące zmiany. Nie tylko systemowe, ale głównie programowe. Co kilka lat nowe podstawy programowe, nowe programy nauczania, nowe podręczniki. To – i tu znowu wrócę na chwilę do sytuacji w szkołach niepublicznych – postępująca fluktuacja kadr. Znam szkoły, gdzie co roku dochodzi do wymiany nawet połowy kadry pedagogicznej. I to nie dlatego, że nauczyciele są zwalniani. Ale dlatego, że sami odchodzą. Bo nie wytrzymują presji, rosnących wymagań. Jak to się odbija na uczniach, gdy co roku uczy ich inny nauczyciel (np. polskiego czy matematyki) chyba nie muszę mówić. To postępująca z każdym rokiem nagonka na nauczycieli. Których – jak Polska długa i szeroka – przedstawia się jako darmozjadów i śmierdzących leni, którym od nadmiaru wolnego czasu w głowach się przewraca.
I to by było na tyle. Chociaż wiem, że temat polskiej oświaty to „neverending story”…

Stary dziadek to brzmi dumnie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo