STARY WROCEK STARY WROCEK
1337
BLOG

Dr Grodzki and Mr Marszałek

STARY WROCEK STARY WROCEK Sejm i Senat Obserwuj temat Obserwuj notkę 74

Nie mam pojęcia, czy pan profesor Grodzki jako lekarz (i dyrektor szpitala) przyjmował korzyści majątkowe na własną rzecz. Niech to wyjaśnia prokuratura i sądy (jeśli trzeba).

Nie mam pojęcia, czy ewentualne korzyści ewentualnie przyjmowane z intencją wsparcia fundacji trafiały - w rzeczywistości - na konto owej fundacji. Nie mam pojęcia, czy i jak te pieniądze posłużyły podniesieniu wiedzy i umiejętności lekarzy. Niech to wyjaśnia prokuratura.

Ja nie potępiam pana profesora - lekarza. Zostawiam to prokuraturze, sądom i Panu Bogu.

Wszyscy. którzy mają trochę lat doskonale wiedzą, jak kiedyś funkcjonowała tzw. służba zdrowia. Chyba jedynymi, którzy nie byli zmuszeni lub nie czuli się zobowiązani do "wyrażenia swojej wdzięczności" lub "wyrażenia swojej nadziei" (w formie finansowej  i/lub rzeczowej) względem lekarzy byli sami lekarze, ich rodziny lub przyjaciele (dobrzy znajomi). Sęk w tym, że sami pacjenci i ich rodziny czuli, że lekarze zarabiają zbyt mało i naturalnym wydawało się ... uzupełnienie dochodów lekarzy. Również w trosce o własny interes.

Opowiem Państwu dwie historie jakie mi się przydarzyły wiele, wiele lat temu.

Historia 1

Moja Mama miała mieć operację. Termin wyznaczono i zgodnie z nim, zawiozłem Mamę do szpitala. Następnego dnia powiedziała mi, że muszę przynieść pieniądze. W jakim celu? Wiadomo. Przyznam się Państwu, że się wściekłem ale zrobiłem tak, jak Mama sobie życzyła.

Operacja się odbyła, wszystko poszło dobrze.

Kiedy rozmawiałem z lekarzem prowadzącym (już po operacji) tak mimochodem rzucił, że gdyby nie on, to operacja by się nie odbyła w tym terminie. Inaczej: zawdzięczamy to tylko jego .... (życzliwości? dobroci? poczuciu obowiązku?). Spotkałem się z nim jeszcze raz wręczając mu ... korzyść rzeczową (finansową już otrzymał wcześniej).

Wówczas zrozumiałem, co chciała mi kiedyś dać do zrozumienia pewna pani profesor nauk medycznych. A było to jakiś czas przed tą operacją. Wracałem z Warszawy pociągiem. Naprzeciwko siedziała pani - mniej więcej - w moim wieku (40+). Zaczęliśmy rozmawiać i szybko okazało się, że jest lekarzem, profesorem medycyny. Od słowa do słowa opowiedziałem jej o moich doświadczeniach z medycyną (moja Mama była bardzo schorowaną osobą) i o problemach zdrowotnych mojej Mamy. Oczywiście wspomniałem o zbliżającej się operacji szukając niejako pocieszenia, że wszystko będzie dobrze. Ku mojemu zdumieniu, tuż przed wysiadaniem z pociągu pani profesor wręczyła mi swoją wizytówkę i powiedziała: "jak już pana mama znajdzie się w szpitalu proszę do mnie zadzwonić". Podziękowałem i powiedziałem, że nie zadzwonię bo nie chcę wykorzystywać jej życzliwości. A ona na to: "zrobi pan jak uważa, ale powinien pan zadzwonić. Dobrze panu radzę".

Nie zadzwoniłem. I dalej było jak wcześniej napisałem.

Historia 2

Również dotyczy zdrowia mojej Mamy. Miała wyznaczony termin do szpitala onkologicznego na operację. Ale zależało to (lekarze uzależnili ten zabieg) od przeprowadzenia innej operacji - związanej z sercem. Pojechałem do szpitala w którym nieco wcześniej była leczona właśnie na serce i spotkałem się z panią DOKTOR (tej pani nie zapomnę do końca życia), która wcześniej prowadziła leczenie moje Mamy. Opowiedziałem jej o czekającej operacji i oczekiwaniach onkologów - oczywiście miałem stosowną dokumentację medyczną. I co? Po tygodniu moja Mama była już po tym zabiegu a pani doktor nie chciała o niczym słyszeć i ani słowem nie dała mi do zrozumienia, że robi mi łaskę i/lub oczekuje jakiegoś rewanżu. Nic, kompletnie nic!

W efekcie operacja onkologiczna mogła się odbyć w zaplanowanym terminie.


Sądzę, że wielu z nas dotknęły podobne sytuacje: zarówna ta z pierwszej jak i drugiej historii. Są lekarze i ... są lekarze. Wszyscy to wiemy.

Ale nie o zawód pana profesora mi chodzi i moje niespełnione marzenia bycia lekarzem. Zdradzę, nigdy nie chciałem być lekarzem - nie zazdroszczę panu profesorowi zawodu, jego pozycji, tytułu naukowego, samochodu i czego tam jeszcze. Tym bardziej, że jak sądzę, jako medyk zapewne pomógł wielu ludziom i uratował wiele istnień.


Ale jako doktor (chociaż nie Jekyll) ma swoją drugą twarz. Twarz polityka. Twarz senatora. Twarz Marszałka. I o ile zawód lekarza zapewne był i jest jego pasją (misją) wynikającą z chęci pomagania innym o tyle jego wejście do wielkiej polityki dokonało się chyba za podszeptem jego politycznego alter ego.

Zawsze się zastanawiam jak to jest, że ludzie cenieni, poważani, wykształceni, rozsądni .... po wejściu do polityki ujawniają swoje drugie oblicze. Okazuje się, że taki miły, wykształcony, elegancki pan lub sympatyczna, dystyngowana dama, pokazują swoje mało ciekawe cechy: butę, rozdęte - do granic kosmosu - ego i tzw. manię wielkości. Uważają siebie za ekspertów od wszystkiego, za odnowicieli i zbawicieli. Za "dotkniętych przez Boga geniuszów" - liderów i przywódców. Nawet na trzeźwo, nie przy wódce.


I tak sobie myślę, że pan profesor mógł pozostać cenionym medykiem i pasjonatem samochodów ale zachciało mu się "więcej i lepiej". Tym razem w polityce. A jak wiemy lepsze bywa wrogiem dobrego. Sęk w tym, że pan profesor chyba sobie z tego nie zdaje sprawy, bo ilekroć słyszę jego wypowiedzi to nie pozostawia mi złudzeń.


Być jak profesor Grodzki?

No way ...


Jestem świadomy, że nie wystarczy dużo wiedzieć, aby być mądrym człowiekiem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Tu bywam: https://twitter.com/starywrocek

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka