Słownik języka polskiego z 1900 roku (zdjęcie w domenie publicznej, źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:AdamaKrynskiegoSlownikJPolskiego.jpg)
Słownik języka polskiego z 1900 roku (zdjęcie w domenie publicznej, źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:AdamaKrynskiegoSlownikJPolskiego.jpg)
Staszek Krawczyk Staszek Krawczyk
1063
BLOG

Socjologia poprawności językowej

Staszek Krawczyk Staszek Krawczyk Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 22

Poprawność językowa to fascynujące zjawisko społeczne. Niezależnie od tego, co sami o niej myślimy, możemy spojrzeć na nią tak samo jak na wszystkie inne normy, a więc rozważyć, skąd się wzięła, jakie zwyczaje i instytucje stoją na jej straży oraz co grozi osobom łamiącym zasady poprawnościowe. Oto krótki szkic na ten temat – jeszcze nie dłuższy artykuł czy esej (który za jakiś czas zamierzam napisać), ale raczej przegląd spraw wartych głębszego zbadania.

I.

Pielęgnowanie poprawności językowej opiera się u nas na bardzo mocnej podbudowie instytucjonalnej. Mamy ustawę o języku polskim, Radę Języka Polskiego, celebrytów kultury języka (Miodek, Bralczyk), niezliczone słowniki dostępne na rynku. Problematyce tej poświęcono jeden z tematów Olimpiady Literatury i Języka Polskiego, sam też kiedyś jako maturzysta przygotowywałem się do takiej rozmowy w ramach OLiJP. Do tego mamy Poradnię Językową PWN, mieliśmy fanpage „Profesor Bańko i jego cięte riposty”, mamy blogi i strony fanowskie dotyczące zagadnień poprawnościowych. Przykładów nie brakuje. 

Wytrwała praca tych instytucji jest jednym z powodów, dla których normy poprawności są dla nas zwykle jak powietrze – ani się nad nimi nie zastanawiamy, ani ich nie kwestionujemy. Świadczy o tym chociażby retoryczna moc „argumentu ze słownika”: w razie kontrowersji zawsze możemy powiedzieć „tego znaczenia nie ma w słowniku” czy też „słownik podaje inną pisownię” i z dość dużym prawdopodobieństwem rozstrzygnie to spór. Mało kto zacznie w takiej sytuacji rozważać, czemu właściwie mielibyśmy kierować się decyzjami leksykografów, czy dany słownik jest wiarygodny albo jak w ogóle słowniki powstają.

Jasne, rutyna jest potrzebna w życiu, nie można bez przerwy we wszystko wątpić. Niemniej z normami poprawnościowymi wiąże się szereg ciekawych pytań. Jak to się stało, że funkcjonują u nas te wszystkie instytucje? Kto je powołał, kto obsadzał, kto finansował? W jaki sposób w różnych okresach uzasadniano lub podważano ich społeczną rolę? Komu ich działalność ułatwia(ła), a komu utrudnia(ła) życie?

II.

Wysiłki na rzecz unormowania języka mają w Polsce długą historię. Liczy ona prawie sześćset lat, jeśli liczyć od traktatu Jakuba Parkoszowica z 1440 roku; prawie dwieście pięćdziesiąt lat, jeśli liczyć od pierwszej „Grammatyki dla szkół narodowych” Onufrego Kopczyńskiego z roku 1778; i dokładnie sto lat, jeśli liczyć od uchwalenia „Głównych zasad pisowni polskiej” przez Akademię Umiejętności w Krakowie w roku 1918*.

W staraniach tych niemałą rolę odgrywały kwestie praktyczne – na przykład szesnastowieczni drukarze dążyli do ujednolicenia pisowni, by usprawnić swoją działalność wydawniczą. Dla nas jednak szczególnie interesujące są konflikty interesów, wartości, sposobów mówienia i myślenia.

Socjologia będzie się zastanawiać nad tym, jaką rolę odegrała ortografia w skonfiskowaniu nakładu futurystycznej jednodniówki „Nuż w bżuhu” (1921). Będzie pytać, jaki kontekst polityczny towarzyszył wypowiedzi z 1936 roku, w której czytamy (na stronie 69), że stosowanie form „w Litwie” i „do Litwy” (zamiast „na Litwie” i „na Litwę”) stanowi „pewien gest kurtuazji wobec naszych północnych sąsiadów, uwzględniający ich daleko idącą drażliwość w tym względzie”. Interesujące jest też pytanie, czy z perspektywy władz PRL kierunek rozwoju kultury języka (np. wydanie jedenastotomowego słownika pod redakcją Witolda Doroszewskiego) nie miał służyć unifikacji społeczeństwa – czyli procesowi, który obejmował między innymi gorsze traktowanie osób posługujących się gwarami i dialektami**.

III.

Utrudnianie życia osobom stosującym regionalne warianty polszczyzny to tylko jeden przykład sankcji za nieprzestrzeganie zasad poprawności. Innym przykładem byłoby wymaganie od uczennic i uczniów szczegółowej znajomości ortografii. Marta Rakoczy pisze, że „jeszcze w latach 70-ych XX wieku […] wśród polskich nauczycieli błąd ortograficzny oznaczał całkowitą dyskwalifikację pracy”, a pomyłki w pisowni uznawano wtedy z reguły za wyraz lenistwa albo braku zainteresowania nauką. Według autorki nie chodziło tutaj o samą chęć przygotowania młodych ludzi do wymogów stawianych przez społeczeństwo, ale też o lęk przed upadkiem autorytetu pisma, które w myśl ideowych założeń okresu nowoczesnego miało wspierać społeczną racjonalność i postęp***.

Oczywiście ta rola ortografii ani nie narodziła się w PRL, ani też nie skończyła się wraz z nim. Widać to na przykład po znaczącym obniżaniu ocen z języka polskiego za pomyłki na starej maturze już w III RP, a także po przychylnym wspominaniu tej zasady przez część z nas. Ale dzisiaj waga kryterium ortograficznego na egzaminie dojrzałości zmalała, częściej też jesteśmy skłonni przypisywać błędy dysleksji (niekoniecznie lenistwu). Z jednej strony prowadzi to do bardzo częstego w pewnych regionach diagnozowania tego zjawiska u dzieci, z drugiej strony – z wielu osób zdejmuje ciężar nierealistycznych oczekiwań.

Dobrze to czy źle, że tak się sprawy potoczyły? To już kwestia indywidualnej oceny. 

IV.

Tam, gdzie słabną sankcje formalne, warto jeszcze uważniej przyglądać się tym nieformalnym. Podobnie jak w wypadku wielu innych norm, naruszanie zasad poprawnościowych – najbardziej pewnie ortograficznych – podlega działaniu miękkiej kontroli społecznej. Jeżeli zdradzimy się z nieznajomością reguł, ktoś może uznać, że niesłusznie zajmujemy swoje stanowisko, że nie należy nam się status osoby wykształconej albo że nasze argumenty nie zasługują na wysłuchanie (sposób odmieniania słów czy stawiania przecinków nie musi mieć przy tym bezpośredniego związku z wymogami danej sytuacji czy zawodu). W ślad za tym idą społecznie regulowane emocje, z których najważniejszą jest zapewne wstyd.

W jaki sposób reagujemy na błędy, lub może lepiej: na przekraczanie norm? Jakie postawy zajmujemy względem języka i poprawności językowej? Od czego to zależy? To zagadnienia, których spekulatywny opis można znaleźć m.in. w słownikach poprawnej polszczyzny i które obecnie stają się przedmiotem badań empirycznych.

V.

Refleksję można rozszerzyć na kolejne kraje. Na przykład Tomasz Zarycki mówi, że Polska cechuje się szczególnie istotną rolą szeroko rozumianego kapitału kulturowego (formalnego wykształcenia, wiedzy humanistycznej i ścisłej, nawyków poprawnego mówienia i tak dalej), gdyż liczne wojny i gwałtowne przemiany społeczne utrudniały wielopokoleniowe gromadzenie innych zasobów (na przykład ekonomicznych). Jeżeli tak, to moglibyśmy się spodziewać, że nasze instytucje poprawnościowe będą miały silniejszą pozycję niż te, które funkcjonują w bardziej stabilnych państwach zachodnich.

Ale na razie to tylko przypuszczenie. Jedynym sposobem, by to sprawdzić, byłoby zanurzenie się w danych.

VI.

Notka ta nie ma Was zachęcić do odrzucenia idei poprawności językowej. Przyglądanie się jej z dystansu może sprawić, że będziemy łagodniej patrzeć na naruszanie zasad (a przynajmniej u mnie tak to działa), ale nie musi oznaczać rezygnacji z ich przestrzegania. Wprawdzie miękkie środki kontroli wydają się tu coraz słabsze (tak jak i sankcje za nieczytanie książek), lecz nadal istnieją, a podleganie im nie jest przyjemnym doświadczeniem. Dla wielu osób poprawna polszczyzna może być też wartością z innych powodów; jeszcze ze studiów pamiętam na przykład stwierdzenie jednego z wykładowców, że z pewnej perspektywy nasz język – ukształtowany przez wiele wieków – jest równie cenny jak gotycka katedra.

Z mojego punktu widzenia najważniejszą funkcją norm poprawnościowych jest zapewnianie, by społeczeństwo płynnie funkcjonowało. Pracując zawodowo jako redaktor i korektor, myślę o nich właśnie w ten sposób. Celem pisania jest powstanie tekstu trafnego komunikacyjnie, czyli między innymi takiego, który zatrzyma czytelniczy wzrok przy zamierzonych fragmentach, a w pozostałych miejscach pozwoli na niezakłóconą lekturę. Istota błędu ortograficznego, stylistycznego czy interpunkcyjnego tkwiłaby wówczas w złamaniu tej reguły: chcieliśmy skupić uwagę odbiorców na naszych tezach, zamiast tego zaś myślą o naszych przecinkach. Naruszanie zasad poprawności również może mieć sens, może być nawet bardzo twórcze, ale lepiej robić to świadomie.

I tego wszystkim życzę!

===

* Historię polskiej ortografii szczegółowo przedstawia doktorat Macieja Malinowskiego. Jest to jednak opracowanie w wąskim sensie językoznawcze, które nie osadzaj reguł pisowni w ich kontekście kulturowym.

** Zob. np. B. Cemborowski, „«My tu nie mówimy, ino godumy i jesteśmy z tego dumni» O tym, dlaczego gwary wielkopolskie przetrwały (na przykładzie języka mieszkańców wsi powiatu międzychodzkiego)”, „Adeptus” 6/2015.

*** M. Rakoczy „Ortograficzny «prymitywista»: «Mańifest w sprawie ortografji fonetycznej» Jasieńskiego w perspektywie antropologiczno-historycznej”, „Zagadnienia Rodzajów Literackich” 4/2016 (czy powinienem w tym miejscu dodawać, że zasady ortograficzne nakazywałyby pisownię „w latach 70.” lub „w latach siedemdziesiątych” zamiast „w latach 70-tych”?).

===

Wpis ukazał się wcześniej (w nieco innej postaci) na moim fanpage’u.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo