Stefan Sękowski Stefan Sękowski
308
BLOG

Dziel i rządź

Stefan Sękowski Stefan Sękowski Polityka Obserwuj notkę 0

 

Udało się. Obóz rządzący może sobie pogratulować – wbił krzyż między Polaków. Polemika z Tomaszem Terlikowskim i philo na temat ACTA.

Gdy niemal wszystkie media unisono krytykują podpisanie przez Polskę międzynarodowej umowy dotyczącej zwalczania obrotu podróbkami i piractwa, gdy ramię w ramię przeciwko ACTA protestują narodowcy i anarchiści, pojawia się odosobniony, sceptyczny głos portalu Fronda.pl. To dobrze, absolutna jednomyślność budzi niepokój.

Fronda.pl nie opowiada się jednoznacznie za, ani przeciw ACTA, co nie zmienia faktu, że tu głosów krytycznych wobec protestów można znaleźć więcej, niż w innych mediach. Wpierw z „grubej rury” uderzył philo, który przestrzega katolików przed współpracą ze środowiskami radykalnie antychrześcijańskimi. –  Katolik ma prawo protestu jedynie wtedy gdy zagrożona jest jego wiara, model społeczny czy moralny. Może protestować przeciwko rosnącym cenom paliw, przeciw drożyźnie w sklepach, za podwyżkami itd, itd. Protest przeciwko ACTA z ludźmi, których można było spotkać ponad rok temu na Krakowskim Przedmieściu, kpiących z modlących się tam ludzi, z krzyża i ze świata katolickiego jest zwykłym nieporozumieniem i prowadzi do rozmycia już i tak rozmytego i rozlazłego obyczaju – pisze. Nieco spokojniej do tematu podchodzi redaktor naczelny tego medium, Tomasz Terlikowski, który kładzie raczej nacisk na zachowanie umiaru w krytyce własności intelektualnej. - Jeśli doprowadzimy do rozbujania emocji, to rychło może się okazać, że zakwestionowaniu ulec może każde prawo, a rewolucja nieczęsto ma zdolność do samoograniczania. Stąd wzywałbym do ostrożności w wyrazach poparcia dla tego buntu. A jednocześnie zachęcam do poważnego zastanowienia się, jak chronić własność, ale i naszą wolność w zmieniającej się rzeczywistości internetu... – stwierdza.

Podejście przede wszystkim philo to dowód na zwycięstwo, jakie odniósł obóz rządzący nad polskimi obywatelami. Z grubsza można powiedzieć, że główna bitwa rozegrała się w lipcu 2010 roku, kiedy to Bronisław Komorowski w jednym z wywiadów odniósł się do przyszłych losów krzyża, który dla upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej pod Pałacem Prezydenckim postawili harcerze. Miał być on zarazem symbolem wniosku o postawienie w tym miejscu pomnika ku czci osób, które zginęły w tym wypadku lotniczym. Prezydent nie biorąc pod uwagę nastrojów społecznych stwierdził, że krzyż należy przenieść sprzed Pałacu – jednocześnie nie odnosząc się do idei postawienia w tym samym miejscu pomnika.

Z pozoru nieumiejętne zachowanie polskiego prezydenta doprowadziło do konfliktu, wpierw między przedstawicielami władz a „obrońcami krzyża”, później zaatakowanymi przez zwolenników jego usunięcia. W pierwszym odruchu myślałem wówczas, że jedynie osoba zupełnie nie rozumiejąca społeczeństwa, z którego się wywodzi, mogła doprowadzić do makabrycznych scen, które rozgrywały się na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Krótko mówiąc: że tylko ktoś, kto nie zdaje sobie sprawę z braku zaufania, jakim obdarza go duża część Polaków i z narastających w Polsce antyklerykalnych nastrojów.

Jednak z biegiem czasu zacząłem dochodzić do wniosku, że takie, a nie inne podejście głowy państwa mogło wynikać z drobiazgowej kalkulacji. Mniejsza o ocenę zachowania obu stron konfliktu, a także opozycji parlamentarnej: wielotygodniowe gorszące przepychanki skutecznie zakryły m.in. podwyżkę VAT, którą przeprowadził rząd składający się w przeważającej większości z politycznego zaplecza Bronisława Komorowskiego. Podwyżka danin, która równo uderzyła we wszystkich, nie potrafiła połączyć zwaśnionych stron.

Oczywiście można powiedzieć, że wojna kulturowa jest znacznie ważniejsza od kilkopunktowej podwyżki podatków. Jest w tym sporo racji, niestety polityka symboliczna często potrafi rozbudzać emocje – równie gorące, jak jałowe. W tym konkretnym przypadku potrafiła wbić klin między osoby odczuwające przywiązanie do wartości patriotycznych i religijnych oraz te, z których postmodernizm wypłukał te ideały.

Czy się to nam jednak podoba, czy nie, zarówno jedni, jak i drudzy zamieszkujemy ten skrawek ziemi, któremu na imię Polska. I bez względu na to, jak odległe są już nasze światy, mamy nad sobą tych samych włodarzy, którzy czynią zakusy na naszą wolność. ACTA to nie tylko bat na internetowych piratów: to przede wszystkim zagrożenie dla kieszeni ludzi zmuszonych przez swój stan zdrowia do korzystania z drogich leków, którzy mogą zostać niebawem pozbawieni możliwości kurowania się za pomocą zamienników; to uderzenie w kierowców, którzy będą musieli kilka razy więcej zapłacić za części zamienne tylko dlatego, że te, które wyglądają podobnie, mogą zostać uznane za „podróbki”. Może to być cios także w katolickie portale internetowe, które będzie można zamknąć za nielegalny link umieszczony na ich forum. Niebezpieczeństwo tkwi także w otwarciu drogi do coraz większej inwigilacji obywateli przez państwo i wielkie koncerny.

Na frondowe pytanie „czy katolik może” sprzymierzać się z tymi, którzy niecałe dwa lata temu rechotali z krzyża pod Pałacem Prezydenckim, odpowiem: jak najbardziej. Inaczej wspiera działania tych, którzy doprowadzili do wybuchu tego konfliktu. Po to, by społeczeństwo dzielić. I dzięki temu „sprawniej” rządzić.

Czy zaś sprzeciw wobec drakońskiego prawa antypirackiego oznacza sypanie się szacunku dla fundamentalnych praw? Śmiem wątpić. Sprowadzanie przeciwników ACTA do komunistycznych wrogów wszelkiej własności prywatnej to ignorowanie szerokiego frontu, jaki stanowią protestujący przeciwko tej umowie. A skrajny legalizm jeszcze nikogo daleko nie zaprowadził.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka