Wolność słowa zakłada też wolność wyboru - nie chcesz to nie kupuj albo też nie oglądaj. Ale mamy media, których nie mogę "nie kupować", a nawet nie oglądać nie mogę - wystarczy wejść do stołecznego metra.
Generalnie rozumiem naiwnych apologetów tzw. "wolnego rynku mediów". Faktycznie, jeśli nie podoba mi się linia redakcyjna GW, ND czy GP - w czym problem, przecież nie muszę kupować, oszczędzę kasę. Nie muszę też oglądać TVN czy Telewizji Trwam - mogę w ogóle używać telewizora wyłącznie do oglądania filmów (zresztą generalnie tak właśnie robię). Podobnie z radiem - przecież mogę słuchać własnych płyt np. w aucie (też tak najczęściej robię). Ale co mam zrobić gdy trafiam do przestrzeni publicznej, gdzie... no przecież NIE MOGĘ ZAMKNĄĆ OCZU?!
Dość często jeżdżę metrem. Miło mi, że firma ta pomyślała o moim dobrym samopoczuciu - wagonach mam telewizorki z bieżącymi informacjami, na stacjach wielkie telebimy z informacjami i reklamami. Wygląda to ładnie, nie ukrywam, i umila podróż "komunikacją zbiorową". I byłbym jeszcze bardziej zachwycony gdyby tzw. "dostawcy kontentu" do serwisów informacyjnych zadbali o choćby cień obiektywizmu. Ale po co?
Kontent mamy z trzech źródeł: Agora, Radio ZET i TVN. Podejrzewać tych dostawców o choćby cień obiektywizmu może chyba tylko mieszkaniec Ugandy, który w życiu nie był w Polsce i języka naszego nie zna. Bo tego cieniu nie ma. Mamy natomiast do czynienia z idealną formą propagandy - bo nie sposób jej uniknąć. OK, jeszcze w wagonie mogę się skupić na książce, ale na peronie?! Gratulacje!
PS. Jakieś paredziesiąt lat temu na ten pomysł wpadły władze ZSRR. W miastach i wsiach rozwieszono tzw. "radiotoczki", czyli sporawe głośniki z których od rana do nocy lud pracujący czerpał swą wiedzę o świecie.
PPS. Gwoli ścisłości. Jestem przekonany, że w razie wygrania wyborów przez np. PiS i wymiany zarządu metra, wybrano by również innego dostawcę kontentu. W miejsce Agory mielibyśmy np. "Rz" na parę z "GP". I co by się zmieniło? Nic. Klin klinem...