
ILU W PLATFORMIE JEST OSZUSTÓW
Prawda o PO
Aldona Zaorska piątek, 15 lipca 2011 13:25
Ujawniona skala przestępczej, czy chociażby nieetycznej - działalności członków PO, pozwala domniemywać, że ujawnione afery i przekręty to tylko wierzchołek przysłowiowej góry lodowej. Patrząc na to wszystko, nie sposób nie zadać pytania - jak długo jeszcze polski naród będzie dawał się okłamywać tej partii oszustów? Czy naprawdę oślepliśmy już tak bardzo i tak bardzo zobojętnieliśmy, że będziemy pozwalać się im okłamywać i okradać?
Do Platformy Obywatelskiej zapisywano ludzi bez ich wiedzy i zgody. Sprawa wyszła na jaw, gdy jedna z osób w ten sposób do partii „zapisanych” dostała wezwanie do zapłacenia zaległych składek członkowskich. Rzecz w tym, że adresatka wezwania nigdy do PO nie należała. Okazało się, że tuż przed wyborami do lubuskiej PO zapisało się aż 261 członków. W efekcie w Zielonej Górze Platforma miała 170 członków a w mniejszym Gorzowie – 505. Na razie nie wiadomo ile na listach członków PO jest „martwych dusz”, ale sama ilość wpisów tylko w Gorzowie pozwala domniemywać, że jest tych osób całkiem sporo. Nawet „Gazeta Wyborcza” napisała, że z listy członków PO usunięto
170 osób. Skala zjawiska jest więc ogromna. Prokuratura wszczęła postępowanie, a PO zapowiedziała „wewnętrzne dochodzenie”. Problem w tym, że zapewne już wkrótce, tak jak w przypadku innych platformerskich afer, okaże się, że właściwie to żadnej afery nie było. Ewentualnie ktoś coś pomylił. Tymczasem w przypadku „martwych dusz” mamy do czynienia po raz kolejny nie tylko z aferą (w przypadku PO to już przestaje dziwić), ale także z przestępstwem.
Prokuratura nic nie wykryje?
Przestępstwo polega na tym, że ktoś musiał podać dane osób, które „zapisały się” do Platformy, w tym ich imiona, nazwiska, numery PESEL, dowodów tożsamości, adresy. Te dane są objęte tajemnicą i podlegają ochronie. Jednocześnie znajdują się w wielu miejscach, chociażby w urzędzie skarbowym, czy przychodni, w której leczy się dana osoba. Ktoś musiał podać je Platformie, a ktoś w tej partii, świetnie wiedząc, że cała sprawa jest przestępstwem, skwapliwie je wykorzystał. Ktoś musiał popełnić jeszcze jedno przestępstwo i podrobić podpis nowego „członka” PO. Mówiąc trywialnie za takie czyny grozi „kryminał”. Jednak to, że Platforma nie odnajdzie winnego jest, w świetle jej wcześniejszych poczynań, bardziej niż oczywiste.
Niestety, istnieje też prawdopodobieństwo, że prokuratura nic nie znajdzie. Okazuje się bowiem, że PO powołała „komisarza”, którego zadaniem będzie „m.in. jak najszybsze skompletowanie dokumentów z kół gorzowskich partii, aby móc je przekazać w razie potrzeby prokuraturze”. Innymi słowy – prokuratura dostanie tylko to, co PO zechce jej przekazać. Jak widać lokalni działacze PO szybko się uczą metod wypróbowanych przez Putina przy przekazywaniu Polsce dowodów w sprawie smoleńskiej katastrofy. Efekt będzie prawdopodobnie taki sam – opinia publiczna nie pozna prawdy, ani skali przestępstwa. Trudno zakładać, że partia, która tuszowała przestępczy proceder we własnych szeregach (oficjalnie mówi o „jednostkowym przypadku”, o którym wiedziała od początku czerwca) nagle stała się uczciwa. Tym bardziej, że tę uczciwość poddają w wątpliwość wcześniejsze afery z udziałem jej członków.
„Zabawy” nie tylko hazardowe
Najlepszym dowodem na to, że sprawie „martwych dusz”, na listach Platformy najprawdopodobniej zostanie ukręcony przysłowiowy łeb, jest oczywiście afera hazardowa. Pomimo nagrań cmentarnych spotkań członków PO, konszachtów Mira, Zbycha i Rycha, załatwiania intratnych posad dla osób bez żadnego doświadczenia, ewidentnie jako korupcji, ani „komisja śledcza”, w której przewagę mieli członkowie Platformy, ani Sejm (podobna sytuacja), ani prokuratura niczego nie wykryły. W dojrzałej demokracji wszyscy członkowie partii skompromitowani w tak haniebny sposób byliby skończeni raz na zawsze. W Polsce jeden z jej głównych bohaterów pełni urząd marszałka Sejmu a inni przymierzają się do walki o sejmowe stołki. Zniszczony za to został człowiek, który wykrył całe oszustwo. Dziś nawet powiedzenie, że afera hazardowa miała miejsce jest sporym ryzykiem i może zakończyć się w sądzie. W końcu nikt niczego nie potwierdził. Ale niezależnie od wszystkiego – ta afera miała miejsce.
Podobnie, jak afera Beaty Sawickiej – która rzewnymi łzami oblewała swoje korupcyjne propozycje. Co ciekawe – media zniszczyły za to, nie zasmarkaną (wiem, że brzmi to okropnie ale inaczej się opisać występu pani Sawickiej nie da) posłankę, tylko agenta, który aferzystkę zdemaskował. Do grona aferzystów w pewnym momencie zaliczony został także platformerski prezydent Sopotu, Jacek Karnowski. W czerwcu 2010 roku, prokurator postawił mu aż sześć zarzutów korupcyjnych. Pomimo tego, Karnowski nadal cieszy się dużym zaufaniem Tuska i jego ekipy. Tak samo zresztą jak Grzechu Schetyna, czy wracający do łask Miro Drzewiecki. A ile takich afer nie ujrzało światła dziennego lub ujrzało jej na krótką chwilę w lokalnych mediach? Przykładem może być chociażby niemal pomięte przez media ogólnopolskie, a opisywane w 2009 roku wyprowadzanie pieniędzy z krakowskiego Bussines Parku, w co zamieszany był szef krakowskiej PO. Sprawą zajęła się Prokuratura Okręgowa w Krakowie. W ciągu kilku lat z KBP (Kraków Business Park) i spółek zależnych, na podstawie fikcyjnych umów, do tajemniczych spółek zarejestrowanych w kraju i za granicą (na Cyprze, w Szwajcarii i Stanach Zjednoczonych) trafiło przynajmniej 50 milionów euro. Krakowski starosta Józef Krzyworzeka z PO pracował dla firmy Creation a ta uczestniczyła w wyprowadzaniu pieniędzy z KBP. Gdyby chodziło o członka PiS, Platforma wespół ze służącymi jej mediami zażądałaby zapewne już referendum w sprawie delegalizacji Prawa i Sprawiedliwości, ale ponieważ chodzi o jej członków, nad tymi tematami zapada cisza. Nawet Donald Tusk przestał już machać szabelką i grozić wyrzuceniem z partii za tego typu uczynki. Być może dlatego, że mogłoby okazać się, że nie zostanie mu w partii ani jeden członek. Tak się bowiem składa, że jeśli nawet czołowi politycy PO nie są zamieszani w jakąś aferę, to są wmieszani w nie do końca etyczne sytuacje. I jest to najłagodniejsze określenie dla uprawianego przez nich procederu.
Ministerstwo Skarbu Grada
Nie chodzi tu wcale o rzecznika rządu Pawła Grasia zatrudnionego w charakterze ciecia przez niemiecką firmę, ani o Radka Sikorskiego rozsyłającego do polskich placówek dyplomatycznych byłych szpiegów, ongiś nadzorowanych przez KGB. Nie chodzi też o zatajenie zagranicznych długów zaciągniętych w komercyjnych londyńskich bankach przez ministra finansów Jana Vincenta Rostowskiego (według „Gazety Polskiej”, która sprawę opisała w 2009 roku, minister zataił w swym oświadczeniu majątkowym, że pożyczył w tych bankach 165 000,00 funtów szterlingów). Chodzi o „rzutkich” biznesmanów w szeregach PO, co do działalności których mnóstwo wątpliwości ma prokuratura. A jeśli nawet nie ona, to nieliczni dziennikarze, opisujący ich działalność. Niemal „klasycznym” przykładem jest już były senator z PO (ale kiedy afera wyszła na jaw wcale nie był „były”) Tomasz Misiak. W 2009 roku okazało się, że Misiak najpierw brał udział w pracach nad specustawą stoczniową i zgłaszał do niej poprawki a potem jego firma dostała bez przetargu zlecenie przy jej realizacji. Co ciekawe – jednym z podwykonawców Misiaka, według Pawła Piskorskiego była firma, która wcześniej należała do małżonki Grzecha Schetyny a w momencie wybuchu afery – do szefa klubu koszykarskiego Śląsk Wrocław z czasów kiedy jego właścicielem był właśnie Schetyna. Innym członkiem PO, który zarabiał ogromne pieniądze, dzięki dojściu do rządowego „koryta” jest Aleksander Grad – eks minister skarbu. W 2009 roku okazało się, że firma, której udziałowcem najpierw był on sam, a potem jego żona, zarobiła grube miliony na sporządzaniu lotniczych map, potrzebnych przy składaniu wniosków o unijne dopłaty rolne. Okazało się jednak, że mapy zostały wykonane źle i w efekcie Unia nałożyła na Polskę karę w wysokości… 400 milionów złotych. Co ciekawe, kontrakt na sporządzanie map, nie był pierwszym, który zdobyła byłą firma Grada.
Zaczął znacznie wcześniej – już w 2001 roku, gdy tylko jako świeżo upieczony poseł trafił do sejmowej komisji rolnictwa, jego (a potem już „tylko” jego żony) firma MGGP wygrała kontrakty na dostawę sprzętu do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. W 2005 roku przyszła kolej na wspomniane już mapy lotnicze, a gdy Grad został ministrem spółka miała zdążyć podpisać z Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad kontrakty o łącznej wartości 60 milionów złotych. Gdy konkurenci próbowali odwołać się od wyników przetargu na wykonanie prac, to zawsze przegrywali. W 2007 roku firmą MGGP zainteresował się prokurator. Jednak w 2008 roku Grad ponownie został ministrem i dziwnym trafem śledztwo zostało umorzone. Potem przyszła afera stoczniowa, za którą Grad kilkakrotnie miał stracić ministerialny stołek, ale jak za każdym razem, tak i w tym przypadku sprawie dość szybko ukręcono łeb.
Kup wyborcę
Oczywiście, gdyby chodziło o PiS, to TVN, „Wyborcza” czy kilka portali, zeżarłyby tę partię na surowo. Ale ponieważ chodzi o PO i w dodatku cała sprawa miała miejsce w okresie zażartej walki z wrażymi Kaczorami, nie było i nie ma tematu. Tematu nie ma też w kwestii autentycznego, typowego i bezczelnego kupowania sobie przez PO głosów w Wałbrzychu. Miało to miejsce w czasie ostatnich wyborów samorządowych. Jeden głos kosztował do 50,00 zł. Co więcej – sztab niezależnego kandydata na prezydenta Wałbrzycha Mirosława Lubińskiego ujawnił nagranie rozmowy działacza sztabu z senatorem PO (już byłym) Romanem Ludwiczukiem. Senator oferował działaczowi posady w zamian za opuszczenie sztabu kontrkandydata PO. Czyli PO nie tylko kupowała sobie głosy obywateli Wałbrzycha, ale próbowała także podkupić współpracowników kontrkandydata.
Kupowanie głosów to nie jedyny postępek wałbrzyskiej PO, opisany prokuraturze przez Romana Ludwiczuka. Poza „klasyczną” metodą, zarzucił on także przedstawicielom partii Donalda Tuska…. fałszowanie kart wyborczych.
Na ten proceder miało wskazywać wyciągnięcie z urn kilkuset kart do głosowania z zakreślonymi obiema kandydaturami, co wyglądało jakby ktoś „na siłę” je fałszował. Ilość takich właśnie kart była zbyt duża, jak na zademonstrowanie niezadowolenia z obu kandydatur. Oba procedery źle wróżą jesiennym wyborom parlamentarnym. Jeśli bowiem rzeczywiście doszło do sfałszowania kart do głosowania, to znaczy, że PO miała w Wałbrzychu „swoich ludzi” w komisjach wyborczych. Skoro miała ich tam, może mieć i gdzie indziej. Tym bardziej, że dla kierownictwa PO oburzające było nie samo zajście, a fakt, że jego bohaterowie „dali się złapać”. Czyż lokalne struktury partii mogły dostać czytelniejszy sygnał, że mogą wszystko, byle tylko nie dali się schwytać na gorącym uczynku. Co prawda, nawet jeśli tak się stanie, szanse, że odpowiednio rozgrzany sąd czy prokurator zachowa się właściwie i przestępstwa nie zauważy, jak widać na opisanych wyżej przypadkach są całkiem spore, ale zawsze to pewien kłopot. Tusk musi pomarszczyć brwi, poszukać zastępczych tematów i trzeba znowu wypuszczać Niesiołowskiego, żeby popluwał w tej i owej zaprzyjaźnionej telewizji.
Pożyteczny idiota do przykrywania afer?
Niesiołowski w ogóle jest w takich sytuacjach niezastąpiony, zwłaszcza, gdy naczelny błazen PO, Janusz Palikot postanowił działać na własną rękę. Wystarczy teraz, że ktokolwiek postawi PO jakikolwiek zarzut, by wyszedł Niesiołowski i stwierdził, że zarzut to idiotyzm nie wart komentarza, a jego autor kwalifikuje się do leczenia psychiatrycznego. Tymczasem zarzuty wciąż się pojawiają. Jednym z ostatnich, który wstrząsnął opinią publiczną było poinformowanie o finansowaniu PO przez mafię. O tym, że Grzechu Schetyna bywał na balangach organizowanych przez Baraninę mieli mówić już prokuratorzy prowadzący śledztwo w sprawie afery orlenowskiej.
Ze światem przestępczym bliskie kontakty miał też utrzymywać Miro Drzewiecki. I nie chodzi tu o spotkania łódzkiej ośmiornicy w jego kawiarni ani o rzekome dostarczanie mu narkotyków.
Według Mariusza Kamińskiego świadek koronny Piotr K., ps. Broda, złożył w 2009 r. zeznania obciążające ówczesnego ministra sportu. K. miał zeznać, że Drzewiecki „utrzymywał przestępcze kontakty z gangsterami z grupy pruszkowskiej”. Miał też być zaangażowany w proceder legalizowania pieniędzy mafii, czyli prania brudnych pieniędzy. Z informacji świadka koronnego miało wynikać, że część tych środków przeznaczono na nielegalne finansowanie PO. Niestety szanse na ich sprawdzenie są zerowe, bowiem wniosek PiS o powołanie komisji śledczej w tej sprawie od początku jest bez szans. W międzyczasie PO rozpętało kolejną nagonkę na Mariusza Kamińskiego, próbowało nawet zarzucić PiSowi finansowanie przez mafię wołomińską i równie szybko ukręciło łeb i tej sprawie. Dziś właściwie już nikt o niej nie mówi.
I kto jeszcze?
Ujawniona skala przestępczej, czy chociażby nieetycznej – działalności członków PO, pozwala domniemywać, że ujawnione afery i przekręty to tylko wierzchołek przysłowiowej góry lodowej. Patrząc na to wszystko, nie sposób nie zadać pytania – jak długo jeszcze polski naród będzie dawała się okłamywać tej partii oszustów? Czy naprawdę oślepliśmy już tak bardzo i tak bardzo zobojętnieliśmy, że będziemy pozwalać się im okłamywać i okradać?
http://warszawskagazeta.pl/polityka/35-polityka/857-ilu-w-platformie-jest-oszustow-
Patriota Takiej schizofrenii i zakłamania mogą dopuścić się tylko ludzie, którzy własnych obywateli mają za stado tępaków i debili. http://warszawskagazeta.pl środa, 22 czerwca 2011 Nie możemy dopuścić, by Tusk ze swoją ferajną rządził kolejne 4 lata. Należy przebić się przez medialną blokadę. Wystarczy przesłać znajomym linka i poprosić o dalszą dystrybucję. http://tv.nowyekran.pl/post/22186,niszcz-falszyzm-nie-odpuszczamy
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości