Dokument przedrukowany w tomie "Wiktoria".
Dokument przedrukowany w tomie "Wiktoria".
Stowarzyszenie Pokolenie Stowarzyszenie Pokolenie
629
BLOG

Jacek Żaba - III część opowiadania "Młody" Sebastiana Reńcy

Stowarzyszenie Pokolenie Stowarzyszenie Pokolenie Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Wtorek, 10 marca 1987 r.
Tak się składa, że wczoraj naskrobałem o tym, jak kobiety muszą kombinować, by mieć co do gara włożyć, a dzisiaj dowiaduję się z gazety, że nawet ryż drożeje, ma teraz kosztować 95 zł, o 30 zł podrożał. No i wpadł mi jeszcze w oko tekst, też o kobitkach, zatytułowany „Spotkanie weteranek partii”.

W Katowicach tamtejszy przewodniczący Komisji do spraw Działaczy Ruchu Robotniczego spotkał się z weterankami partii i walk narodowowyzwoleńczych, który w swoim wystąpieniu nawiązał do „licznego udziału polskich kobiet w walce z hitlerowskim najeźdźcą w okresie II wojny światowej”. Były one organizatorkami konspiracyjnych komórek PPR, prowadziły tajne nauczanie, walczyły bezpośrednio w oddziałach partyzanckich i frontowych jednostkach Wojska Polskiego. Po wyzwoleniu nie brakło kobiet w odbudowie zniszczonego wojną kraju.

Ja tam szkół nie kończyłem, ale jak tak sobie przeczytałem o tym, to mi się przypomniał taki jeden Janek, z którym garowałem we Wronkach, jeszcze jako młodziak. On mi dużo opowiadał o wojnie, bo partyzant był z PPR-u. Wtedy mogłem mieć tyle lat, co Jacek teraz, a Janek gdzieś w moim wieku teraz, szanowany był jako stary urka.
Walczył u „Grzegorza” jakiegoś. Chyba zimą 1942 roku zaatakowali obóz dla Żydów w jakimś Janiszowie. Zabili Szwaba, co ich pilnował, a tych, co się nadawali do partyzantki, zabrali ze sobą. Z tego obozu to jeszcze zgarnęli kasę, a ta była pełna, bo wcześniej Szwaby schowali w niej wszystkie kosztowności i pieniądze, które zabrali Żydom. Jak wracali, to „Grzegorz” tak się rozochocił, że kiedy wszedł do wsi, w której chłopi masę Żydów ukrywali, to wydębił od nich, to jest od tych, co się chowali, duży szmalec, coś ponad pół miliona złotych. Mając forsę, wyjechał ze wsi, ale rekwirować dalej kazał, jak był jakiś oporniejszy, to kulę w łeb dostawał. Temu Jankowi to się za bardzo nie podobało, co robili, bo szeregowi towarzysze nic nie dostawali, ale rozkaz jest rozkaz, jak go na wojnie nie wykonasz, to pod ścianę i rozwałka. Miarka przebrała się jednak któregoś dnia. Jakiś dureń na zabraniu komitetu PPR zaproponował, by wybić jeszcze tych Żydów, którzy zagrażają partyzantom. No to Janek wkurwił się i ze swoimi towarzyszami wysłał na tamten świat świtę „Grzegorza”. Podusili tamtych powrozami, a na „Grzegorza” organizacja wydała KS. No, ale kosztowności to oni chyba zabrali ze sobą. Tak to wojowali czerwoni z okupantem hitlerowskim.
Młody przynajmniej coś robił w tym swoim podziemiu. Krwi chciał napsuć władzy, a że wszędzie tamci mają swoich kapusi, to sprawa się rypła. Teraz męczy się biedak, jak nie pod celą go ćwiczą, to klawisze do termosu go pakują, że niby wzywa tych spod celi do nieposłuszeństwa. Kurwa! Kto by go posłuchał? Postaram się o widzenie z psycholog, pogadam z nią o Młodym, może pomoże?

Środa, 11 marca 1987 r.
No to sobie poczytałem. Co tydzień gazety drukują informacje z konferencji prasowych Urbana, to taki brzydki ciulas z odstającymi uszami, który według mnie umie świetnie bajerować żurnalistów z Zachodu.
Jeden z dziennikarzy zapytał o Onyszkiewicza, tego z „Solidarności”, który po ambasadach się włóczy (niezła konspira!) i nie zdążył na jakąś popijawę do ambasady hiszpańskiej, bo „odpowiednie władze” przeszkodziły mu w tym. Urban odpowiedział, że miała być na mieście jakaś demonstracja, ale jej nie było i w związku z tym esbecy „zaprosili” tego Onyszkiewicza na rozmowę ostrzegawczą, a tak w ogóle, to według towarzysza ministra „chyba nigdzie na świecie służby porządkowe nie są aż tak delikatne” jak w Polsce. Uśmiałem się, że aż mnie samara rozbolała. „Delikatne”. Dobrze, że nie dodał „uczynne”, no bo kto księdza Jerzego w bagażniku podwoził i pływać uczył? Krasnoludki chyba?
W tej samej gazecie stoi, że jakiś skurwysyn z Józefowa pod Warszawą chciał mieć futro i wszystkie skowry w okolicy lał pałą po łbach, a wcześniej ściągał je na własne podwórko, następnie obdzierał ze skóry, a potem garbował futro. Grzywnę dostał.

Piątek, 13 marca 1987 r.
Mówią, że piątek jest pechowy, jak wypada trzynastego. Nawet taka piosenka chyba jest, tylko mi z baniaka wyleciało, kto ją śpiewa. Dla mnie tam nie był pechowy. Najsampierw dobre śniadanie, czarna kawa i chleb z mielonką, na obiad grochowa, a na kolację chleb z marmoladą. Nie jest źle, za szczeniaka zdarzało się, że tak dobrze nawet przez tydzień nie szamałem.
Mam nadzieję, że Młodemu dają pojeść, a że podobno chudnie w oczach, to tylko przez nerwy i niewyspanie. Musi chyba czuwać w nocy, żeby jak coś, mógł się obronić. Że też mnie tam nie ma, ale Hycel w końcu przedobrzy.
Tak się składa, że właśnie dzisiaj przeczytałem wywiad z Hipolitem Starszakiem, zastępcą Prokuratora Generalnego PRL. Ten skurwysyn, bo inaczej nazwać go nie można, twierdzi, że w Polsce nie ma więźniów politycznych, bo w naszym prawie nie występuje takie pojęcie!! Mało tego, według niego nikt w PRL nie może być ukarany za przekonania polityczne. Kolejne pytanie jest o Jacka i jego kumpla.
Dziennikarz mówi: „W grudniu 1985 r. przecięli paski klinowe w 30 autobusach. Podnosi się to, że obaj byli członkami nielegalnych opozycyjnych struktur, stąd też wyrok był surowy: 5,5 roku pozbawienia wolności…”, Starszak odpowiada:
„To znów przykład manipulacji faktami. Unieruchamianie środków publicznej komunikacji służącej tysiącom obywateli – co chyba przyzna każdy logicznie myślący – jest sabotażem, skierowanym przeciwko ludziom, a nie akcją polityczną. Czynów antyspołecznych nie da się usprawiedliwiać pseudopolityczną polityką…”. Na koniec tej rozmowy prokurator jeszcze raz podkreśla, że w Polsce „nie mamy i nie zamierzamy mieć więźniów »politycznych« (…). Podnoszony na Zachodzie i przez ugrupowania antysocjalistyczne w kraju problem tzw. więźniów politycznych jest próbą antagonizowania przynajmniej części społeczeństwa wobec władzy, organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości, który sądzi za czyny zagrożone sankcjami karnymi, a nie za »politykę«, »sumienie« czy »przekonania«”. Ten dziennikarz i towarzysz prokurator są głupi albo rżną głupa i blatują na siłę. Prędzej to drugie. Jeżeli Młody nie jest politycznym, to dlaczego pozwalają i raczej prowadzą do tego, żeby Jacek sam się wykończył. Nie wiem, podgryzł sobie żyły, zrobił połyk nie do wyjęcia albo powiesił się w jakiś dostępny w kiciu sposób. Przecież gdyby ten numer z autobusami zrobili szczeniaki po wódce, to dostaliby grzywnę albo co najwyżej zawiasy. Zresztą Młody mówił mi, że autobusy wtedy i tak wyjechały naprawione, a te, co nie wyjechały, to dlatego, że po prostu tam w MPK notorycznie nie ma kierowców do roboty.
 

Środa, 18 marca 1987 r.
Podobno dzisiaj znów padał śnieg.
Tym razem Urban mówił o Jacku na tej swojej konferencji, chociaż nie z nazwiska. Uszaty, tak jak ten prokuratorzyna, zarzekał się, że u nas nie ma politycznych. Jeden fragment z tego artykułu:

Uważamy za dziwne i za niemoralne, gdy na Zachodzie wyraża się sympatię i prosi o uwolnienie sprawców takich samych przestępstw, za które na Zachodzie ludzie, którzy je popełniają także z motywów politycznych, są liczniej niż w Polsce sądzeni i osadzani w więzieniach z całą surowością. To nasze generalne, niezmienne stanowisko nie oznacza jednak, że w poszczególnych sprawach kompetentne władze nie okażą podejścia humanitarnego. Owo humanitarne podejście jest obecnie prawdopodobne w stosunku do sprawców podpalenia mieszkań w Trójmieście. Czynów wynikających ze szczególnej atmosfery sprzed kilku lat, która już dawno minęła.

Na szczęście wyrwałem sobie na pamiątkę ten wywiad ze Starszakiem, bo teraz przypomniałem sobie jeden fragment:

    „Politycznym” jest także Andrzej Cybulski, tymczasowo aresztowany za podpalenie w latach 1983–1984 mieszkań dwóch działaczy związkowych. I znów pytanie: czy niechęć lub nawet wrogość do ruchu związkowego może w najmniejszej mierze usprawiedliwiać podpalenie mieszkań…?

Teraz już kapuję. Jak ci z „Solidarności” młócą się między sobą, a nawet podpalają sobie kwadraty, to jest git. Takiemu podpalaczowi można nawet okazać „humanitarne podejście”, ale jak Młodego męczą i wszyscy o tym w pudle wiedzą, to nikt nie zwraca na to uwagi i każdy ma sprawę głęboko w dupie. Po pierwsze władze mają go za poważnego polityczniaka, a po drugie za idiotę, któremu należy się wpierdol na pamiątkę.
Z wielką przyjemnością ożeniłbym kosę temu, który kazał Hyclowi męczyć Młodego. Co oni mogą mi jeszcze zrobić? Dwa razy przecież nie zaserwują mi czapy.

Piątek, 20 marca 1987 r.
Z Młodym musi być źle. Wczoraj spotkałem się w końcu z tą dupą od psychologii. Najpierw pozwoliłem wypytywać się o wszelkie bzdety, jakie jej tylko przyszły do głowy. Dużo gadała ze mną o moim dzieciństwie, to jej opowiedziałem.
Urodziłem się w tym samym roku, w którym wybuchła wojna. Okupacji prawie w ogóle nie pamiętam. Mieszkaliśmy na wsi pod Kielcami. Czasami przychodzili do nas jacyś leśni. Zdarzało się, że kwaterowali, oglądałem wtedy ich karabiny i pistolety, ale Niemca to chyba na oczy nie widziałem albo po prostu wyparowało mi to z makówki. Po wojnie bieda była, w domu było nas ośmioro rodzeństwa, pola niezbyt wiele, nawet po nacjonalizacji, to ojciec poszedł robić do pegeeru, a jak umarł, matka się rozpiła i fagasów sobie sprowadzała. Na pierwsze buty zarobiłem sobie, zbierając latem jagody, a jesienią grzyby, które sprzedawałem na targu w miasteczku. Tam poznałem dużo starszego chłopaka ode mnie. Kupił mi obiad w barze, wtedy też pierwszy raz berbeluchę z nim doiłem. Zabrał mnie na Ziemie Odzyskane, pod Wrocław, a tam to już było Eldorado. Wyrosłem na charakterniaka z pieniędzmi. Lubiłem sztory i lalki. Pierwszy raz zatrzymali mnie i aresztowali, jak miałem 20 lat. Zwykła dziesiona, ale swoje odsiedziałem. No i potem poszło, zawarłem pierwsze znajomości w kiciu, zacząłem grypsować. Na wolność wychodziłem tylko po to, by po jakimś czasie znów zrobili mi puszkę.
Więc tak nawijałem przez godzinę albo i dłużej, a jak zaległa cisza i sobie zapaliłem, to walnąłem prosto z mostu. Zapytałem ją, czy dobrze się z tym czuje. Zrobiła oczy jak pięć złoty i nawija mi, że nie rozumie. To jej opowiedziałem o tym, co pod celą robią z Młodym, i jeszcze raz zapytałem, czy dobrze się z tym czuje. Popłakała się. Żeby baba się uspokoiła, odpaliłem jej papierosa i podałem, mocne palę i jak się sztachnęła, to przez pięć minut płuca chciała wypluć, ale przynajmniej ryczeć przestała. Gębę otarła chusteczką i mówi mi, że ona zdaje sobie sprawę z tego, że Jackowi jest ciężko. Już po pierwszej rozmowie z nim zorientowała się, w jakim jest stanie, i poinformowała o tym władze więzienia. Olali ją, nawet nie chcieli słuchać o tym, że na jego twarzy gołym okiem widoczne są ślady pobicia. Według niej Jacek jest w takim stanie psychicznym, że powinien zażywać jakieś prochy na uspokojenie i nadaje się do szpitala po drugiej stronie.
Wczoraj potwierdziło się jeszcze raz to, co przeczuwałem od wielu dni. Jak Młody nie wyjdzie z tego piekła, to zejdzie tutaj. Sam się szarpnie albo pikawa mu kiedyś nie wytrzyma.
Do śmiechu nie jest też tym, których posadzili u nas kilka dni temu. Dziś przeczytałem o nich w gazecie, w rubryce „Z frontu walki ze spekulacją”, tytuł tego był taki: „Alkohol a kultura picia”. Kto to wymyślił? Jakby picie miało coś wspólnego z kulturą. Jak żyję na tym świecie, to nie widziałem kulturalnego bydlaka po wódce. Jak przy stole jest kulturalny, to przychodzi do domu i babę młotkuje. Jak w chacie jest spokojny, to po drodze leje na chodnik albo w gacie. A jak ogólnie jest spokojny, to znaczy, że śpi zarzygany na ławce w parku, gdzie bawią się dzieci. Taką to mamy kulturę picia. No i o tych bęcwałach, co garują już u nas, tak nasmarowała jakaś Liliana:
„W jednym z zakładów przemysłu spirytusowego bardzo dobrze działa straż przemysłowa. Mogła się wykazać sukcesami w ujęciu wielu spośród nieuczciwych pracowników, którzy usiłowali wynieść, wywieźć lub przemycić za bramę zakładu skradziony alkohol. Rychło okazało się jednak, że pracownicy nadzoru stanowili zgraną grupę przestępczą, która »łapała« wszystkich nienależących do gangu, dla »swoich« robiąc wyjątki”.
Oj, Lilianko, Lilianko, Amerykę odkryłaś, dziecino. Przecież naród w tym kraju pije na potęgę, tankuje wszystko, co ma procenty i do łba bije. Idź na jakąkolwiek bazę samochodową i zobacz, jakie są zapasy płynu do chłodnic. Zerowe, bo są w nim procenty. Pochodź sobie po szpitalach i zobacz, ilu poślepło od metanolu. Wejdź za bramę pierwszego z brzegu mamra i dowiesz się, ilu osobników garuje za bimber i meliniarstwo, a na koniec spróbuj kupić w kiosku Ruchu wodę brzozową albo w aptece spirytus salicylowy, przekonasz się, w ilu miejscach ci się to uda. W tym samym tekście nasmarowałaś, że w ubiegłym roku było blisko 67 tysięcy przypadków tankowania w pracy. Ile ludzi pracuje w tym kraju? Miliony. Więc te 67 tysięcy to kropla w morzu. Ludzie piją, bo co innego im zostaje? A obok w tekście robotnik z bydgoskiego Zakładu Tworzyw Sztucznych nawija kminą taką, że bebechy mi się wywracają: „Umiemy już jako partia kierować między innymi poprzez wpływ na politykę kadrową. Nauczyliśmy się służyć, podejmując najbardziej życiowe problemy różnych środowisk. Nie wychodzi nam jeszcze przewodzenie” itp., itd.
 

Nasze szeregi tworzą ludzie różnych profesji i zawodów. Są wśród nas dziennikarze, politycy, adwokaci, działacze społeczni, twórcy kultury i sztuki – ludzie kreatywni których połączyło przywiązanie do konserwatywnego systemu wartości. Wierni tym wartościom wspieramy wszystkie inicjatywy promujące ideę wolnego społeczeństwa, obronę mechanizmów gospodarki wolnorynkowej oraz poszanowanie dla tradycji i kultury narodowej. Wywodzimy się z różnych grup i środowisk jednak większość z nas swoją pierwszą społeczną działalność prowadziła w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. To właśnie tam formował się światopogląd wielu z naszych członków. To właśnie tam nabywaliśmy pierwszych doświadczeń.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura