Dziś prezentujemy ostatnią część opowiadania o tragicznie zmarłym Jacku Żabie, doprowadzonym przez sługusów systemu komunistycznego do obłędu i śmierci.
Sobota, 21 marca 1987 r.
Czas się cholernie dłuży, jak tak człowiek sam kibluje na paru metrach kwadratowych. Cóż można robić? Zapalę, poczytam, wszamię, wieczorem piszę i w kimono. Tak w koło Wojtek. Dwadzieścia cztery godziny są chamsko za długie, ciągną się jak smród za kapusiem. To jak długi dzień musi mieć ten hydraulik, którego capnęli w Bydgoszczy? Tamtejsze PKP zleciło mu remont instalacji wodociągowych w kilku kolejowych budynkach. Facet zarobił 8 milionów złotych, a w rozliczeniach udowadniał, że pracował… 40 godzin dziennie, czyli na dobę, która ma 24 godziny. Zawsze mówiłem, że są ludzie, którzy jak poczują dużą kasę, to im odpierdala. Mamona robi im wodę z mózgu i przestają myśleć. Z pieniędzmi jest jak z babami. Są tacy, którzy nie potrafią oprzeć się ich urokowi. Ilu miałem takich kumpli, którzy kiblują przez baby? Jedna była zazdrosna, inna już chciała futro za skrojone pieniądze, a tamtej znowu marzył się dywan turecki i obrazy z willi doktora w bogatej dzielnicy.
Wczoraj nabijałem się z gadki jakiegoś robotnika, a dziś zacytuję literata Józefa Ozgę-Michalskiego, tacy jak on mają nawijkę. Widać, że człowiek uczony i książki czyta.
Poznałem okrutny racjonalizm biblijnej edukacji. Wychowałem się na niej, myślę obrazami z Biblii. Na przykład Reagan jawi mi się jako współczesne upostaciowienie Samsona, któremu nadmiernie wyrosły włosy i nazbyt skurczyło się sumienie. Potrząsa zatem kolumną, na której wspiera się nasze niebo. Rodzaj ludzki stanął w obliczu tragicznej wiadomości, iż przez sam fakt wynalezienia broni nuklearnej pozbawiony zostanie nadanego mu przez stwórcę prawa nieśmiertelności. Czy Reagan lub jakikolwiek inny polityk ma prawo zastępować Pana Boga?
Nigdy tak nie będę umiał przelewać na papier myśli, a tamten nawija tak sobie poetycko, ot, tak do mikrofonu puszcza bajerkę. Niezły jest. Ale tak między Bogiem a prawdą, jak myślę o Reaganie, widzę przed gałami kowboja. Może za młodziaka jakieś filmy z nim widziałem? Nie powiem, do kina lubiłem biegać, do knig mnie w ogóle nie ciągnęło, a do ekranu co jakiś czas. Raz nawet kino objazdowe buchnąłem i w stodole sobie ekran rozwiesiłem, żeby mieć film tylko dla siebie. Pecha tylko miałem, bo w samochodzie mieli same radzieckie gówno o tym, że gdzieś tam daleko na północy elektrownie budują i szpiedzy im przeszkadzają, a na południu trza postawić tamę i jest jakiś kułak, któremu się to nie podoba, bo wioskę woda zaleje.
Ja szczególnie upodobałem sobie westerny, tak – właśnie ja, bandyta. Znam jednego takiego szeryfa, posadził mnie teraz, ale wcześniej miałem z nim już do czynienia. Glina, ale pies charakterny. Gęba jak u robota, pali jak smok, więcej ode mnie, i gada tyle, ile potrzeba. Poprosiłem go, by bez bransoletek mnie od Hanki wyprowadzali, wstydu nie chciałem dziewczynie robić. Ludzie potrafią gadać. Zgodził się. Zapytał tylko, czy będę spokojny, dałem słowo i kazał mundurowym zdjąć mi kajdanki. Dziwne to życie.
Może przez te kowbojskie obrazki tak zależy mi na Młodym. Cienias jest, a ja miałem tak jakoś zawsze, że stawałem po stronie słabych, a jak się lałem, to zawsze z silniejszymi od siebie. Jak im rady dać nie mogłem, to cegłę w łapie miałem albo pomocnika i juchę puszczałem. Gdy omłot dostałem, to nigdy nie wybaczałem. Za rok, za dwa, ale tryby tamtemu przeorałem tak, że pustą półkę musiał metalem uzupełniać.
Czwartek, 26 marca 1987 r.
Hycel dorobił się w końcu. Grypserka wkurwiła się i wydała na niego wyrok. Teraz w każdej chwili mógł go ktoś ożenić z przyczajki. Przedobrzył już z Młodym i tyle, a grypsującym pewnych rzeczy nie wypada robić. Podobno puknął w jajo, wytarł się w szmatę i rzucił ją młodemu na ryj. Dobrze myślałem, że ten kutas musi mieć jakąś gwiazdę nad sobą, bo go przenieśli jeszcze tego samego dnia. Może teraz młodemu będzie lepiej?
A dziś w gazetach znowu Jaruzel na pierwszej stronie. Tym razem „skuteczność wszechstronnych przemian zadecyduje o losach i awansie kraju”. Prędzej spadniemy do okręgówki, niż awansujemy do ekstraklasy.
Znów będzie o chlaniu, jednak tym razem według pierwszego sekretarza, który uważa, że musi być zwalczane radykalnymi metodami. „Podjęte zostaną w tej sprawie odpowiednie decyzje (ciekawe jakie?), skuteczniejszego przeciwdziałania wymagają również inne przejawy patologii, a ponadto konieczne będzie wzmożenie rygorów dotyczących higieny i czystości (czyżby partia zeszła na ziemię, jeździła autobusami, wystawała w kolejkach i wąchała?), a także wprowadzenie ograniczeń miejsc dopuszczalnego palenia papierosów (podobno Hitler też nienawidził palaczy).
To nie żart. Trudno realizować ambitne zadania drugiego etapu, zaciemniając alkoholem swój umysł i niszcząc swoje zdrowie”.
Tutaj za murami też chlają, choćby czajurę gotowaną na buzale z żyletek i zapałek. Piłem toto parę razy, ale potem jakaś strzyga mnie dopadała i jak kimałem, to miałem dziwne sny. Zresztą po tym pikawa boli i zaprzestałem tego. Są też fachowcy, co zalewają wrzątkiem gałkę muszkatołową albo pastę do butów i też podobno mają po tym jazdy.
A tak w ogóle, to chyba długo już sobie nie popiszę. Dziś rano klawisz kazał mi zwijać mandżur, no to zrobiłem, jak kazał, i czekam…
Piątek, 23 maja 2008 r.
Niecałe dwa lata później Młody skończył ze sobą. Wyskoczył w dół z ósmego piętra. Wcześniej dostał wezwanie na Montelupich, by odsiedzieć resztę kary. W końcu udało im się to, nad czym tak pracowali przy pomocy Hycla i innych gnojków. Złamali Jacka.
Właśnie dostałem ten zeszyt. Jak zrobili mi wtedy kipisz, to kajet zabrali i zabronili bawić się w literata, jakby ze mnie miał być Piasecki czy inny Nachalnik albo Stasiuk. Zresztą Grzesiuk czy Herling-Grudziński też narodzili się jako pisarze właśnie za kratami.
Nie wykonali wtedy KS. Papuga jednak złożył prośbę o ułaskawienie i zmienili mi karę na dwadzieścia pięć lat, zaliczając to, co już odsiedziałem. Wypuścili mnie na początku tego roku, ale co to za życie, jak ostatnie ponad dwie dziekanki spędziłem za murem.
Dzisiaj przysłali mi ten zeszyt, nawet list napisali, że gdzieś im się zawieruszył i teraz dopiero go znaleźli. Kartki są już żółte, ale nadają się do pisania. Nie umiałem sobie tego odmówić. Winny to jestem Jackowi, dlatego od niego zacząłem pierwsze zdanie. Zresztą o Młodym znów stało się głośno. Przypomnieli sobie o nim jego kumple, bo jacyś idioci nominowali tego esbeka, który od Młodego wyciągnął zeznania, jako eksperta do sejmowej komisji, który ma zbadać, czy specsłużby łamały prawo za poprzednich rządów. Ten esbek, zresztą podobno ekspert od terroryzmu, musi być nieźle ustawiony, widocznie nie wszystkie kwity spłonęły w 1989 r. na wysypiskach.
O sprawie napisał „Tygodnik Powszechny”, zachowam sobie na pamiątkę ten numer. Dowiedziałem się o wielu rzeczach, o których do tej pory nie miałem pojęcia.
Jego kumpel, ten od autobusów, wspomina, że wyszedł na przerwę w karze pod koniec 1988 r. Wtedy też lekarze wypuścili Młodego ze szpitala. Koleżka dowiedział się o tym i zaprosił Jacka do siebie do domu. „Był kimś innym niż Jacek, którego kiedyś znałem. Nigdy nie widziałem tak zaszczutego człowieka. Prawie nic nie mówił, a kiedy żona podała placki ziemniaczane, złapał je oburącz, mimo że były gorące, mocno ścisnął w dłoniach i uciekł do kąta, gdzie jadł łapczywie odwrócony do nas plecami”.
Ci z opozycji, którzy czuli, że wiatr wali w ich żagle, zapomnieli o Młodym, a on przecież miał swoje jeszcze do odsiedzenia. Wystarczyło chyba na niego popatrzeć, by domyślić się, że nie chce wracać za kratę, że może tego już nie wytrzymać. Ale nie miał wpływowych kumpli, którzy ściskali się z solidarnościową wierchuszką. Nawet Kościół nie pomógł Jackowi, chociaż czarni dobrze też wiedzieli, co dzieje się z chłopakiem.
Pecha miał Młody i tyle, taki zwykły żołnierz, mięso armatnie, jak na wschodnim froncie.
W tym artykule napisali, że:
Publicznie pojawił się jeden raz, korzystając z przerwy w odbywaniu wyroku. W sierpniu 1988 r. po Międzynarodowej Konferencji Praw Człowieka w Mistrzejowicach ks. Kazimierz Jancarz zorganizował w kościele spotkanie z Jackiem Kuroniem. Padło pytanie o więźniów politycznych, wywołany Żaba dostał oklaski od dwóch tysięcy osób. Kuroń obiecał, że więcej do więzienia nie wróci. Żaba płakał, cieszył się jak dziecko, tłum wiwatował. Nie wiadomo, czy Kuroń interweniował w tej sprawie u władz, ale niektórzy działacze krakowskiej opozycji twierdzą, że o obietnicy zapomniał.
Niejaki Handzlik przyznał w tym tekście, że „jakoś się rozmyła wtedy jego sprawa. Trudno mi nawet wyjaśnić dlaczego, może za duży kołowrót mieliśmy, za dużo do zrobienia. Żal człowieka”. Żal?! Tylko tyle?! Co to za kumple? Powinni Jacka zamelinować i leczyć, a nie pozwolić mu na to, by wrócił, jak gdyby nigdy nic, do puszki.
Wtorek, 27 maja 2008 r.
Opisanie sprawy Jacka na coś się przydało. Ten esbek, co go chcieli wziąć na parlamentarne salony, zrezygnował z fuchy. Siłą rzeczy do sprawy znów wraca „Tygodnik”, a dziennikarka cytuje w swoim tekście dwóch polityków:
Przypadek Żaby był wyjątkowo drastyczny, bardzo mną wtedy wstrząsnął– wspomina Romaszewski, który od grudnia 1986 r. kierował stworzoną w podziemiu Komisją Interwencji i Praworządności NSZZ „Solidarność” (zajmowała się pomocą ofiarom represji). – Jacek Żaba nie był w pełni sprawny umysłowo. Wsadzenie go do więzienia świadczy o szczególnym zezwierzęceniu – mówi Romaszewski. Niedawny brak woli politycznej PO do przeprowadzenia deubekizacji oceniał dobitnie: – Jestem zdumiony, że Platforma daje się tak dalece manipulować środowiskom ubeckim.
Wśród samych zainteresowanych – i w SLD, który od początku był przeciwny deubekizacji – najwięcej emocji wywołuje perspektywa obniżenia wysokich, jak na polskie warunki, emerytur. – To by było stosowanie odpowiedzialności zbiorowej, a temu jestem przeciwny – przekonuje Grzegorz Napieralski, dla którego zasada powinna być prosta: kto ma na sumieniu nękanie opozycji, ten idzie pod sąd i do więzienia.
Ten Romaszewski wydaje mi się, że jest facet w porządku, ten drugi… musiałbym mięsem rzucić przez kilka linijek, żeby się wysłowić, więc odpuszczę to sobie.
Wiem jedno, esbecja ma się dobrze. Ci, którzy przeszli weryfikację, dalej zdobywali gwiazdki. Drudzy, co jej nie przeszli, źle nie skończyli. Wystarczy po mieście pochodzić i pogadać z ludźmi. A taki kumpel Jacka? Podobno ma kwadrat w jakiejś zrujnowanej kamienicy, a z „Solidarności” się wypisał, bo niby-kumple nie chcieli potępić kapusiów, co na niego donosili. Dręczy faceta teraz sumienie, tak jak i mnie. Nie dziwię się człowiekowi. Przecież to on poprosił Młodego o pomoc w tamtej akcji na zajezdni.
Piątek, 30 maja 2008 r.
Jestem gdzieś na trasie pomiędzy Krakowem a Warszawą. Cholera, jak ja dawno nie jeździłem pociągami! Ale kibel jak zawsze jest brudny, tylko w restauracyjnym można niemal wszystko kupić, co potrzebne w podróży, ino nie browar.
Byłem w Nowej Hucie. Pojechałem na cmentarz, pogadałem z jednym kopidołem. Za dwie dychy na flaszkę pomógł mi znaleźć kwaterę Jacka. Sam bym nie dał rady. On poszedł do pakamery, popatrzył w jakieś knigi i znalazł, bo mu powiedziałem, kiedy Młody się wiuchnął. Trudno znaleźć grób, zarósł dookoła zielskiem. Nie ma na nim też krzyża, bo skroili go jakieś hieny. Dałem temu łapiduchowi na drugą flaszkę, żeby tam trochę posprzątał i jakiś krucyfiks Młodemu nad głową postawił. Obiecał, że da radę, ale cholera go tam wie, jak pokira, to może zapomnieć.
Sprawdzę go, jak pojadę tam znów za jakiś czas. Trzeba Młodemu opłacić kwaterę, bo jak nie, to nawet grobu po nim nie będzie.
GLOSSA
Już po napisaniu tego opowiadania zadzwoniłem do kolegi, który mieszka w Krakowie. Okazało się, że grób Jacka Żaby jest bezpieczny przez następne dwie dekady. Kolega słał w tej sprawie pisma do „Solidarności” MPK, związkowcy w końcu opłacili kwaterę.
Mało tego, według informacji od kolegi wiem, że w Fundacji Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego jest zebranych od wakacji 2008 r. kilka tysięcy zł na zmianę nagrobka Jacka Żaby.
Dowiedziałem się również, że w bloku, w którym mieszkał Jacek Żaba, czasami w nocy uruchamia się winda. Mechanizm sam, przez nikogo niewłączony wynosi ją na ósme piętro…
Sebastian Reńca
Nasze szeregi tworzą ludzie różnych profesji i zawodów. Są wśród nas dziennikarze, politycy, adwokaci, działacze społeczni, twórcy kultury i sztuki – ludzie kreatywni których połączyło przywiązanie do konserwatywnego systemu wartości. Wierni tym wartościom wspieramy wszystkie inicjatywy promujące ideę wolnego społeczeństwa, obronę mechanizmów gospodarki wolnorynkowej oraz poszanowanie dla tradycji i kultury narodowej. Wywodzimy się z różnych grup i środowisk jednak większość z nas swoją pierwszą społeczną działalność prowadziła w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. To właśnie tam formował się światopogląd wielu z naszych członków. To właśnie tam nabywaliśmy pierwszych doświadczeń.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura