Pamiętniki Andrzeja Rozpłochowskiego to lektura wciągająca i demaskatorska. Nie są uładzoną i polakierowaną formą zwierzeń byłego lidera śląskiej „Solidarności”, który – jak wielu – po latach próbuje przedstawić własne zasługi. Nie ma w nich tematów tabu, stąd też Rozpłochowski bez skrupułów opisuje swoje członkostwo w Związku Młodzieży Socjalistycznej, służbę ojca w gdańskiej bezpiece, problemy rodzinne, osaczanie przez
agentów KGB we Włoszech oraz bolesne w skutkach prowokacje SB. Autor twardo stąpa po ziemi, a subiektywne oceny konfrontuje nierzadko z dokumentami źródłowymi.
Ta książka jest także fascynującą podróżą w przeszłość nie tylko Rozpłochowskiego, ale też wielu zapomnianych dziś bohaterów walki z komunizmem. Kiedy ją czytałem, przychodziły mi na myśl słowa Anny Walentynowicz: „Jak mieliśmy wygrać, skoro tylu wokół nas nam przeszkadzało?”. To niesamowite, jak wiele z opisanych na kartach tej książki mechanizmów dezintegracji górnośląskiej „Solidarności” w latach 1980–81 przypomina mi ciąg zdarzeń, jakie miały miejsce w tym samym czasie w Trójmieście. Nawet główni aktorzy są ci sami: Wałęsa, Mazowiecki, Geremek, Jaruzelski…
Rozpłochowski zrekonstruował w szczegółach to, co wcześniej opisywali w swoich „gdańskich” pamiętnikach Gwiazdowie, Walentynowicz i Kołodziej. Naszej świadomości historycznej wciąż brakuje takich świadectw. Warto pamiętać, że najnowsze dzieje opisują zazwyczaj zwycięzcy, a wśród nich wielu hochsztaplerów i zdrajców. Ich narracja staje się z czasem obowiązująca. To oni już w 1981 r. zapowiadali Rozpłochowskiemu postawienie szubienicy. Po ludzku wydaje się, że wygrali, choć historia przyznała rację Andrzejowi Rozpłochowskiemu.
Sławomir Cenckiewicz
516
BLOG
Komentarze