„Wujku, jak oni wytrzymują tyle bez sikania?”. Dzieci są bardziej bezpośrednie. Dorośli obrośnięci są konwenansami i inne rzeczy są dla nich ważniejsze podczas oglądania kilkugodzinnej relacji z pogrzebu prezydenta. A jeśli nie? Kiedy wspomniałem swojej mamie, jak bardzo drażni mnie, gdy tuż po katastrofie, w określeniach, jakimi żywi obdarzali zmarłych, dominował jeden nudny refren: „był(a) ciepły(a)”, to usłyszałem jej trzeźwy, przyziemny osąd: „jak był żywy, to był jeszcze ciepły”. Słusznie, ale nie o tym chciałem... Słysząc te nieporadne określenia nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wspominający albo nie chcieli się przyznać, że danej osoby nie znali, albo nie mieli o niej najlepszego zdania (np. z powodu różnic politycznych), a wiadomo, że o zmarłym można mówić źle dopiero wtedy, gdy trumna trochę w ziemi poleży, a nieboszczyk był na tyle znanym politykiem, że historycy dziejów najnowszych wymuszą dla debaty publicznej koncesję na krytyczną recenzję jego biografii.
Z sitcomu „Murphy Brown”, nadawanego u nas kilkanaście lat temu, zapamiętałem dziwnym trafem akurat tylko ten odcinek, w którym tytułowa bohaterka musiała wygłosić mowę na pogrzebie kolegi, którego za życia wszyscy mieli serdecznie dosyć, i o którym nie można było powiedzieć nic dobrego. ABSOLUTNIE NIC. Podjęła się tego zadania, wymyślając na poczekaniu jakieś kłamstwa, ale nie wytrzymała i już nad samą trumną powiedziała to, co szczerze o nim myślała. Kiedy już się wyładowała, sumienie ją ruszyło i poprosiła matkę zmarłego o kilka słów, aby jednak zakończyć uroczystość miłym dla zmarłego akcentem. Wiadomo: każda matka kocha swoje dzieci bezwarunkowo. Zaszlochana rodzicielka podeszła do mikrofonu i wypaliła: „Poród trwał dwadzieścia godzin. Miał głowę jak piłka do koszykówki.”
Kiedy śmierć zdarza się w niecodziennych okolicznościach, emocje plączą języki bardziej niż zwykle. Doświadczona dziennikarka mówi o przyczynach katastrofy: „są pewne pewniki”, a w programie Tomasza Lisa Ryszard Kalisz dokonuje odkrycia: „Biskup Tadeusz Płoski był księdzem biskupem”.
Ten eklektyczny zestaw obrazków wraz z prowokacyjnym tytułem tekstu posłużył do wytworzenia klimatu, którego niedostatek uderzył mnie w dominującym tonie refleksji na naszym blogu i w „Gońcu Wolności”. Pozwolę sobie wsadzić kij w mrowisko i wesprzeć nurt zdystansowanych do smoleńskiej katastrofy członków KoLibra, tych, którzy – obrazowo pisząc – dziesiątego kwietnia pili piwo nie tylko wieczorem, przy czym nie mam tu na myśli świętowania, bo nie ma czego świętować, lecz chłodnego spojrzenia na śmierć ludzi, którzy ze stowarzyszeniem nie mieli nic wspólnego. Stefan Sękowski pamiętał o tej części naszej organizacji w swoim podsumowaniu, przydałoby się jeszcze dać jej głos. Przypuszczam, że dobrze wypełnię tę lukę, a upływ czasu ostudził emocje i nikt nie zapała świętym oburzeniem.
Owszem, wiele wskazuje, że następcy Kurtyki, Kochanowskiego i Skrzypka będą dalej od naszych poglądów niż ich zmarli poprzednicy (którzy też ideałem nie byli, miewając wpadki, typu molestowanie minister Kopacz o kupno szczepionek przeciw świńskiej grypie) i z tego powodu należy się smucić, ale ponieważ główny nacisk naszego żalu idzie w kierunku uczczenia prezydenta, a temu było wyraźnie daleko do konserwatywnego liberalizmu, to nie mogę patrzeć spokojnie na sytuację, w której KoLiber upodabnia się w reakcji do większości szeroko rozumianej prawicy, od której sporo ją dzieli.
Smutno patrzeć, jak zadziorna niegdyś organizacja stępia swój pazur, gdy nowe pokolenia szukają drogowskazu w obliczach dinozaurów, których polityczny pragmatyzm pochłania bardziej niż stworzone dekadę temu dziecko, skutkiem czego ich działania uzyskały nowy wymiar, czasem nawet nazywany wzniośle („republikanizm”), aby tylko jakoś wybrnąć z dysonansu między tym, jak się kiedyś budowało refleksję o rzeczywistości, a jak się ją kontynuuje. Odczucia wobec śmierci znajomych lub kolegów ze środowiska politycznego, w którym realizują swój „długi marsz”, są następstwem dokonanych wcześniej wyborów. Tak rodzi się podłoże dla propaństwowego KoLibra, tworu, przed którym kiedyś wstrząsalibyśmy się z obrzydzeniem – nie dlatego, że byliśmy anarchistami (bo nie byliśmy), lecz z powodu pamięci o złych stronach ustroju, w którym żyjemy, co praktycznie wyklucza czczenie jego reprezentacyjnych ikon. Zabawne, że ja, człowiek niegdyś unikający jak ognia wszelkich frakcyjnych radykalizmów (monarchizm, libertarianizm), ponieważ przeciętna ich dawka, właściwa dla naszego środowiska, w zupełności mi wystarczała, zaczyna się zastanawiać nad tym, czy nie usztywnić swoich poglądów. Dotychczasowa etykietka w warstwie praktycznej zbliża się do innych prawicowych organizacji młodzieżowych, więc może pora znaleźć sobie szufladkę, z której wystroju będę mógł się wytłumaczyć przed samym sobą z czystszym sumieniem.
Nie paliłem zniczy po Kaczyńskim, bo to nie był facet z mojej bajki. Mam czyste sumienie, ponieważ zawsze moja krytyka na jego temat była racjonalna, kompletnie niezwiązana z salonową nagonką, więc nie muszę niczego nadrabiać. Nie czuję potrzeby zadośćuczynienia. To prawda, że każdy człowiek jest istotą emocjonalną, chociaż chciałby uchodzić za postępującą racjonalnie. To prawda, że wydarzyło się coś smutnego, coś, co każdego w pierwszych chwilach wyrywa z codziennego rytmu obowiązków, ale ja nie wstępowałem do KoLibra, żeby płynąć z prądem. Konserwatywni liberałowie zawsze wyróżniali się większym ładunkiem racjonalizmu, którego brakowało w innych opcjach politycznych. Nasza misja nie uległa zmianie, a prezydent, który zginął, nie wywodził się z naszych szeregów. Rozgrzeszam kolegów, którzy będąc w PiS (lub w pobliżu), próbują wykorzystać emocjonalne porywy części społeczeństwa, by coś w tym kraju zmienić, bo wierzę, że mają dobre zamiary (chociaż, jak mówi przysłowie, dobrymi chęciami…). Jak niedawno powiedział Eryk Mistewicz, nie można żywić złudzeń, że debata polityczna będzie kiedykolwiek racjonalna i z tego punktu widzenia ten manewr ma sens. Jednak KoLiber nie jest od podkreślania doniosłości wydarzenia i ulegania zbiorowym porywom serc. To nie nasza rola. Nawet gdybyśmy uznali, że warto z jakichś powodów pojechać po emocjach, to efektu atmosfery po śmierci papieża i tak się nie powtórzy.
Dziesiątego kwietnia jak zwykle dziwiłem się światu, obserwowałem ludzi i zjawiska, traktując ich jak każdą inną obserwację. W dniu katastrofy na ulicach Warszawy pojawiły się kramiki ze zniczami i gazeciarze z bezpłatnymi wydaniami dzienników. Oto siła wolnego rynku. Jeśli ludziom się nie przeszkadza, zaspokajają potrzeby innych szybciej niż państwowy system sterowania, szybciej niż trwałoby udzielanie zezwolenia (zwłaszcza w dzień wolny od pracy urzędów) na sprzedaż produktów, które potrzebne są innym już, teraz, a nie wtedy dopiero, gdy urzędnik sprawdzi, czy sprzedawca spełnia normy Unii, przepisy Sanepidu i nie uprawia mobbingu. Dobrze, że straż miejska ani żadni inspektorzy nie przepędzali ich pod pozorem troski o estetykę miasta czy wspomnianych kretynizmów, dających państwu władzę decydowania, co, gdzie, kiedy i od kogo można kupić. Nie epatuję obrazami ledwo wiążących koniec z końcem kramarzy, bo sprowadziłbym debatę na poziom emocji, właściwy krytykom kapitalizmu. A tu chodzi o wartości, o podstawowe prawa przynależne człowiekowi z natury… To było dla mnie najważniejszym spostrzeżeniem tamtego dnia.
Marcin Motylewski
www.koliber.org
Stowarzyszenie KoLiber to ogólnopolska organizacja łącząca ludzi o poglądach konserwatywnych oraz wolnorynkowych. Posiadamy ponad 20 oddziałów w miastach całej Polski.
Konserwatyści, liberałowie, libertarianie, wolnościowcy, monarchiści, minarchiści, anarchokapitaliści, antykomuniści. Licealiści, studenci i przedsiębiorcy - młode pokolenie, któremu bliskie są wartości takie jak: ochrona własności, wolność gospodarcza, rozwój samorządności, szacunek dla historii i tradycji oraz silne i bezpieczne państwo.
W naszej działalności dążymy do:
I Realizacji idei wolnego społeczeństwa.
II Całkowitego poddania gospodarki mechanizmom rynkowym.
III Obrony suwerenności państwowej.
IV Stworzenia "silnego państwa minimum" opartego na rządach Prawa.
V Rozwoju samorządności.
VI Poszanowania tradycji i historii.
VII Uznania szczególnej roli Rodziny
Działając w KoLibrze pragniemy zarazem inspirująco i twórczo wykorzystać spędzany wspólnie czas. Pole naszej działalności jest niezwykle szerokie: od tak poważnych przedsięwzięć jak międzynarodowe konferencje, obozy naukowe, panele dyskusyjne poprzez uliczne manifestacje aż po nieformalne spotkania, imprezy integracyjne oraz pikniki.
Różnorodność nurtów sprawia, że są wśród nas ludzie o różnych poglądach. I właśnie to jest naszą siłą. Nie zawsze się zgadzamy, ale to jedyne takie miejsce na polskiej scenie politycznej, gdzie prawica potrafi rozmawiać i wypracowywać kompromisy.
Poszczególne teksty zamieszczane na blogu nie są oficjalnym stanowiskiem Stowarzyszenia.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka