Stowarzyszenie KoLiber Stowarzyszenie KoLiber
107
BLOG

Anna Grabińska: Jeszcze o ustawie przeciw rodzinie

Stowarzyszenie KoLiber Stowarzyszenie KoLiber Polityka Obserwuj notkę 12

Nowa wersja ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie jest bezwzględnie szkodliwa społecznie – mam nadzieję, że tutaj nikogo nie trzeba o tym przekonywać. Ustawa w nowym brzmieniu nakłada na rodziców obowiązek udowadniania, że nie są wielbłądami jednocześnie zakazując im wychowywania dzieci. Jednak to, co jest oczywiste dla normalnych, myślących ludzi nie jest jasne dla wszystkich (a może właśnie jest – wtedy sytuacja byłaby jeszcze bardziej przerażająca).

Dziś na stronie „Rzeczpospolitej” ukazał się tekst Kazimierza Bema i Jarosława Makowskiego o ładnym tytule „Przemoc jest grzechem”. Autorzy odnoszą się do innego tekstu, który ukazał się w „Rzeczpospolitej”, mianowicie do artykułu profesora Michała Wojciechowskiego pt. „Ustawa przeciw rodzinie”. Dwaj publicyści w swojej polemice zajmują się głównie, mówiąc kolokwialnie, odwracaniem kota ogonem.

Czytamy, że „czytelnik, po zapoznaniu się z myśleniem prezentowanym przez teologa, może odnieść wrażenie, że chrześcijanie tylko po to mają dzieci, by potem bez żadnych ograniczeń mogli je okładać i stosować wobec nich rozmaite formy przemocy”. Jest to (nawet niespecjalnie wyszukany) przykład manipulacji, jak sądzę w pełni zamierzonej. Z żadnego zdania w tekście profesora Wojciechowskiego nie wynika to, co chcą tam zobaczyć Bem i Makowski. W swoim artykule teolog zwrócił jedynie uwagę na to, co powinno być jasne dla wszystkich – w świetle nowej ustawy każde działanie rodziców może zostać uznane za stosowanie przemocy wobec dzieci. Z takiego stwierdzenia w żaden sposób nie wynika, że chrześcijanie mają dzieci po to, by je bić.

Dalej autorzy piszą, że „nowa ustawa, zdaniem profesora, ma sprawić, że ludzie zaczną obawiać się posiadania dzieci, co pogorszy i tak fatalną sytuację demograficzną Polski. Przyznajemy, że nie do końca widzimy związek logiczny między jednym a drugim: czy naprawdę główną motywacją do posiadania dzieci jest możliwość ich późniejszego bicia? A jeśli tak, to czy akurat takie osoby nie powinny powstrzymać się od ich posiadania?” I znowu sugerują oni, że jeśli ktoś dostrzega jakiekolwiek zagrożenia płynąca z uchwalenia niesławnej ustawy musi jednocześnie być potworem katującym dzieci i uważającym, że tak jest dobrze. W rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie – jeśli kogoś niepokoją nowe regulacje oznacza to, że chce on podejść do wychowywania dzieci odpowiedzialnie, że ma świadomość obowiązków wynikających z bycia rodzicem i pragnie je wypełniać jak najlepiej.

Autorzy zaczynają swój tekst od tez nie zupełnie zgodnych z rzeczywistością wkładając w usta profesora Wojciechowskiego słowa, których nigdy nie wypowiedział i przypisując mu poglądy, z którymi z pewnością by się nie zgodził. Jednak potem jest tylko gorzej – każde kolejne zdanie artykułu jest bardziej przerażające od poprzedniego.

„Wystarczy, iż rodzina jest zagrożona przemocą, a ktoś zgłosi niepokojący przypadek znęcania się nad dzieckiem, by państwo mogło interweniować. Cudownie, gdyby właśnie tak było!”

Jak bardzo zwyrodniałym trzeba być, aby coś takiego stwierdzić? Przypomina to „Raport mniejszości”, tyle że do n-tej potęgi. Jak sam fakt potencjalnego zagrożenia może być wystarczającym powodem do ingerencji? Mimo wszystko nie można a'priori sądzić, że w danych okolicznościach dojdzie do aktów przemocy. Szczególnie, że znęcanie się nad dziećmi nie jest wcale zarezerwowane dla jednej określonej grupy osób. Dopiero gdy faktycznie coś się wydarzy może wkroczyć państwo – przy czym problemem jest nie tylko to, że autorzy z góry zakładają, że w rodzinach określonego rodzaju (chrześcijańskich?) dzieci są ofiarami przemocy. Inną kwestią są problemy z definicją, co jest przemocą. Czy uderzenie dziecka w dłoń, którą chce chwycić ostrze noża jest w świetle nowych przepisów dopuszczalne czy nie? Czy zakaz wychodzenia po 22 jest znęcaniem się? A co ze zwróceniem uwagi w trakcie obiadu, że nie mówi się z pełnymi ustami? Przecież jak wiadomo publiczne krytykowanie jest wyjątkowo upokarzające. Tego typu kwestie można mnożyć. Niewątpliwie natomiast nowa ustawa jest w tym zakresie na tyle nieprecyzyjna, że nie da się jasno wytyczyć granic tego, co jeszcze mieści się w granicach prawa, a co nie.

Jest się czego bać

Artykuły takie jak ten autorstwa Bema i Makowskiego są szczególnie niepokojącym zjawiskiem. Nie chodzi już nawet o to, że autorzy są zwolennikami złej, czy nawet wręcz zbrodniczej ustawy. Można sobie wyobrazić, że istnieją osoby, które popierają ją w dobrej wierze. Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie sądzi, że katowanie dzieci jest czymś dobrym, więc być może są osoby, które po prostu nie rozumieją, co tak naprawdę oznacza wejście w życie nowych przepisów. Jednak panowie Bem i Makowski zdają się doskonale rozumieć konsekwencje, jakie niosą one za sobą i niestety uważają oni, że są one pożądane.

Naprawdę przerażający jest zaprezentowany w artykule ciąg logiczny: rodziny chrześcijańskie są przeciwne ustawie (bo zapewne mają się czego bać), są rodziny zagrożone przemocą (a więc takie, w których prawdopodobne jest znęcania się nad dziećmi), w rodzinach zagrożonych przemocą władze powinny interweniować zanim do czegoś dojdzie. Z takiego przedstawienia sprawy wysnuć można wniosek, że akty przemocy są prawdopodobne w rodzinach chrześcijańskich i na interwencjach prewencyjnych w nich właśnie należy się skupić.

Jak widać rodziny chrześcijański faktycznie mają się czego bać, jednak nie dlatego, że stosowane są w nich dotkliwe kary cielesne, a dzieci są notorycznie poniżane. Mają się czego bać, bo jak wynika z artykułu, który ukazał się na stronie „Rzeczpospolitej” ustawa jest skierowana przeciwko nim, mimo że nie ma po temu żadnych podstaw innych niż ideologiczne.

Właśnie na tu leży, moim zdaniem, sedno problemu. Za nowymi regulacjami stoi ideologia, celem zaś jest dokładnie to, o czym pisał profesor Wojciechowski – osłabienie tradycyjnej rodziny. Przy czym już nie chodzi tu tylko o odebranie rodzicom możliwości wychowywania dzieci. Okazuje się, że plan, tak jak go postrzegają dwaj autorzy, jest znacznie bardziej diaboliczny. Należy obawiać się, że bez żadnych realnych podstaw tradycyjne rodziny poddawane będą regularnym inspekcjom, a być może ich tradycjonalizm zostanie uznany za zagrożenie dla dzieci i stanie się podstawą odebrania praw rodzicielskich.

Ustawa antyrodzinna jest nie tylko sposobem na wychowanie (czy raczej ukształtowanie, bo z wychowaniem te praktyki mają niewiele wspólnego) ludzi słabych, nieodpowiedzialnych i niesamodzielnych (o czym pisałam wcześniej). Wychodzi na to, że ten akt prawny należy wkomponować w znacznie szerszy projekt nowoczesnej kampanii przeciw tradycji, chrześciajństwu i wartościom. Promuje się homoseksualizm, hedonizm, postawy aspołeczne, serwuje się ludziom tandetną i ogłupiającą rozrywkę, w szkołach dzieją się rzeczy straszne – dzieci wiele się tam uczą, ale głównie rzeczy, o których nie powinny w ogóle mieć pojęcia, a teraz wymierzona cios w ostatni bastion normalności – w rodzinę. Telewizja, Internet, szkoła i podwórka od dawna już deprawują dzieci, na szczęście do tej pory, przynajmniej w niektórych rodzinach, w domu ktoś dzieci wychowywał. Teraz natomiast, te rodziny, w których próbowano dzieciom wpajać pewne wartości znalazły się na celowniku państwa.

Postępujący postęp

Niestety ofensywa postępu przybiera na sile, jej forpocztą były ruchy feministyczne i gejowskie, dziś tradycje próbuje wyrugować się z domów rodzinnych. Na naszych oczach władza mozolnie buduje panoptikon – kamery wszędzie gdzie się da (i tam gdzie zdawałoby się, że się nie da też), ingerowanie w rodzinę, cenzura w Internecie, dowody osobiste dla dzieci i masa innych mniej lub bardziej ukrytych sposobów na kontrolowanie ludzi. A jeśli dodać do tego śmiertelnie głupie i niezwykle szkodliwe programy w telewizji oraz idiotyczną prasę również promującą przede wszystkim zaspokajanie własnych zachcianek i folgowanie nawet najdzikszym żądzom człowiek naprawdę zaczyna się bać. Nawet najbardziej kreatywni pisarze sci-fi nie wymyślili równie przerażającej wizji przyszłości. Można jedynie mieć nadzieję, że nasze państwo jest tak nieudolne, że w praktyce nie uda się tych potwornych pomysłów realizować – czasem niesprawne państwo może być jedynym, z czego można się cieszyć.

Anna Grabińska

 

www.koliber.org Stowarzyszenie KoLiber to ogólnopolska organizacja łącząca ludzi o poglądach konserwatywnych oraz wolnorynkowych. Posiadamy ponad 20 oddziałów w miastach całej Polski. Konserwatyści, liberałowie, libertarianie, wolnościowcy, monarchiści, minarchiści, anarchokapitaliści, antykomuniści. Licealiści, studenci i przedsiębiorcy - młode pokolenie, któremu bliskie są wartości takie jak: ochrona własności, wolność gospodarcza, rozwój samorządności, szacunek dla historii i tradycji oraz silne i bezpieczne państwo. W naszej działalności dążymy do: I Realizacji idei wolnego społeczeństwa. II Całkowitego poddania gospodarki mechanizmom rynkowym. III Obrony suwerenności państwowej. IV Stworzenia "silnego państwa minimum" opartego na rządach Prawa. V Rozwoju samorządności. VI Poszanowania tradycji i historii. VII Uznania szczególnej roli Rodziny Działając w KoLibrze pragniemy zarazem inspirująco i twórczo wykorzystać spędzany wspólnie czas. Pole naszej działalności jest niezwykle szerokie: od tak poważnych przedsięwzięć jak międzynarodowe konferencje, obozy naukowe, panele dyskusyjne poprzez uliczne manifestacje aż po nieformalne spotkania, imprezy integracyjne oraz pikniki. Różnorodność nurtów sprawia, że są wśród nas ludzie o różnych poglądach. I właśnie to jest naszą siłą. Nie zawsze się zgadzamy, ale to jedyne takie miejsce na polskiej scenie politycznej, gdzie prawica potrafi rozmawiać i wypracowywać kompromisy. Poszczególne teksty zamieszczane na blogu nie są oficjalnym stanowiskiem Stowarzyszenia.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (12)

Inne tematy w dziale Polityka