Śledząc od pewnego czasu perypetie polityków wyrzucanych bądź to z PiS bądź z PO i towarzyszące temu komentarze prasowe, czuję się czasem jak bohater filmu „Dzień świstaka” Phil Connors. Jak wiadomo ten niezbyt sympatyczny prezenter radiowy stwierdził w pewnym momencie, że znalazł się w swoistej pętli czasowej każącej mu przeżywać wciąż od nowa te same wydarzenia.
Oto bowiem dowiadujemy się, że Kazimierz Michał Ujazdowski, Piotr Krzywicki (kto to jest !!??), Jarosław Sellin i Paweł Zalewski przebąkują coś o powołaniu konserwatywnego stowarzyszenia, które miałoby być w rzeczywistości klubem dyskusyjnym integrującym różnorodne środowiska obywatelskie bliskie osobom wyżej wymienionych. W naturalny sposób inicjatywa ta łączona jest z postaciami Kazimierza Marcinkiewicza i Jana Marii Rokity, być może w przyszłości pojawią się próby doklejenia do nich, dajmy na to Jarosława Gowina albo jeszcze innego wyciągniętego z kapelusza konserwatysty.
Zostawmy w tym miejscu spory terminologiczne o znaczenie słowa konserwatyzm i o to w jak dużym stopniu można wspomnianym politykom przypisywać bycie konserwatystami. Ja pozwolę sobie na przyjęcie rozróżnienia, które przypominam sobie z jednej z prac Adama Wielomskiego. Autor stwierdził w niej, że konserwatyzm można rozumieć albo jako filozofię polityczną i wtedy oznacza on pewne wyobrażenie pożądanego stanu stosunków społecznych i politycznych oparte na konkretnym zestawie wartości albo jako filozofię polityki, czyli swoisty sposób działania mający swe źródła w specyficznej mentalności. Zakładam, że politycy, których przyszłość się obecnie roztrząsa mogą być konserwatystami co najwyżej w tym drugim znaczeniu, z czego też – jak podejrzewam – wynika ich popularność wśród żurnalistów (to zresztą temat na osobne rozważania).
Wracając tymczasem do sedna problemu, to zupełnie nie podzielam powszechnego entuzjazmu dla tych działaczy i nie pojmuję jak można wiązać z nimi jakiekolwiek nadzieje.
Mamy w ich przypadku bowiem do czynienia z ludźmi od lat już obecnymi na scenie politycznej, z zawodowymi parlamentarzystami, którzy poza pełnieniem mandatu i sprawowaniem funkcji obsadzanych z politycznego nadania nic w życiu nie osiągnęli i nic nie potrafią. Pomimo jednak, że ludzie ci –gdyby zgodnie ze złożonym zobowiązaniem rzeczywiście zrzekli się mandatu – musieliby zapewne ustawić się w kolejce po zasiłek lub wzorem Jana Rokity zająć pracami domowymi, nawet w dziedzinie którą na co dzień do niedawna się zajmowali nie mogą przypisać sobie niemal żadnych sukcesów.
Najwyrazistszy spośród nich jest zdecydowanie niedoszły „premier z Krakowa”, który – trzeba mu to przyznać – coś niecoś czyta i potrafi w udzielanych prasie wywiadach powoływać się na Arystotelesa lub św. Tomasza z Akwinu. Rokita był też współautorem (wraz ze Stefanem Kawalcem) bardzo dobrze przygotowanego „Planu rządzenia na lata 2005-2009”, będącego chyba jedynym spośród znanych mi naprawdę rzetelnym programem z tamtego okresu. W dziedzinie politycznej praxis Rokita jednak był zawsze rażąco nieskuteczny znajdując się na marginesie kolejnych partii do których należał i wreszcie pozwalając się okiwać własnej żonie.
O pozostałych potencjalnych odnowicielach polskiego konserwatyzmu nawet nie chce mi się pisać, bo są to działacze trzeciego albo i czwartego garnituru, od zawsze będący popychadłami silniejszych i sprawniejszych od siebie. Za najdobitniejszy przykład niech posłuży „Kwaśniewski prawicy”, czyli ulubieniec dziennikarzy (szczególnie telewizyjnych) Kazimierz Marcinkiewicz. Każdy, kto przebrnął przez wywiad-rzekę, którego udzielił Michałowi Karnowskiemu i Piotrowi Zarembie nie może chyba mieć wątpliwości, co do tego człowieka; najciekawszą częścią rzeczonej książki są te jej fragmenty, gdzie relacjonowane jest powstawanie rządu, opisywane właściwości poszczególnych ministrów, tarcia na linii z prezydentem i prezesem PiS. Próżno by jednak szukać w odpowiedziach Marcinkiewicza jakiś informacji na temat jego wizji państwa lub poglądów na rozmaite kwestie społeczne lub polityczne. Powód jak podejrzewam leży w braku takowej wizji i poglądów u „premiera z Gorzowa” będącego niczym więcej jak mydlaną bańką nadmuchaną przez speców od politycznego marketingu. Dużo bardziej dotkliwa w przypadku omawianej sytuacji zdaje się być jednak faktyczna niezdarność Marcinkiewicza; w swej karierze w ostatnich latach nie zdobył on żadnego stanowiska, którego obsadzenie wymagałoby jakiegokolwiek jego wkładu własnego; został usunięty ze stanowiska premiera, przegrał wybory na prezydenta Warszawy i nie został prezesem jednego z polskich banków i to pomimo wyraźnego poparcia kilku tytułów prasowych.
Właśnie postać Marcinkiewicza – podobnie jak Kwaśniewski nieustannie wahającego się i hamletyzującego w obliczu sytuacji wymagających podjęcia nawet dość banalnych decyzji politycznych, karze szukać podobieństwa obecnego rozwoju wypadków z prognozowaną już jakiś czas temu „odnową lewicy”.
Jak wiadomo, po niewypale wymarzonego przez Adama Michnika pożenienia ze sobą działaczy byłej UD oraz reformistycznego skrzydła SLD i po tym, jak okazało się, że Platforma Obywatelska nie stanie się partią centrolewicową, zaczęto lansować byłego prezydenta Kwaśniewskiego i zapraszanych przez niego na obiady Andrzeja Olechowskiego i Roberta Smoktunowicza jako twórców nowej dynamicznej formacji centrowo-lewicowo-liberalnej. Pomysł okazał się być falstartem, chociaż towarzyszyły mu rozmaite spotkania inauguracyjne, został nagłośniony przez media a w Warszawie zorganizowano bodaj nawet konferencję o zagrożeniu demokracji przez „kaczym”, którą odwiedził sam Lech Wałęsa a głównymi jej bohaterami byli wspomniani „odnowiciele lewicy”. Pomysłodawcy też mówili wtedy dużo o tworzeniu raczej płaszczyzny współdziałania szerokich środowisk społecznych i obywatelskich niż o budowaniu nowej partii (choć wiadomo było, że właśnie o to im chodziło) i skończyli, tak jak wszyscy to widzieliśmy. Stało się tak, gdyż cechowały ich te same, wątpliwej wartości przymioty co i obecnie usuwanych lub usuwających się z głównego nurtu polityki konserwatystów; byli gnuśni, niezaradni, mało energiczni i ślamazarni.
Dlatego właśnie przestrzegał bym przed radosnym odpowiadaniem na przedśmiertne rzężenie odchodzących na naszych oczach w niebyt polityków prawicy. Osoby te tworzyły już dawniej dość zwarte środowisko w ramach ZCHN zaś następnie Przymierza Prawicy i już wtedy przegrali najpierw we własnych ugrupowaniach a następnie pozwolili się zinstrumentalizować przez Kaczyńskiego w nowopowstającym PiS. Dziś po jeszcze jednej zawinionej wyłącznie przez siebie porażce żebrzą o zainteresowanie ich losem ale my, pomni wcześniejszych swoich zawiedzionych nadziei, wyślijmy ich tam gdzie ich miejsce - niech powrócą do swych wyuczonych zawodów, czy to nauczycieli w szkołach podstawowych, czy to urzędników, czy wreszcie – przy braku innych możliwości – niech zajmą się prowadzeniem domu.
Prawicę trzeba dziś zbudować na surowym korzeniu gdyż dawne jej kadry okazały się zupełnie bezwartościowe a my nie powinniśmy trwonić na nie swojej uwagi.
www.koliber.org
Stowarzyszenie KoLiber to ogólnopolska organizacja łącząca ludzi o poglądach konserwatywnych oraz wolnorynkowych. Posiadamy ponad 20 oddziałów w miastach całej Polski.
Konserwatyści, liberałowie, libertarianie, wolnościowcy, monarchiści, minarchiści, anarchokapitaliści, antykomuniści. Licealiści, studenci i przedsiębiorcy - młode pokolenie, któremu bliskie są wartości takie jak: ochrona własności, wolność gospodarcza, rozwój samorządności, szacunek dla historii i tradycji oraz silne i bezpieczne państwo.
W naszej działalności dążymy do:
I Realizacji idei wolnego społeczeństwa.
II Całkowitego poddania gospodarki mechanizmom rynkowym.
III Obrony suwerenności państwowej.
IV Stworzenia "silnego państwa minimum" opartego na rządach Prawa.
V Rozwoju samorządności.
VI Poszanowania tradycji i historii.
VII Uznania szczególnej roli Rodziny
Działając w KoLibrze pragniemy zarazem inspirująco i twórczo wykorzystać spędzany wspólnie czas. Pole naszej działalności jest niezwykle szerokie: od tak poważnych przedsięwzięć jak międzynarodowe konferencje, obozy naukowe, panele dyskusyjne poprzez uliczne manifestacje aż po nieformalne spotkania, imprezy integracyjne oraz pikniki.
Różnorodność nurtów sprawia, że są wśród nas ludzie o różnych poglądach. I właśnie to jest naszą siłą. Nie zawsze się zgadzamy, ale to jedyne takie miejsce na polskiej scenie politycznej, gdzie prawica potrafi rozmawiać i wypracowywać kompromisy.
Poszczególne teksty zamieszczane na blogu nie są oficjalnym stanowiskiem Stowarzyszenia.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka