Paweł Stypa Paweł Stypa
60
BLOG

Trochę wspominkowy wpis.

Paweł Stypa Paweł Stypa Społeczeństwo Obserwuj notkę 0
Ale poruszający aktualne dla nas tematy.

Stypart. Ojciec światła w cieniu wojny


Nie każdy bohater krzyczy

nie każdy wojownik ma miecz i zbroję – niektórzy po prostu są. Tam, gdzie nikt już nie chce być.


Paweł. Człowiek, który często zostaje niezauważony. A potem długo zostaje w czyjejś pamięci. Samotny ojciec. Choroba genetyczna – trudna, rzadka, coś z neuro, jakby jakaś złośliwa pajęczyna, która dotknęła i jego, i jego córkę. On sam – po trzech poważnych operacjach kręgosłupa – chodzi o lasce. Powolnie. Ale nie o tempo tu chodzi. Tylko o to, że się idzie.


Od pierwszych dni wojny w Ukrainie był na katowickim dworcu. Z córką. W samym środku ludzkiego cierpienia. Punkt przyjęć. Pociągi, które przyjeżdżały, a z nich – ludzie. Z bólem i rozpaczą, z piekłem wojny w oczach. Jechali godzinami. Dziesiątkami godzin. Bez możliwości umycia się, przebrania się, skorzystania z toalety. Często prosto z linii frontu. Opowiadali, jak czołgali się przez pola, przez naloty, z dziećmi, torbą, kotem. Byle dalej od rakiet.


Na początku rozdawali herbatę, kanapki. Ale szybko zrozumiał – to nie wystarczy. Dzieci nie tylko głodne. One też przestraszone. Zmęczone. W środku całe ściśnięte. Potrzebowały kawałka ciszy. Kawałka koloru. Bez huku. Bez karabinu.


Wspólnie z innymi stworzyli pokoje zabaw – ale też miejsce, gdzie dzieci mogły położyć się na kocach i przespać. Bo na dworcu nie miały gdzie. Na hali matki z dziećmi spały na gołych kafelkach, na rozłożonych ubraniach, kurtkach, czymkolwiek. Nie było łóżek, nie było sal. Nie było miejsca, żeby się położyć. Więc robiliśmy, co się dało – materace, koce, ciche światło. Wystarczyło. Przynajmniej na parę godzin snu. Bo zmęczenie wojną ma też twarz śpiącego dziecka w kurtce, z lalką przy piersi.


Dzieci tam rysowały. Czołgi. Samoloty. Ogień. Ludzi w krzyku. Ale też – serca. Ukraińsko-polskie. I małe „Дякуємо” – dziękujemy.

Te rysunki pokazywały ból i cierpienie oraz strach, z którym zetknęły się dzieci. Strach, który był większy od nich. I nie dał się wyrzucić słowami. Ale czasem wychodził kredką.


Paweł był zwykłym człowiekiem. Bez pozycji. Bez nazwiska w mediach. Po prostu ktoś, kto przyszedł, bo przeczytał post z prośbą o pomoc. I został. Na długo.

Zdarzało się, że na punkcie przyjęć pojawiały się osoby znane. Celebryci. Twarze z ekranów. Niby do pomocy. Ale zostawali tylko na godzinę. Robili sobie zdjęcia, selfie na tle porozstawianych kartonów, coś tam wrzucali na Facebooka. I znikali. Więcej nikt ich nie widział. I nikt za nimi nie tęsknił. Bo w takich miejscach nie chodzi o to, żeby błyszczeć. Tylko żeby być. A Paweł był.


W jedną z nocy spotkał starsze małżeństwo. Z Ukrainy. Przypomnieli sobie język polski. Bo kiedyś nim mówili. Staruszka. Cicha, drobna. I jej dłonie drżące. Powiedziała, że przeżyła II wojnę światową. Pamiętała zagładę Żydów. Pamiętała wywózki Polaków na Syberię. Jak ludzie biegli przez pola. Chowali się. A teraz? Teraz znów. Znowu musi uciekać. Przeżywać to wszystko drugi raz, tylko w innym wieku. Łzy spadały jej na kurtkę. Dziękowała za kanapki. I za herbatę. A mnie – wytatuowanego faceta – chciała całować po rękach. I to mnie rozbiło bardziej niż wszystko inne.


Paweł sam wychowuje córkę. Mama odeszła. Nie utrzymują kontaktu. Dla dziewczynki to trudne. Ale nie można zatrzymać się w bólu. Więc Paweł daje jej wszystko, co może. Ciepło. Bezpieczeństwo. Bliskość. I uczy. Tego, co ważne – empatii, delikatności, zrozumienia. Uczy ją, jak być człowiekiem w świecie, który czasem o człowieczeństwie zapomina. Samotne rodzicielstwo to nie lista obowiązków. To codzienne wybory. To bycie. I mimo wszystkiego, co ich spotyka, są razem. I to ich wzmacnia.


Zdarzało się, że kobieta przychodziła i nie mówiła nic. A potem mówiła tylko jedno zdanie. Że jej mąż zginął. W bombardowaniu. I wtedy nie było co mówić. Trzeba było po prostu być. I Paweł był.


Zmieniając opatrunki. Nosząc dzieci. Trzymając za rękę. Nie był lekarzem. Nie był księdzem. Nie był kimś z urzędu. Po prostu był.


Z córką pomagał też zwierzętom. Bo psy i koty też uciekały. Ale nie wszędzie mogły wejść. Nie każdy ośrodek je przyjmował. A one też potrzebowały koca i miski.


Kilka razy do roku muszą jeździć na wizyty kontrolne, związane z onkologią córki. Leczenie to emocjonalna huśtawka. Ale mimo wszystko – potrafią znaleźć czas dla innych. Bo serce nie zamyka się na ból drugiego człowieka. Ono po prostu wie.


Córka nie ma nowotworu złośliwego. Ale choroba i tak sieje spustoszenie. Mięśnie słabsze. Czasem ból. Czasem mózg nie działa tak, jak trzeba. Układ nerwowy płata figle. Ale z tym też można żyć. Trzeba.


Dziewczynka ma czarnego kota. To ktoś bliski. Rodzina. Lubi kreatywność. Ręce zajęte – myśli spokojniejsze. Teraz prowadzi swoje pierwsze w życiu warsztaty dla dzieci. Dla tych, które przyjechały z wojny. Młodsze od niej. Robią bransoletki z koralików. Gumki. Kolory. Nadzieja.


Wojna się nie skończyła. To nie przeszłość. To teraz. Paweł codziennie spotyka ludzi z piekła. I słucha. Opowiadają mu rzeczy, których nikt nie chce słuchać. Ale on słucha.


Po pracy jest zmęczony. Nieraz nie ma sił. Ale wstaje. Bo ktoś czeka. Bo jest córka. Bo nie trzeba być idealnym. Trzeba być obecnym.


Stypart. Tak go czasem nazywają.

Dla niej – jest po prostu tatą.


I to wystarczy.

Jestem artystą, rękodzielnikiem, samoukiem. https://www.facebook.com/Stypart81 Samodzielnym niepełnosprawnym rodzicem niepełnosprawnej córki. Mimo ze choroba (NF1) jest poważna to udaje nam się zachować samodzielność. A uwierzcie mi to bardzo ważne.  Mam naprawdę szerokie zainteresowania, historia, etnografia, historyczna inżynieria budowlana, sztuka i rękodzieło, gry komputerowe.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo