Spędziłem tydzień na jednej z Wysp Jońskich. Byłem na greckim Zakynthos. Byłem na Zante jak do dziś niektórzy ją nazywają.
Ach, cóż to był za tydzień!
Turystyczny przewodnik, który kupiłem w przydrożnym sklepiku odsłonił mi wyspę tak mocno, że nie tylko mogłem ją poznać, ale i poczuć.
Gdy człowiek Środkowej Europy, idąc wśród niekończących się oliwnych gajów, uświadomi sobie kto i kiedy przed nim mógł iść tą samą słońcem nagrzaną drogą, wśród tych samych oliwnych drzew, z wrażenia dostaje dreszczy.
Gdy mieszkaniec naszej części świata, której pisana historia zaczyna się mniej więcej tysiąc lat temu uzmysłowi sobie, że z dwudziestu młodymi Zakynthosianami rozprawił się już Odyseusz wracając spod Troi, a było to trzydzieści kilka wieków temu, niejako automatycznie nabiera szacunku do wszystkiego co tu widzi i co spotyka. Gdy pomyśli, że ta jedna z wielu i nie największa przecież wyspa, w czasie wojen peloponeskich była zdolna wystawić kontyngent tysiąca żołnierzy, to jego podziw dla wyspiarzy sięga prawie zenitu. Gdy zagłębi sie w jej historię, w wieki spokoju i dobrobytu przerywane raz po raz okropnymi tragediami, nachodzi go nieunikniona refleksja - Boże! Jakże jesteśmy pięknymi bestiami!
Zakynthos!
Można by pisać i pisać. Stolica wyspy - miasto Zakynthos - jak nasza Warszawa - wstało niczym Feniks z popiołów. I to dosłownie. W pięćdziesiątym trzecim roku dwudziestego wieku trzęsienie ziemi a później pożar zmieniło je w ruinę. Dziś, odbudowane, sprawia wrażenie jakby tego pięćdziesiątego trzeciego roku w ogóle nie było w jego kalendarzu.
Dziś można też powiedzieć, że i cała wyspa sprawia wrażenie, jakby w jej kalendarzu nie było wielu, wielu dni, miesięcy i lat, w których to spadały na nią tak liczne nieszczęścia. Jakby nigdy nie zrównał jej z ziemią Hannibal, jakby nie zdarzyły się rzymskie krwawe ekspedycje, jakby nigdy nie plądrowały jej pirackie ręce, jakby nie najeżdżali jej Turcy, Krzyżowcy, Hunowie, Gotowie, Wandale i Normanowie. Jakby nie najeżdżali jej wszyscy inni, którym było po drodze tam wpaść i brać co było do zabrania. Tak jak bierze się swoje. I niszczyć z taką bezwzględnością, jak niszczy się cudze.
I jeszcze te gaje oliwne. Zdaje się, że człowiek Naszego Regionu tylko tam może pojąć biblię ostatecznie. Tylko tam, na Zakynthosie, może zrozumieć jaki cień dają gaje oliwne i jak wśród tych karłowatych drzewek można odpocząć od żaru, który leje się z nieba.
Miliony drzew oliwnych z pniami, jakby ręką burzliwej historii skręconymi wokół własnej osi, z oliwkami - o tej porze roku - milimetrowej wielkości, spokojnie czekają na wyjazd turystów. Bo wtedy we wrześniu i październiku znów - jak co roku od tysięcy lat - człowiek zajmie się tylko nimi, a one znów poczują, jak wielkie mają dla niego znaczenie.
Gdyby tu jeszcze dopowiedzieć o ostrych klifach spadających do wody w jasnych kolorach piaskowców, o bajkowych zatoczkach, plażach obmywanych szmaragdową falą, otrzymamy telegraficzny opis Zante.
Tak wygląda ta wyspa. I byłby to pełny raj na Ziemi, gdyby nie wilgotność, która, przynajmniej mnie, trochę utrudniała normalne funkcjonowanie. Jednak zdążyłem już dorosnąć do tego by wiedzieć, że w życiu nie można mieć wszystkiego.
Stanisław Sygnarski
Inne tematy w dziale Rozmaitości