"Jestem czajka, ptak wodny." Tak - pytana o nazwisko podczas przeszukania pensjonatu w Otwocku - odpowiedziała Izabela Czajka Stachowicz niemieckiemu żołnierzowi. Dziś tyle lat po wojnie ta odpowiedź nie wydaje się aż tak ekstrawagancka. Dziś współczesne kino czy literatura serwują nam mnóstwo buńczucznych i fantazyjnych przykładów zachowań wobec niemieckich okupantów. Jednak dobrze wiemy, że w czasie wojny spotkanie Żydówki z Niemcem zazwyczaj kończyło się dla niej śmiercią.
Zdarzenie to - i tę właśnie odpowiedź - znamy z opowiadania samej Czajki. Dla mnie - to jej jedno zdanie wypowiedziane w takiej sytuacji - oddaje niesamowitą fantazję tej niezwykłej osoby. Ułańską fantazję, z której słynęła w całym swoim życiu. Wyobrażam ją sobie w tej krytycznej chwili, widzę wymierzony w nią pistolet i słyszę te jej - zapewne wypowiedziane bez mrugnięcia okiem - nielogiczne przecież słowa. Słowa, które - w tej sytuacji - musiały wydać się Niemcowi taką niedorzecznością, że uznał ją za wariatkę i puścił wolno.
Być może ta jej odpowiedź brzmiała nieco inaczej niż opowiadała nam później Czajka. Bowiem każdy, kto miał okazję choć trochę poznać jej życiorys zgodzi się ze mną, że wierność faktom nie była jej najmocniejszą stroną. Cokolwiek jednak wtedy ten Niemiec usłyszał, musiało to być podobnie fantazyjne, podobnie niezwykłe jak to: "Jestem czajka, ptak wodny. "
Kim była Izabela Czajka Stachowicz, że znów się o niej mówi, pisze, że znów wychodzą jej powieści? Do szczegółów jej życia dzisiaj łatwo dotrzeć. Tutaj wspomnę więc tylko o tym, że w okresie przedwojennym obracała się ona w kręgach warszawskiej bohemy. Była inspiracją dla wielu ludzi pióra. W czasie wojny trafiła do getta, uciekła z niego, była w partyzantce i Ludowym Wojsku Polskim. Po wojnie - jako oficer UB - odnalazła zrabowane przez Niemców obrazy Matejki. A od połowy lat pięćdziesiątych zaczęła pisać poczytne powieści oparte na własnej biografii.
Po raz pierwszy usłyszałem o niej jakiś rok temu od Pana Gerarda Położyńskiego. Któregoś razu jego wspomnienia - tak barwnie opowiadane - o Andrzejewskim, Okudżawie, Kalinie Jędrusik - przeniosły się na Izabelę Czajkę Stachowicz. I już wtedy, słuchając o niej po raz pierwszy zrozumiałem, że musiała to być postać nietuzinkowa.
Zainteresowałem się nią poważniej i po jakimś czasie uznałem, że warto by te zabawne historie pana Gerarda o Czajce przenieść na papier. Zaprezentować je jako jeszcze jedno wspomnienie o niej z czasów, gdy już była starsza, chora, ale - głównie dzięki jej powieściom - ciągle bardzo popularna.
W międzyczasie pan Gerard podrzucił mi - bardzo dobre i dla nas arcyważne -jej " Pieśni żałobne getta", o których pisałem w felietonie "Refleksje związane z rokiem Korczaka".
Zanim oddam głos panu Gerardowi, chciałbym jeszcze wrócić do szczególnej cechy osobowości Czajki, która w jej twórczości tryska co chwila wysokim gejzerem. Myślę tu o jej niezwykłej zdolności do konfabulacji, hiperbolizacji i... zwyczajnych zmyśleń. Tak. W jej książkach znajdziemy wiele historii zupełnie nieprawdopodobnych, ale podanych z takim wdziękiem, że choć rozsądek podpowiada nam, że tak być przecież nie mogło, jakaś druga część naszego postrzegania mówi nam: no i co z tego? I bardzo łatwo wybaczamy Czajce to koloryzowanie. Wiemy bowiem czym byłaby literatura bez fantazji i czym byłaby nasza codzienność bez takich rumieńców. Bo - przyznajmy - jaką trzeba mieć wyobraźnię, by w obliczu zagrożenia życia odpowiedzieć Niemcowi: "Jestem czajka, ptak wodny".
Mnie, przyznaję, trudno - niestety nie tylko z tego powodu - zachwycać się jej pisarskim dorobkiem - za wyjątkiem oczywiście "Pieśni żałobnych getta". Ale to pozycja zupełnie inna niż reszta jej twórczości. Nie chcę tu jednak sugerować, że dzisiaj jej książki mogą się nie podobać. Przeciwnie. Myślę, że mogą znaleźć wielu oddanych czytelników, a może raczej czytelniczek. Życzę im tego, bo są wspaniałą pamiątką ludzi, czasów i miejsc niezwykłych.
Jest również wiele powodów, żeby cenić Czajkę za to, co zrobiła dla naszej kultury. Wspomnę tu choćby o odzyskaniu zrabowanych dzieł Matejki, czy o promowaniu i opiece nad malarzem prymitywistą - Teofilem Ociepką.
Pierwsze spotkanie Gerarda Położyńskiego z Izabelą Czajką Stachowicz miało miejsce w roku 1961 w Białej Podlaskiej.
Biała Podlaska - 20 tysięczne wówczas miasto w województwie lubelskim - powoli lizało powojenne rany i było tak szare, jak większość naszych ówczesnych miast. Nieco za miastem - na terenie zakładów produkujących przed wojną samoloty - stacjonował pułk lotniczy. W tymże pułku w roku 1961 pan Gerard - niespełna dwudziestopięciolatek - był instruktorem klubu oficerskiego. W tamtych czasach kluby te były niekiedy jedynymi ośrodkami kultury w okolicy. Pan Gerard -współpracując ze Związkiem Literatów Polskich - zapoczątkował tam całą serię spotkań autorskich. I właśnie w ramach takiego spotkania zaprosił do Białej Podlaskiej Izabelę Czajkę Stachowicz.
I tutaj już oddaję głos panu Gerardowi Położyńskiemu:
" Czajka przyjechała do nas na dwa spotkania: do klubu oficerskiego i do powiatowego domu kultury. Praktycznie od momentu, gdy odebrałem ją z dworca kolejowego, nie odstępowałem jej na krok. Czajka wtenczas była starszą, korpulentną i - co często podkreślała - chorą osobą. Jej czarne brwi rzucały się w oczy z daleka. Jednak prawdziwe zainteresowanie każdego, kto tylko się z nią zetknął, wzbudzało jej głośne - niekiedy hałaśliwe - zachowanie. Praktycznie - jej mocny, często podniesiony głos - słyszało się cały czas. Swym zachowaniem sprawiała wrażenie kobiety pewnej siebie, przyzwyczajonej, że za nią się chodzi i że jej się słucha. A słuchać było czego. Każda kawa w kawiarni, każdy obiad czy kolacja błyskawicznie przeradzały się w spontaniczne spotkanie autorskie. Czajka była wtedy w swoim żywiole. Opowiadała - jedząc, pijąc, paląc, gestykulując - tak niesłychane opowieści ze swego bogatego życia, że jej pobyt w Białej przerodził się w jej festiwal: nawet gdy szła ulicą otaczał ją wianuszek zafascynowanych słuchaczy.
Pamiętam, gdy siedzieliśmy przy kawie w kawiarni Maleńka - z jakim zaciekawieniem przyjęliśmy jej opowieść o Poli Gojawiczyńskiej - pisarce już popularnej sprzed wojny /"Dziewczęta z Nowolipek"/, a wtedy uznanej i nagradzanej autorce "Stolicy". Otóż Pola - można powiedzieć, noszona wówczas na rękach - dostała przydział do domu wypoczynkowego literatów w Zakopanem. Ale Polę... o zgrozo! zbyt wcześnie budziły piejące koguty... Zrobiła się awantura, Polę przeniesiono na drugą stronę pensjonatu, ale... Tam kogutów było jeszcze więcej... I Pola zażądała... -wybicia kogutów!!! Koniec końców kogutów nie wybito, a Polę jakoś udobruchano, chociaż długo zarzekała się że do Zakopanego już więcej nie przyjedzie.
Potem poleciała opowieść o tym jak to uciekała przed strusiem, potem jak to aresztowano ją w Brazylii, a potem kolejna i kolejna.
Nadszedł wreszcie wieczór spotkania w klubie oficerskim. Proszę sobie wyobrazić salę pełną żołnierzy i ich rodzin. Na środku czekał przygotowany stolik - jak to się wtedy mówiło - dla prelegenta - i wszyscy z niecierpliwością czekali, kiedy wejdzie Czajka. Weszła. Zatrzymała się w progu i gromkim głosem zawołała:
" Baczność!!! Czołem żołnierze!" Wojskowa publiczność poderwała się z miejsc i odpowiedziała: "Czołem!" Wtedy ona uśmiechnięta podała komendę: "Spocznij!!!" wiedząc, że tym "wejściem" w jednej chwili "kupiła" sobie wszystkich.
Czajka zobaczyła przygotowany dla niej stolik i zaraz zaczęło się opowiadanie….. o stoliku. Otóż razem z naszą armią przeszła ona front i miała okazję do spotkania ze... Stalinem. Jako oficer polityczny musiała to spotkanie zorganizować. Wcześniej rozkazała wszystko przygotować, wysprzątać salę i należycie oporządzić żołnierzy. Gdy zbliżała się pora spotkania przyszła sprawdzić, czy wszystko jest w odpowiednim porządku i... - w nowym, odszykowanym mundurze usiadła na dopiero co pomalowanym stoliku i... - przykleiła się! Przykleiła się do stolika, zza którego za chwilę miał przemawiać... - Towarzysz Stalin!
Zrobiła się straszna awantura. Stalin tuż tuż, a... na świeżo pomalowanym stoliku odciśnięte... jej pośladki!!! Na nic nie było już czasu. Zdążyli wprawdzie zmienić stolik, ale ona nie mogła się już przebrać i musiała wobec towarzysza Stalina występować... tylko przodem, bo na spodniach z tyłu była wielka plama farby.
Opowieść ta wywołała masę śmiechu. Posypały się pytania i odpowiedzi. Czajka opowiadała kolejne historie i spotkanie zakończyło się dopiero wtedy, gdy nasza bohaterka była bardzo zmęczona
Mam jeszcze jedną jej opowieść, która utrwaliła mi się w pamięci na zawsze. Pewnego lata Czajka dostała pokój w partyjnym domu wypoczynkowym w Zakopanem - takim, do którego nie można się było dostać ot tak sobie. Obok jej pokoju zakwaterowano Wandę Wasilewską - wówczas osobę bardzo ważną - żonę premiera Ukrainy, która nie poruszała się nigdy i nigdzie bez wojskowej eskorty.
Któregoś wieczoru Czajka wyszła gdzieś do znajomych na tak zwaną bibkę i wróciła mocno podchmielona późną nocą. Wracając do siebie minęła stojącego przed drzwiami Wasilewskiej wartownika i weszła do pokoju. Przebrała się w peniuar i... dopadł ją straszny, wprost nie do wytrzymania głód nikotynowy, a - o zgrozo - skończyły się jej akurat papierosy. Nie zastanawiając sie wiele otwiera drzwi i mówi do stojącego na straży Wasilewskiej żołnierza: Mój drogi. Pójdziesz... tam, do kiosku i kupisz mi papierosy. A on na to, że jest na straży, że on nie może.
Co ty w ogóle do mnie mówisz? - odpowiada mu. Mówi do ciebie osoba, którą przysłał sam premier Cyrankiewicz i w związku z tym, ty nie masz się bać nikogo. Ja tu wszystko załatwię. Żołnierz jej tłumaczy: Ale ja nie mam pieniędzy. Czajka wróciła do pokoju, przyniosła pieniądze i wręcza je wartownikowi, a on wynajduje jeszcze jedną przeszkodę by nie iść i mówi: No, ale jak ja pójdę? A... karabin?
Ja od ciebie wezmę karabin - odpowiada mu. I tak zrobiła. Będąc tylko w peniuarze, wzięła karabin i stanęła pod drzwiami Wandy Wasilewskiej na warcie. Żołnierz poszedł po papierosy, a ona w tym czasie stojąc za niego na warcie zaczęła podsypiać, kiwać się i pukać karabinem w drzwi Wandy. Obudzona pukaniem Wasilewska uchyliła drzwi i widząc stojącą pod drzwiami babę z karabinem zadzwoniła na milicję: Przyjeżdżajcie natychmiast! Jest napad! Jakaś pijana baba stoi pod moimi drzwiami... I tu rozpętała się burza. Podjechały samochody, przybiegli milicjanci, żołnierze... Oczywiście wyrzucili Czajkę z hotelu mimo, że była przecież od premiera. Co było dalej z żołnierzem... nie wiadomo.
Jak była przyjęta ta historia przez mieszkańców Białej łatwo sobie wyobrazić... Śmiech niósł się w miasto.
Następnego dnia Czajka odjeżdża. Odprowadziliśmy ją na dworzec. Podjechał pociąg relacji Moskwa-Warszawa. Czajka wsiada, znika w przedziale i nagle... Otwiera się okno pociągu. Wychyla się z niego jej głowa i ku naszemu przerażeniu rozlega się jej krzyk: Zatrzymać pociąg! Ja nie jadę! Ja wysiadam! Ja zostaję z wami! My, widząc co się dzieje i wiedząc, że Czajka mogła naprawdę wysiąść i zostać z nami, zaczęliśmy wołać: Odjazd! Odjazd! Wiedzieliśmy, że było jej u nas dobrze, że czuła się zdrowa - jadła kapustę, grzyby, golonkę i - pomimo jej chorób - nic jej nie dolegało. Czuła się znakomicie. Ale - z drugiej strony - te dni spędzone, że tak powiem - wokół Czajki - były dla nas niesamowicie wyczerpujące. W dniu jej odjazdu byliśmy już okropnie zmęczeni i gdy zaczęła wołać "zatrzymać pociąg!", nasza odpowiedź mogła być tylko jedna: Odjazd! Odjazd! A poza tym - jak w tamtych czasach można było zatrzymać pociąg pełen rosyjskich wojskowych?
I takie było pożegnanie Czajki w Białej Podlaskiej w 1961 r.
Później kontaktowałem się z nią wielokrotnie. Odwiedzałem ją w Warszawie i mogę powiedzieć, że zaprzyjaźniliśmy się. Ja, przyznaję, byłem i jestem fanem jej i jej literatury. Wiadomo było, że fantazjuje. Ale jej opowieści były tak barwne, a jednocześnie tak mocno osadzone w rzeczywistości, że wcale nie trzeba było się wysilać, żeby wierzyć, że to wszystko co się od niej słyszało mogło się zdarzyć naprawdę.
Jakiś czas po tej wizycie, Czajka - urzeczona pobytem w Białej Podlaskiej - napisała w Żołnierzu Polskim / Ż. P. 1961 nr.14/ obszerny artykuł-relację z tego spotkania. Jej relacja nam wszystkim - mieszkańcom Białej - sprawiła wiele radości".
Sygnarski Stanisław
* Dorota Jarecka, "Urodziłam się nienażarta" Gazeta Wyborcza z 20.11.2012
Inne tematy w dziale Kultura