- Zostawcie mnie wszyscy w spokoju! Nienawidzę was! – w korytarzu placówki dla bezdomnych rozlega się ochrypły krzyk.
John Bellows rozłożył się obozem w holu recepcji. Na dywanie rozścielił sobie gazety, ściągnął buty i postawił obok reklamówki pełniej dziadowskich skarbów znalezionych na ulicy. Wśród nich są niedopałki papierosów, z których usiłuje zmajstwać sobie skręta. Obok stoi butelka taniego wina.
- John nie możesz tutaj siedzieć – odzywa się czarnoskóra managerka biura, naprzeciwko którego obozuje brodaty osobnik.
Mieszkanie „bezdomnego” znajduje się w tym samym budynku, lecz John stracił umiejętność zamieszkiwania gdziekolwiek, po tym jak czterdzieści lat temu postanowił zostać włóczęgą. Radził sobie nienajgorzej w tym fachu. Wszak udało mu się szczęśliwie dożyć sześćdziesiątej wiosny. Międzyczasie jednak na Wyspach Brytyjskich system opieki społecznej przeżył swój rozkwit i znienacka wtrącił Johna do dwupokojowego lokalu.
Ten lśni czystością, jako że codziennie odwiedza go sprzątaczka. Maggy zmienia świeżą pościel, której nie trzeba zmieniać, bowiem John śpi na podłodze w salonie. Pucuje łazienkę, której nie trzeba myć, bowiem John załatwia się na zewnątrz za śmietnikiem, a do mydła i wody odczuwa głęboką wrogość. Wyrzuca do śmieci obiad i kolację przygotowaną przez kucharkę. John nie tknął posiłków, ponieważ przez lata nauczył się zdobywać pożywienie na własną rękę. Dowodem na to są puste puszki rozrzucone po podłodze.
Maggy wyciera z kurzu telewizor plazmowy, którego John nigdy nie włącza. Na stoliku leży dzienna porcja tabletek, których John nie spożywa.
Jedyna danina, jaką John przyjmuje od pracowników ośrodka, to jego przydział ośmiu mocnych piw dziennie, które zostają mu wydane każdego ranka, razem ze środkami psychotropowymi, oraz tabletkami łagodzącymi dewastujący wpływ alkoholu.
W przeciwieństwie do urzędników państwa socjalnego, John nie stracił jeszcze do końca zdrowego rozsądku i nie kwapi się mieszać psychotropów z alkoholem, słusznie uważając, że opiekujący się nim lekarz, jest jego osobistym wrogiem i próbuje go otruć.
Raz w tygodniu, John przeżywa kryzys egzystencjalny. Wówczas uświadamia sobie, iż nie tylko lekarz jest jego wrogiem, lecz wszyscy ci bezimienni ludzie, którzy nagle pojawili się w jego życiu i poczęli obdarowywać rozmaitymi dobrami. W krótkich chwilach jasności umysłu, dociera do niego, iż żebranie, jedyna umiejętność, którą opanował do perfekcji, jest mu do niczego nie potrzebna. System socjalny nie chce, by John żebrał, dlatego co dwa tygodnie dostaje od państwa dwieście funtów na drobne wydatki.
Psycholog, który odwiedza Johna doradził mu, by nie porzucał ścieżki samorealizacji i żebrał sportowo. Dzięki temu John ma wystarczająco dużo pieniędzy, by do reszty utracić sens życia.
- John, nie musisz tego palić – czarnoskóra opiekunka patrzy krytycznie na niedopałki. David może ci kupić tytoń – daje znak młodemu pracownikowi ośrodka. Ten bierze pieniądze z sejfu, wsiada do samochodu i po chwili wraca z paczką tytoniu.
- Proszę John, oto twój tytoń – chłopak kładzie na podłodze podarunek.
Menel rozgląda się nieprzytomnym wzrokiem.
- Kto potrafi skręcać? – murzynka rozgląda się po pracownikach ośrodka, wianuszkiem otaczających buntownika.
David zapomniał kupić bibułek, więc przez kolejne dziesięć minut zgromadzeni błagają Johna, by ten udostępnił swoje. Ten, patrzy wrogo na zgromadzonych i obrzuca ich wymyślnymi obelgami.
- John – murzynka postanawia zmienić taktykę – sięgnę do twojej kieszeni, żeby wyciągnąć z niej bibułki, dzięki czemu David będzie mógł ci skręcić papierosa.
Menel warczy nieprzyjaźnie. W końcu zebrani umawiają się, iż odwrócą jego uwagę, podczas gdy Spiwa niepostrzeżenie sięgnie do jego kieszeni. Plan przebiega pomyślnie, choć w trakcie jego realizowania John ugryzł czarnoskórą w rękę. Ostatecznie David wtyka w usta podopiecznego skręta.
- Spalisz sobie i wrócisz do swojego mieszkania, dobrze? – zapytuje Spiwa.
John w odpowiedzi zatyka jedną dziurkę nosa, a drugą pryska wokół zieloną wydzieliną. Managerka daje znak sprzątaczce i ta wykorzystując chwile, gdy John nabiera powietrza, usiłuje czyścić dywan.
Za chwilę przybywa kawaleria w postaci pracownika socjalnego. Rozpoczynają się żmudne negocjację, po których mężczyzna ogłasza wszem i wobec, iż John pije obecnie tanie wino, a przecież w jego „support planie” przewidziane jest piwo. David zostaje wysłany do „resources roomu” i za chwilę wraca z piwem. Otwiera je i podtyka panu Bellowsowi pod nos. Ten zaczyna chłeptać trunek, lecz ani myśli zwinąć obozowiska.
Po jakimś czasie, szeregi pracowników ośrodka zasila emergency nurse. Po zapoznaniu się z przebiegiem wydarzeń, dochodzi do wniosku, że Johnowi trzeba podać środek nasenny - zopiclon.
Próbuje skusić brodacza białą tabletką, lecz wówczas ten wstaje i wychodzi.
Wszyscy oddychają z ulga i gratulują sobie sukcesu. Radość jednak nie trwa długo, bo nagle rozlegają się ciężkie kroki na schodach. Za chwilę drzwi do recepcji otwierają się i staje w nich John. Ugina się pod ciężarem klozetu.
Pracownicy ośrodka proszą Johna, by zawrócił, tudzież usiłują go przekupić dodatkowym alkoholem, jedzeniem i tytoniem. Choć jest wśród nich kilku mężczyzn, nikt nie jest upoważniony do użycia siły fizycznej wobec klienta. Brodaty osobnik zbliża się nieuchronnie, a wraz z nim biała jednostka sanitarna, wyrwana ze swego miejsca w łazience.
Wreszcie John kładzie klozet z impetem pośrodku recepcji ściąga spodnie, siada na swym tronie i ku zgrozie zgromadzonych zaczyna się wypróżniać.
- Nienawidzę was wszystkich! – wrzeszczy.
W końcu John przestał okupować recepcję i poszedł sobie. Nie wiem czy za radą psychologa udał się do miasta w celach samorealizacji, czy też postanowił rozłożyć obozowisko w miejscu wolnym od ludzi opłaconych przez rząd, by poprawić jakość jego życia.
Mężczyźni usunęli klozet, a po nim na dywanie pozostała zapłata króla ulicy, wyraz wdzięczności wobec systemu socjalnego litującego się nad tymi, którzy litości nad sobą nie mają.
* * *
Teks powstał w oparciu o własną obserwację oraz relację pracowników stowarzyszenia St. James Socjety w popołudniowej Anglii. Imię głównego bohatera zostało zmienione.
Rzeczywistość człowieka składa się z kłamstw, mitów, przesądów i wierzeń. Wy ludzie jesteście tak w nie uwikłani, że sami się nie wyplączecie z fikcji w której żyjecie. Trzeba wam szczura. Szczura nad szczury, najmędrszego z Roju. Jetem szczurem inteligibilnym, lęgnę się w gadziej części waszych mózgów w oparach lęku i ciekawości świata. Dorastam poprzez narrację, za pomocą której odkrywacie Rzeczywistość, a do waszego świata ludzi przenikam poprzez zjawisko masowej komunikacji, jakim jest Internet.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka