Rebeliant Szmarowski Rebeliant Szmarowski
976
BLOG

Wynik PiS - przyczyny

Rebeliant Szmarowski Rebeliant Szmarowski Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 13

Niezależnie od tego, czy partia rządząca utrzyma samodzielną większość, czy ją utraci, jedno jest pewne - tak nie powinno być po ośmiu latach budowy Polski silnej, spokojnej i zasobnej, że ojcowie sukcesu do ostatniej chwili nie mogą być pewni werdyktu wyborców. 

Wszystko musi się zmienić, żeby się nic nie zmieniło.

Ten klasyczny cytat wywołał wzburzenie po prawej stronie sceny politycznej, gdy został użyty przez przedstawiciela „kasty” przy którejś odsłonie walki o reformę sądownictwa.

Pasuje on idealnie dzisiaj, jako przestroga dla Prawa i Sprawiedliwości. To, co osiem lat temu stanowiło takie zaskoczenie i atomową dawkę entuzjazmu, skończyło się bardzo szybko, ustępując miejsca żmudnej harówce w obronie „Dobrej Zmiany”. Każdy kolejny krok przychodził ciężej od poprzedniego. W drugiej kadencji, PiS stracił Senat, co skutkowało katorgą legislacyjną. Łapownik na czele izby wyższej, zamienił ją w żenujący kabaret, z tymi swoimi orędziami „cieciej osoby w państwie”.

A dzisiaj? Czy to jest porażka, czy klęska? Sprawy w końcu się ułożą, ale co dalej? Jeśli nowa kadencja otwiera się dla PiS w takich bólach, jakże tu myśleć o kolejnych, nieodzownych dla dokończenia wielkiego dzieła odbudowy i cywilizacyjnego awansu Polski.

Jak doszło do tego, że po ośmiu latach rządów, które przyniosły tyle dobrego, partia władzy musi zmagać się z taką niewdzięcznością boleśnie dużej części narodu? Wiadomo, że czego by nie robić, zawsze znajdą się tacy, którym wolna, bogata i ciężkozbrojna Polska będzie cierniem. To ci kompradorzy, pachołki obcych dworów, albo pogrobowcy dawnych porządków. Ale polskiemu rządowi „nie” powiedziało też bardzo wielu normalnych Polaków, zwykłych obywateli. Oni nie uwierzyli w to, co widzą na co dzień, ani w to, co słyszą z publicznych mediów. Dali wiarę polskojęzycznym szczekaczkom, będącym na usługach wrogich Polsce mocodawców. PiS pokpił sprawę.

Kierownictwo państwa uwierzyło, jak kiedyś Tusk, że „nie ma z kim przegrać”. Przegrali z własną pychą, a w drugiej kolejności z sumą zaniechań i zaniedbań. Pytanie „kto jest temu winien” brzmi medialnie, ale bardziej trafnie i rzeczowo byłoby zapytać nie o winnych, a o winy. O konkretne sytuacje, z których rządzący nie wyszli obronną ręką. Na pewno ułożyłyby się one w długą litanię. Nikt nie ma cierpliwości, aby coś takiego czytać. Ja wybrałem sześć przykładów.

1. Dezubekizacja

Na mocy przepisów „ustawy dezubekizacyjnej” emeryci SB i innych ujętych w wykazie podmiotów, utracili swoje apanaże. Ich świadczenia zredukowano do wysokości przeciętnej emerytury w sferze cywilnej. Odczuli to boleśnie, a dziejowej sprawiedliwości stało się zadość.

Tylko że wprowadzając ustawę w takim kształcie, PiS wrzucił do jednego wora prawdziwych szubrawców spod znaku SB/UB i lojalnych obywateli nowej Polski, którzy w służbie władzy ludowej znaleźli się na krótko przed jej upadkiem i praktycznie całą wysługę emerytalną odbyli już pod demokratycznymi rządami. Nierzadko chodziło dosłownie o miesiące, poprzedzające przełom ustrojowy. Albo o sytuacje wręcz administracyjne, gdy na przykład funkcjonariusz został skierowany dla podwyższenia formalnego wykształcenia, na studia organizowane przez resortową uczelnię, którą ustawodawca umieścił na wykazie, oznaczającym wyrok. Miesiąc, dwa, pół roku - kontra dwadzieścia lat. Te dwa miesiące, w świetle ustawy, z lojalnego funkcjonariusza demokratycznej Polski, której poświęcił resztę swojego mundurowego życia, czynią zatwardziałego ubeka, niegodnego, aby otrzymywać uposażenie wynikające z przepisów o zaopatrzeniu emerytalnym służb mundurowych.

Takich przypadków było sporo, ile konkretnie, nie powiem, ale sam znam osobiście osoby, dotknięte „dobrodziejstwami” tej ustawy, choć absolutnie na to nie zasłużyły. Do tego dochodzi styl, w jakim procedowano odwołania, wnoszone w ustawowym trybie. Odpowiedzi redagowane wyniośle i bezczelnie, deprecjonujące autentyczną ofiarność wnioskodawców, najwyraźniej sporządzane przez urzędników, o których w środowisku mundurowym mówi się dosadnie: w d... był i g... widział. Człowiek życie poświęcił służbie, narażając siebie i rodzinę, a odpowiedź dostaje od jakiegoś niedorobionego gimba, który gorliwością chce się przypodobać resortowym pryncypałom.

Spod ostrza ustawy dezubekizacyjnej wyślizgnęli się zhańbieni ludzkim nieszczęściem milicjanci. Przecież mordercy Grzegorza Przemyka, czy zomowcy, katujący demonstrantów w dekadzie stanu wojennego, żadnymi esbekami nie byli i większość z nich spokojnie przeszła weryfikację, wstępując do Policji. I wciąż bezwstydnie rozkoszują się pełnopłatnymi mundurowymi emeryturami.

Ustawa skrzywdziła wielu ludzi. A czy rzeczywiście nadrzędną misją rządu „odbudowy narodowej” powinna być resortowa zemsta? Argument, że „kaci żyją w luksusach, a ich ofiary w nędzy”, to populizm. W kategoriach skuteczności rządzenia, jest nierzeczowy. Środowiska ubeckie dostały oręż do ręki, dano im w prezencie symbol, pod którym mogły się skonsolidować. Ich szeregi zasiliła duża część tych pokrzywdzonych, bo każdy potrzebuje kumpla. W początkach „Dobrej Zmiany” zjawisko to zostało zlekceważone przez PiS, upajający się wielkim przełomowym triumfem. Jednak z czasem hydra coraz śmielej unosi plugawy łeb i ustawa dezubekizacyjna stała się ważnym elementem gry wyborczej. Tego można było uniknąć, to nie jest „mądrość po fakcie”. I jeszcze jedno – w sytuacji, gdy dosłownie pojedynczy głos wyborczy może zaważyć na kształcie sceny politycznej przez najbliższych kilka lat, wraca bumerangiem owa urzędnicza pogarda, tak bezczelnie i ostentacyjnie okazana wnioskodawcom, którzy odwołali się od decyzji o obcięciu ich świadczeń. Ich głosy plus głosy ich najbliższych, PiS utracił na własne życzenie. Klasyczny strzał w stopę. Klarowna ilustracja powiedzenia, że „pycha kroczy przed upadkiem”.

2. Kornik

Kornik drukarz pustoszył Puszczę Białowieską. W początkach „Dobrej Zmiany”. Aktywiszcza spod znaku KOD i eko-terroryści, wszczęli raban, że PiS rżnie puszczę bez żadnej kontroli, olaboga, zagłada. Pokazywali mediom zdjęcia harvesterów, potężnych maszyn, używanych do pozyskiwania drewna. Słyszę lamenty zatroskanych obrońców demokracji i widzę maszynę „niszczącą las”. I co mam myśleć? Konkluzja jest oczywista. Wierzę aktywiszczom.

Świętej pamięci minister Szyszko przeciwstawił tej ogłupiającej propagandzie słoik robali, który pokazał rozwrzeszczanym bolszewikom z europarlamentu. Tutaj złowieszcze fotografie i jazgot zwielokrotniony przez medialnych potentatów, a z drugiej strony słój robali i nużące referaty o stanie faktycznym.

Nikt w obozie władzy nie wpadł na pomysł, aby wrogą propagandę skontrować własnym przekazem. Zabrać filmowców i reporterów w leśnie ostępy i pokazać im, jak wygląda walka z plagą, zainspirować do wyprodukowania atrakcyjnych filmów dokumentalnych, czy fabularnych. Sprawa jest już niby przebrzmiała, ale – jak to się mówi – syf pozostał. Coś się w końcu przyklei, gdy dostatecznie wytrwale obrzucasz cel gównem. Wrogowie Polski, dzięki kornikowi i przy braku adekwatnego przeciwdziałania wizerunkowego, mają instrument, po który mogą sięgać w dowolnym momencie. I robią to, a PiS musi się za każdym razem tłumaczyć, choć jest oczywiste, że te ataki są dziełem załganych szubrawców, liczących na naiwność nieświadomego „szerokiego odbiorcy”. Mści się wiara PiSu, że prawda sama się obroni – wystarczy tylko przedstawić merytoryczne dane. Nie wystarczy, bo nikt na nie nie czeka.

3. Młodzież

W początkach „Dobrej Zmiany” można było tego nie dostrzec. Przecież „wszyscy” pamiętaliśmy, co było za Tuska, a było dosłownie przed chwilą. Słynne „przez osiem ostatnich lat”, powtarzane przez premier Beatę Szydło, stało się mottem dla kabaretów, a jednocześnie uśpiło czujność samych rządzących. Osiem ostatnich lat mogło być przekonującym argumentem w roku dziewiątym i dziesiątym, ale później stało się już tylko pustym frazesem, zastępującym rzetelną pracę w dziedzinie piaru.

Wrzucający swój głos do urny osiemnastolatek, osiem lat temu był w połowie podstawówki. „Osiem ostatnich lat”, to dla niego nie dewastujące rządy zdradzieckiej ekipy Tuska, tylko codzienność w dostatniej Polsce, w której można komfortowo szydzić z rządzących, gdy nie pamięta się alternatywy. Z czym ten młody człowiek ma porównać to co widzi? Ze swoimi dziecięcymi wspomnieniami? Jak długo może wysłuchiwać nudnych opowieści znerwicowanych wapniaków, którzy o epoce Tuska wyrażają się takim tonem, jakby chodziło o czarną noc hitlerowskiej okupacji. Faktycznie było ponuro, ale kto chce tego ciągle wysłuchiwać. I wreszcie PiS się ocknął.

O przekazie do młodzieży zaczęto myśleć w sposób systemowy i metodyczny. Wizerunkowy ster wzięli w swoje ręce ludzie z ekipy Radosława Fogla, tego „młodego”, któremu w memach prezes Kaczyński każe uruchomić jakąś wirtualną funkcję, na skutek czego debile z „antyPisu” reagują w charakterystyczny dla siebie sposób. On się zna na tych nowoczesnych internetach, Tik-Tokach. Na tych „bambikach”, którymi Tusk usiłował spostponować premiera Morawieckiego i olśnić swoich wyznawców.

Od pewnego momentu młodzieżowy przekaz PiSu stał się dynamiczny, luzacki, konkretny i nieprzynudzający. To było jakiś rok temu. Późnawo. Czy nie za późno?

4. Sprostowania

Przed paroma miesiącami PiS wreszcie dostrzegł, jakim zagrożeniem jest pozostawione bez riposty wrogie łgarstwo. Na antenie TVP Info pojawiła się audycja „Jak oni kłamią”, ukierunkowana na piętnowanie i kontrowanie bezczelnej kłamliwej propagandy na potęgę pompowanej przez TVN. Dziesięciominutowy program błyskotliwie punktuje łgarzy, przeciwstawiając im zwięźle ujęte fakty.

I znowu – czy nie za późno? I czy nie za skromnie? A co z „GW”, „Newsweekiem”, „Tok FM” i resztą medialnego „antyPisu”? Przecież takie asy, jak Budka, Czarzasty, czy Róża Von Cośtam, nie są przywiązani do jednego studia, tylko łażą od redakcji do redakcji i sączą swój podły jad w dusze Polaków. Kto wychwyci medialną kilkuminutową kontrę, wciśniętą gdzieś między reklamy i prognozę pogody, i to codziennie, musząc karnie wysiedzieć przed telewizorem niczym fan „Niewolnicy Isaury”.

Należałoby przywrócić cotygodniowe konferencje rzecznika rządu. Było coś takiego w czasach Małgorzaty Niezabitowskiej, takiej powabnej babki w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Pani rzecznik zwoływała media, odpowiadała na pytania dziennikarzy i prezentowała stanowisko rządu na aktualne tematy. To by była idealna formuła na walkę z wszechogarniającym metodycznym kłamstwem, trwale cechującym propagandę „antyPisu”. W zależności od tematu, wiodącego w danym tygodniu, rzecznik rządu mógłby na konferencje zapraszać rzeczników resortów, albo merytorystów z danej dziedziny. Ale konferencje powinny mieć swoje stałe miejsce na antenie mediów publicznych, tak aby ludzie przywykli do nich, jak do „Teleranka”. Pół godziny, albo godzina – oto adekwatny wymiar reakcji na wrogą propagandę, wycelowanej nie w nadawcę, tylko w treść przekazu.

5. Granica

We wrześniu wszedł na ekrany wyjątkowo podły paszkwil – „Zielona granica”. Wybuchła ogólnopolska awantura. Świeża sprawa, więc nie ma sensu detalicznie jej wałkować. Każdy zna temat na wyrywki. Ale co jest tutaj istotne: słowa nie zastąpią obrazu. Kino jest najważniejszą ze sztuk i tę mądrość towarzysza Lenina doskonale rozumieją jego spadkobiercy. A nie rozumie jej PiS. Potężne pieniądze idą na jałowe gnioty o mordowanych Kaszubach, czy o torturowanych Żołnierzach Wyklętych, i nic z tego nie wynika. Widzowie co najwyżej mogą utwierdzić się w przekonaniu, że „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz” i że „precz z komuną”. Ale pokażcie to młodzieży, to was wyśmieje. Ile można się w tym taplać. Zamiast dziesięciu, dwudziestu takich martyrologicznych nieporozumień, trzeba wyprodukować jeden – JEDEN – atrakcyjny film historyczny. Ale najpierw trzeba wreszcie zrozumieć, że kino fabularne, beletrystyka, to nie jest sztuka reportażu. Tutaj fakty są tworzywem, a nie imperatywem konstytucyjnym. Ostatnim godnym przykładem dobrze rozumianego kina historycznego, była „Bitwa warszawska 1920”. Choć spłycająca historyczną prawdę, to jednak sprawna, dynamiczna i zwieńczona happy endem. Gdzie te filmy są? A przecież polskie kino ma teraz więcej pieniędzy, niż ćwierć wieku temu. I są olbrzymie pieniądze w dyspozycji państwowych instytucji, odpowiedzialnych za popularyzację treści patriotycznych.

Jak to się ma do szmiry Holland? Ano tak, że w reakcji na nią, telewizja publiczna wypuściła kilka reportaży o tym, jak rzeczywiście wygląda służba w ochronie wschodniej granicy. Łącznie kilkadziesiąt niszowych minut, w odpowiedzi na dwie i pół godziny wielkoekranowej kloaki. Przecież to wstyd i kompromitacja. Jeśli nie ma polskich scenarzystów, weźcie zagranicznych. Jeśli polscy reżyserzy i aktorzy są tchórzami, drżącymi na myśl o ostracyzmie ze strony swego zapyziałego środowiska, tej „elity, która ma tu-polew”, to zakontraktujcie najemników z Hollywood. Kasy na jedną taką produkcję spokojnie wystarczy, a chętnych na jej przytulenie też nie zabraknie.

Jeden obraz więcej wart od tysiąca słów. Można toczyć pianę z ust, publikować zajadłe polemiki, ale to wszystko jest wtórne i w oczywisty sposób spóźnione. Kto to chce czytać po obejrzeniu „gruntownie udokumentowanej fikcji artystycznej”, jak bezczelnie łże Holland.

Esesmani z polskiej Straży Granicznej katują uchodźców, topią ich dzieci w bagnach, a push-backi, to rutyna krwawego rzemiosła siepaczy kaczystowskiego reżimu. I żadne sprostowania tego nie zmienią, bo ludzie przecież widzieli to na własne oczy, w kinie. I z taką świadomością idą do urn. Żaden slogan ich nie przekona, żadne stawanie murem za polskim mundurem. Oni oglądali Maję Ostaszewską, jak pomaga ofiarom polskich szmalcowników, ratując je z narażeniem własnego życia. Jest jak jest, można dygotać z oburzenia, ale tylko naiwny amator na tym by poprzestał. Sprawny rząd musi umieć przeciwstawić takiemu łajdactwu własny przekaz, w formie i skali adekwatnej do zagrożenia. I w czasie rzeczywistym, albo wyprzedzająco, a nie z refleksem przeglądarki „Internet Explorer”.

6. Mokre kapiszony

PiS podejmował różne inicjatywy, nie biorąc pod uwagę oczywistego realnego ryzyka porażki. Tak było z reformą sądownictwa. Nie wzięto pod uwagę, że obóz zdrady ma oparcie w „zagranicy”, która użyje pełnego arsenału w obronie kompradorów. Swoje dołożył też Prezydent, który wetował pisowskie projekty, co dziwić nie miało prawa, bo wcześniej uprzedzał, ale nie, ci parli ślepo, przekonani, że w kluczowym momencie głowie państwa „zmięknie rura”. Nie zmiękła, a sygnał o niesnaskach w twierdzy poszedł w świat.

Z tą reformą trzeba zaczekać, być może nawet długo. Aż tamci będą musieli zająć się sobą. Na przykład wskutek napięć wokół nielegalnej migracji. Problem narasta i sytuacja w Unii zbliża się do temperatury wrzenia. Gdy to wreszcie pierdyknie, unijna bolszewia zacznie zjadać własny ogon i nie będzie w stanie ingerować w polskie sprawy. Wtedy trzeba uderzyć w kastę, raz a dobrze, po skrupulatnym uzgodnieniu z głową państwa najsubtelniejszych detali.

Albo „piątka dla zwierząt”. Od początku było wiadomo, że obóz rządzący nie jest tutaj jednolity. Środowiska hodowców wyraźne sygnalizowały brak akceptacji, a reprezentujący je politycy, w tym pisowscy, nie mieli wyjścia, jeśli chcieli zachować twarz i honor. „Piątka” poległa, a rządzącą zjednoczoną prawicę przeorał głęboki kryzys. I po co to było? Zmiana jednego elementu zmienia cały układ. Jednego, ale i każdego. Czy naprawa Rzeczypospolitej wymagała, aby na ślepo forsować tak kosztowny politycznie projekt? Przecież spraw do załatwienia, do naprawy, uporządkowania, jest bez liku. Gdy kraj zmaga się z taką presją, wewnętrzną i zewnętrzną, trzeba maksymalizować czynniki jedności. To, co dzieli, trzeba odłożyć, bo nie czas na to. I długo jeszcze go nie będzie. Z rządu w geście protestu odszedł wtedy minister Ardanowski. Charyzmatyczny szef resortu rolnictwa. Ale przecież nikogo tym nie zaskoczył, uprzedzał, ostrzegał. Jacyś tępi fanatycy byli w swej bucie przekonani, że facet ugnie się pod presją chwili, ulegnie szantażowi. Nie uległ, tak samo, jak w sprawach sądownictwa, Prezydent. Czy tak postępują poważni reformatorzy? Szarżują na ślepo, licząc, że inni ustąpią z obawy o jedność i wizerunek? To jest oburzająca arogancja. I kosztowna, bo „syf pozostał”.

Morał

Porażka, to siniak, a nie blizna. Tak powie wam trener personalny.

Powyżej przedstawiłem krótką listę najbardziej rażących, moim zdaniem, wizerunkowych błędów PiS na przestrzeni minionych dwóch kadencji. To jest i tak przydługi wywód, a przecież tych błędów było o wiele, wiele więcej. Nie błądzi tylko ten, kto nic nie robi, to jest prawda, ale akurat tych błędów, które opisałem, można było uniknąć, one są, powtórzę, strzałem w stopę. Z długimi, nużącymi elaboratami, detalicznie analizującymi, jak do tego wszystkiego doszło, kierownictwo PiS i tak będzie musiało się zmierzyć, odważnie i otwarcie – jeśli chce zachować szansę na wyjście z tej mizerii, odzyskanie inicjatywy. Jeśli niepowodzenie faktycznie ma pozostać tylko siniakiem i nie utrwalić się, jako mentalna blizna, to obóz patriotyczny musi z pokorą przełknąć gorzką pigułkę i rzetelnie zabrać się do odrobienia pracy domowej.

Z porażki można wyciągnąć wnioski i wdrożyć środki zaradcze. Nad klęską można już tylko usypać kurhan i gromadzić się wokół niego w czasie smutnych rocznic.

[]

Dalszy ciąg rozliczeń powyborczych - Kto PiSowi buchnął milion

[]

To jest kontynuacja bloga, dostępnego pod tym adresem: https://www.salon24.pl/u/mundurowi/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka