Zaliczyłem trzeci sezon House of Cards, czyli, ulubionego, przez rzesze miłośników Franka Underwooda, serialu. Zastanawiam się jak wpłynął on na oglądających i ilu polskich Underwoodów postanowiło wyjść z szafy?! Bo to, że wyszli to dla mnie rzecz pewna. Trudno bowiem nie ulec czarowi opowiedzianej historii, a co ważniejsze – bohaterom, ukazanym w taki sposób, że muszą fascynować. Tak więc ci, co trzymali i hodowali w sobie coś na kształt głównego bohatera, ale wiedzieni resztkami moralności, trzymali go na uwięzi, teraz, po trzecim sezonie serialu, mogą wreszcie Francisa Underwooda wypuścić na wolność.
Jedna z postaci serialu mówi głównemu bohaterowi, że ten hoduje zło i przerabia je do postaci akceptowalnej przez jego otoczenie. I to jest właśnie chyba clou tej opowieści o polityce. Deprawacja moralna i ideologiczna, społeczna i poglądowa, przedstawiona w taki sposób aby fascynowała. I można mówić, albo pisać, ze jest to kapitalny serial o ciemnych stronach polityki. Wzruszam ramionami na taką opinię, bowiem Frank Underwood ma dla nas oswoić zło i pokazać jakie może być fascynujące. Kto tego nie widzi, nie zobaczy, przechodząc przez jezdnię, nadjeżdżającego karawanu z pijanym kierowcą. Tak to bowiem dzisiaj działa. Mają nas fascynować rzeczy, do których, dziesięć lat temu nie odważylibyśmy się przyznać. Mamy podziwiać postacie, na które przed dekadą splunęlibyśmy z obrzydzeniem. Taki jest dzisiaj wymiar kształtowania wzorców moralnych. „Chciwość jest dobra” mówił nam kiedyś Mikael Douglas w Wall Street. Teraz, Underwood z żona rozwijają to, wbijając do głowy, że dobrymi są nielojalność, kłamstwo, brak zasad i moralne zepsucie. Kto i co powie nam za następne dziesięć lat? Aż strach pomyśleć.
Dla tego od Underwooda po stokroć wolę Linde Lovelace, grającą w Głębokim Gardle, bo choć niemoralne miała tytułowe gardło i babską słabiznę w majtkach to i tak na tle takiego Underwooda jawi się niemal jak święta przed kanonizacją. Stare, dobre łajdaczenie się i rozwiązłość bezapelacyjnie przegrywają z zepsuciem a’la Francis Underwood.
Ubolewam nad tymi wszystkimi posapywaniami zachwytu nad serialem. Czy bowiem naprawdę staliśmy się tak zdegenerowani i dalecy od prawości, że fascynują nas wzorce z House of Cards, zaś moralne i polityczne dewiacje pokazywane w tym serialu, pretendują do tego aby stać się wzorcami postępowania w naszym życiu? Jeśli tak, to ja zdecydowanie wybieram Głębokie Gardło Lindy Lovelace, przynajmniej otrzymam w konfesjonale rozgrzeszenie.
Inne tematy w dziale Kultura