Dominika Wielowieyska w stacji, której nazwy ze względów kulturalnych nie wymienię, prowadziła niedawno, pewnie w zastępstwie, EKG - ekonomiczny program tejże stacji. Zaproszonymi do studia byli: prezydent organizacji Pracodawcy Rzeczypospolitej Polskiej Andrzej Malinowski, Jacek Socha były minister skarbu w rządzie Belki i Piotr Kuczyński główny analityk pewnego, modnego domu aukcyjnego. Jednym słowa elita finansjery i biznesu.
Zanim ustosunkuję się do treści, najpierw kilka słów o formie. Otóż panowie pomrukując i chichocząc, przerzucali się bon motami, dla nich pewnie dowcipnymi i celnymi, dla mnie – prymitywnymi i knajackimi niemal, z gatunku tych, jakie rozpasane finansowo cwaniaki, opowiadają sobie przy cygarze i whisky (przynajmniej szesnastoletniej). Było w tych rozmówkach o wieczornym piciu alkoholu, o tym, że w nocy robi się inne rzeczy (Kuczyński), niż przygotowuje do programu radiowego, po towarzyszącym temu rechocie, można było się domyśleć, jakie to rzeczy ma na myśli główny analityk owego modnego domu aukcyjnego. Rechotała także Wielowieyska, jak by przebywała na dobrze podlanej drogą whisky, biznesowej balandze. Gdyby do tej radiowej rozmowy dodać kilka przekleństw i bardziej pikantnych informacji (pamiętajmy najbardziej pikantne są te polityczne), rozmowa ta, kubek w kubek przypominała by te, jakie słychać na nagraniach rozmów zdegenerowanych polityków Platformy Obywatelskiej, toczących się pomiędzy ośmiorniczkami i wołowymi polikami u Sowy i jego Przyjaciół.
Tyle o formie, jeśli chodzi o treść, to zgodnie z powiedzeniem, ze syty głodnego nie zrozumie, panowie owi nie potrafili nabawić się choćby najbardziej elementarnej, przyzwoitej postawy w stosunku do jednej z obietnic wyborczych PiS, a mianowicie pięciuset złotych na dziecko. Owszem, przerzucali się argumentami, żonglowali tymi pięcioma setkami jak diabeł flakonem ze święconą wodą i krytykowali, krytykowali i krytykowali. Do głowy im nie przyszło, że miliony ludzi potrzebują tych pięciuset złotych jak kania dżdżu. Owszem, wspominali o tym, że na rynku pojawi się więcej pieniędzy, ale mówili o tym w ten swoisty, banksterski sposób, który nie widzi żywych ludzi, tylko tabelki, współczynniki i wykresy. Dla nich, liczył się zysk ich banków i domów maklerski i tylko przez niego umieli patrzeć na owe PiSowskie pięć stów. Głównie jednak negowali ten pomysł, utyskując, że komuś trzeba będzie odebrać, aby komuś dać, jednak, gdzieś tam, na smym dnie ich wywodów, zakamuflowany bezczelnością, czaił się strach, że to im się zabierze i im przetrzepie owe ciężkie jak kamień młyński konta i kabzy.
Zresztą nie tylko odnośnie tego tematu, ale i innych, jak choćby kolei państwowych, rozmowa toczyła się w żargonie ludzi zamożnych z tą swoistą frazą mówiącą, że tylko my się znamy, tylko my wiemy i zapewne tylko my będziemy decydować. Gdyby tylko o to chodziło, powiedziałbym: trudno, wiedzą o czym mówią, w końcu za to „znanie się” biorą pieniądze. Jednak nie o „znanie się” chodziło w tej rozmowie, tylko o wmówienie, że liczy się jedynie wersja spasionych kocurów, bo jeśli coś jest dobre dla nich, to będzie i dobre dla innych, patrz - nas maluczkich.
Pisując te swoje notki, przez cały czas, nie mogę zrozumieć, jak my, Naród, mogliśmy dopuścić do tego, aby cały ten szemrany establishment, wszyscy ci różowi komentatorzy polityczni, zdegenerowani biznesmeni i jeszcze bardziej zdegenerowani politycy oraz koniunkturalni eksperci tak szybko i sprawnie wślizgnęli się do tych swoich bizantyjskich wież z kości słoniowej, które nie tylko odgradzają ich od realnych problemów narodu, ale w ich mniemaniu upoważniają aby potrzeby biznesu, banksterstwa i przekupnych elit, definiować jako potrzeby narodu?
Czas to zmienić.
Inne tematy w dziale Gospodarka