O ZMIERZCHU KAŻDEGO DNIA
Zabierz z mego miasta nienawiść Panie,
Spal w ogniu ćmy zarazy –
Krążą ulicami kolce słów
W berecie z włóczki zielonej.
Od drzwi do drzwi
Z pysków wypełzają żmije
I sięgają po skrzydła aniołów.
Cóż wam mieszkańcy uczyniłam?
Oto wyszłam wam naprzeciw,
Bez przyłbicy i osłon dnia,
Mym orężem uśmiech i wyciągnięta ręka,
Która może być katem.
Krew się pieni niczym piwo w kani –
Przebaczenie czy to psalmów brzmienie?
Unoszą mnie stopy ponad ziemią –
Tu moje miejsce na życie.
Zabierz z mego miasta nienawiść Panie,
Dojrzałam do odsłonięcia welonu,
By w źrenice zawistne popatrzeć,
I zamienić je w czynienie.
By usłyszeć sąsiedzkie mówienie,
Gdy po bułki biegnę rano –
Dobry dzień niech mija mnie na ulicy,
A nie przekleństwo zamyka mi drzwi.
Nie kiesę wypchaną i mustanga na prerii
Chce dosiąść, ale zwyczajnie
Opłatkiem słów podzielić się,
Gdy zatrzymacie mnie wzrokiem, na chwilę.
Inne tematy w dziale Kultura