POKŁON
Idę jako ta planeta opuszczona,
A po policzku olbrzymy się toczą,
W kraterze serca liryka zmrożona.
Z naprzeciwka idzie człowiek –
Gorejący Krzak, oślepia uśmiechem.
Nie było w nim kpiny a milczący zew.
Miał jedną nogę i kikut dłoni.
Podpierał się bólem, tym okrucieństwem losu.
W oczach miał słońce i słońcem się pokłonił.
Gdy minął mnie, bałam się odwrócić,
Bo może kikutem zahaczył o pióro
I w niebo odfrunął, by mój płacz skrócić…
Wtedy drzewa – łapy ziemi,
Liśćmi zasypały mój rumieniec.
Lecz ten pąs wstydu wciąż pamiętam.
Inne tematy w dziale Kultura