Już skręcając koło cegielni z szosy w wiejską drogę widziałem, że coś się nie zgadza. Nie było cegielni. Zostało po niej urwisko odkrywki. porosłe krzakami, a wysoko na skarpie, gdzie powinna być uprawa chmielu rozciągało się osiedle domków kolonijnych.
I droga też się nie zgadzała. Koła samochodu nie grzęzły w miękkim lessowym pyle. Wszystkie okoliczne drogi zostały wylane asfaltem, tę zaś jak się później dowiedziałem, na skutek sporów kompetencyjnych między dwiema gminami zostawiono odłogiem. Choć nie całkiem, by wysypano ją najpośledniejszej jakości trupio szarym szutrem, odpadem industrialnym, przez co czułem się jakbym dojeżdżał do komunalnego wysypiska śmieci.
Kątem oka zauważyłem jeszcze, że zabudowania gospodarcze Ślimaka (tego z "Placówki") przysłoniła nowobogacka hacjenda zbudowana na malowniczym zboczu wzgórza skłaniającego się ku łąkom. A i łąki nie były już te same, widać dawno już nie odbywały się tam sianokosy, bo zarosły nędznymi chaszczami olch. Tylko w jednym miejscu było nieco otwartej przestrzeni, ale tylko dlatego, że na łące powstało boisko do piłki nożnej.
I krajobraz się zmienił. Po lewej stronie zawsze rozciągały się pola, z wyjątkiem opuszczonego sadu nie było tam żadnych zabudowań aż po gospodarstwo dziadków, królujące na wzgórzu.
Teraz szeroki widok przesłaniały wzmiankowane ogródki działkowe czy osiedle podmiejskich dacz, a potem jakieś domy bez obejścia, znowu czyjaś działka wypoczynkowa ogrodzona szkaradną, przerdzewiała siatką.
Miasto rozpełzało się wzdłuż szosy, wspinało na wzgórza, okupowało horyzont.
Nie było dwóch grusz i sadu wiśniowego - ktoś odkupił od spadkobierców tę część i przeznaczył ją na podmiejską posiadłość.
Skonfundowany, zdezorientowany o mało nie ominąłem starej drogi do domu.
Nie było wiśniowego żywopłotu, ni dwóch czerśni - białej i czerwonej, nie było jabłoni i starej papierówki, nie było dwóch grusz ocieniających stary dom, wydawających cierpkie i mdłe jednocześnie owoce.
Starego domu też nie było - ale został rozebrany skutkiem niesnasek rodzinnych dawno temu.
Nie było pierwszego domu dziadków i pleniących się przy nim śliw i bylic - na jego miejscu nowy właściciel wystawił jakiś murowany magazyn, zwracający się ku obejściu dziadków wysoką ślepą ścianą.
Obora, w której kiedyś było miejsce dla 12 krów popadła w ruinę, straszyła wybitymi oknami i wypadającymi cegłami. Piwnica, do której jesienią zwożono z pól wóz za wozem kartofli, układano pryzmy kapusty a w wysokich skrzyniach składowano powoli dojrzewające zimowe jabłka zapadała się w ziemię. Obie stały puste i nieużywane.
Alejka wysadzana bzami, piwoniami, smolinosami, jednorzędowymi goździkami, narcyzami, irysami i georginiami a kończąca się upojnie pachnącymi o zmroku jaśminami zniknęła, zniknęła furtka i cały płot chroniący niegdyś obejście przed nawiewającm z pól śniegiem.
Po rosnących przy drodze trzech czarnych dzikich czereśniach o gorzkich owocach zostało wspomnienie - trzy niewykarczowane, próchniejące pniaki.
I tylko rozłożysty, dwupienny orzech rozrósł się na całe podwórze, ale wśród zieleni liści dało się zauważyć gąszcz uschłych gałęzi.
Nie należy wracać, nie wolno wracać, nie można wrócić.
Inne tematy w dziale Rozmaitości