Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński
96
BLOG

Grzech księdza

Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński Rozmaitości Obserwuj notkę 4

Działo się to w bardzo dawnych czasach. Tak dawnych, że zimą śnieg leżał głęboki na chłopa, a mróz wesoło szczypał w uszy.
Taką wlaśnie mroźną i snieżną zimę roku n-tego spędzałem we wsi X u mojego wuja.
Coś się działo we wsi, czego ja, sześciolatek zajęty zjeżdżaniem z zasypanego śniegiem dachu stodoły na szufli do przesiewania zboża, nie pojmowałem.
Wici chodziły od domu do domu, wieczorami chłopi się schodzili na gwarliwe narady. Na stół wyjeżdżała butelka wódki, tej lepszej, z czerwoną kartką, ja siedząc pod stołem próbowałem wyłapać sens rozmów.
- Coś z tym trzeba zrobić.
- Ano trzeba.
Coraz to któryś z chłopów nadziewał na pogrzebacz kawałek rozłożonej na talerzu słoniny pokrojonej w plastry na zakąski i przypiekał go na rumiano w otwartych drzwiczkach pieca .
Wtedy gospodarz, moj wuj, dolewał wódki do malutkich, śmiesznych kieliszków ocalałych z przedwojnia, wszyscy wypijali zawartość jednym łykiem, ocierali usta, sięgali z namaszczeniem po chleb i słoninę i żuli przez chwilę w milczeniu.
Po chwili znów podnosił sie gwar, rozmowa kolebała sie na boki od ceny prosiąt na jarmarku po pożytki z nowego wynalazku – azotoksu.
A potem znow:
- Coś z tym trzeba zrobić.
- Ano trzeba.

Jakoś wkrótce po Świętach zajechay w obejście sanie zaprzężone w jednego konia i powożone przez wyrostka furmańczyka.
Z kożuchów wyściełających sanie wygramolił sie ksiądz proboszcz, mężczyzna postawny, pod pięćdziesiatkę, z zaczerwienionym, wydatnym nosem, z czerwonymi żyłkowanymi policzkami, suchy, ale już z brzuszkiem i skierował się ku domowi.
Wuj, który przybycie gościa przez okno widział zerwał się z ławy pod piecem i stanął w drzwiach oddzielających izbę od sieni.
Ksiadz obtupał głośno i dokładnie buty przed drzwiami i wszedł do domu.
- Niech będzie pochwalony – powiedział.
- Hrm, hrm – zamamrotał wuj.
Nie wiem, czy było w tej odpowiedzi “amen”, ja go w każdym razie nie uslyszałem.
Wuj, kawał chłopa, zatarasował przejście do izby i nie wygladało, by miał się zamiar usunąć.
Ja, zaciekawiony, gdzieś zza wujowego kolana gapiłem sie na proboszcza, który jakby najpierw rzucił się forsować zaporę, aby w chwilę potem zamiar ten porzucić i bezradnie kręcić się po obszernej sieni.
- Nie wpuścicie mnie gospodarzu? Chrystusa odmawiacie przyjąć?
- Ksiądz wie.
Jeszcze raz obrócił się proboszcz w sieni, niewiadomo, czy do komory chcąc się dostać, czy na strych wdrapywać, a ja bałem się, że do piwnicy może wpaść, bo jedna z desek przykrywających strome zejście do piwnicy nadłamana byla. To rzecz pewna i przeze mnie zbadana została. Tylko czekałem na katastrofę w napieciu. Aż wreszcie na dwór wypadł i do sań spiesznym truchtem, zgarbiony nagle ruszył.

I dopiero w wiele lat później poznałem historię chłopskiego buntu przeciw proboszczowi.
Miał on gospodynię, Marysia jej było, czy Basia. Nie była we wsi lubiana, a to dla swojej pazerności na opłaty od posług księżowskich i dla wywyższania się nad inne wiejskie kobiety.
Raz ujrzał ją któryś z chłopów na plebani jak księdzu na kolanach siedziała, a ten siarczyście ją obejmował. Podobało się to nawet chłopom i szacunek dla proboszcza jakby wzrósł.
Aż kiedyś poskarżyła się, że ksiądz chce ją odprawić, a na jej miejsce nową gospodynię sobie wziąć. Tę nową we wsi wkrótce zobaczono – młodsza była dużo od Marysi.
I choć baby wiejskie z Marysi za jej plecami wyśmiewały sie – i z jej skąpstwa, i z pychy, i że za męża sobie księdza nieślubnie wzięła to żadna jej krzywdy nie życzyła przecież. I gdzie miała pójść, bez majątku, bez
dzieci, bez męża?
Baby namówiły chłopów swoich i zapewne też i pomysł poddały, by księdza po kolędzie nie przyjmować, dopóki nowej gospodyni nie odeśle. Młoda jest, chłopa znajdzie i życie sobie jeszcze ułoży. Ale żeby czyje wygrzane
miejsce pod pierzyną zajmowala to byłby grzech niewybaczalny.
I tak ksiedzu kolęda owego roku nie wyszła, bo w niewielu domach go przyjęto.
A wiem to jeszcze, ze chłopi list do biskupa napisali, za Marysią się ujmując. Cóż, biskup głupim chłopom sprawiedliwości dla nieszczęsnej kobiety domagającym się nie raczył odpowiedzieć. Ale list ten gdzieś zapewne w aktach kancelaryjnych kurii w L. do dziennika wprowadzony i zarchizowany jest. A to na okoliczność prawdy każdego mojego słowa, gdyby komuś do głowy wątpić w nie przyszło.

 

SDC10042

Patriotyzm jest ostatnim schronieniem szubrawców. Samuel Johnson    

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Rozmaitości