Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński
165
BLOG

Na którego kandydata głosowałby Szwed?

Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński Polityka Obserwuj notkę 3

Polak wiadomo - zwierze grillujace, rozpolitykowane i piwne. Juz dla tego samego tylko warto bylo obalac komunizm.

A gdy towarzystwo juz rozsiądzie sie z talerzami wypelnionymi po brzegi nieddopieczona kaszanka, spalona na wegiel podwawelska i jak w sam raz zrumieniona karkowka, gdy do szklanek poleje sie zlocisty nektar, gdy gospodarz, czy gospodyni odgarnie z czola pot wiem, ze za chwile padnie jedno z pytań:

- Czy Szwedzi lubią Polaków?

- Co Szwedzi sądzą o ostatnich wydarzeniach w Polsce?

- Jak Szwedzi komentują wpadki Komorowskiego?

- Na kogo głosowaliby Szwedzi w wyborach prezydenckich?

Odpowiadam wtedy zgodnie z prawdą, że Szwedów zbytnio polskie zawirowania polityczne nie obchodzą, wydarzeń polskich nie komentują, specyfika polska jest domeną kilku raptem politologów, którzy wzięli na swe eksperckie barki całą Europę Wschodnią - i że owszem, potrafią odróżnić Polskę od Bułgarii, ale to i wszystko.

Na kogo więc głosowałby Szwed w wyborach prezydenckich?

Na nikogo. Szwedzi mają monarchię i monarchę i wydają się być z takiego stanu rzeczy dość ukontetowani. Monarcha jest konstytucyjny, a konstytucja nie daje mu żadnych realnych uprawnień politycznych, poza funkcjami reprezentacyjnymi. Co prawda w programie partii socjaldemokratycznej znajduje się passus (chyba, nie sprawdzałem ostatnio) o obaleniu monarchii, ale akurat tego punktu programu partia nie eksponuje. Wie bowiem dobrze, że zdecydowana większość społeczeństwa życzy sobie zachowania monarchii, że republikanie mają przechlapane, że wyborcy socjaldemokratów też są za zachowaniem monarchii.

Owszem, monarchia kosztuje, ale zyski są kalkulowane wyżej niż wydatki. Od czego zaś jest monarchia pisałem tutaj, kto chce może przeczytać albo jeszcze raz obejrzeć zdjęcie księżniczki Madeleine.

Tak więc Szwed, nawet po półgodzinnym wykładzie, nie bardzo rozumie, dlaczego miałby wybierać prezydenta, który może niewiele więcej od króla, a nie jest nawet w jednej dziesiątej tak reprezentacyjny jak książęta i księżniczki. Nie zrozumie też, dlaczego kandydaci tworzą programy, których konstytucja Rzplitej i tak nie pozwoli im zrealizować i nie ograniczają się do ściskania rąk i całowania niemowląt. Co zresztą nie jest prawdą, jak prezydent się uprze to może narobić wstrętów premierowi - ale chyba nie o to w tym wszystkim chodzi (choć być może się mylę, i o to w tym chodzi?).

Aby więc móc odpowiedzieć na tytułowe pytanie postanowiłem przedzierzgnąć się na potrzeby tego wpisu w Svenssona jako tako jednak w polskiej scenie politycznej zorientowanego (to takie hobby).

Zresztą, wybroy parlamentarne odbędą się tutaj już za trzy miesiące, kampania wyborcza już się ślamazrnie i wakacyjnie rozpoczęła, sondaże nabierają rumieńćów.

Jakie są więc szwedzkie priorytety polityczne, czym się kierują dokonując wyborów, czego chcą od swoich polityków?

Instytuty badania opinii publicznej znają odpowiedź (wiem, wiem, manipulują).

Na pierwszym miejscu spraw najważniejszych jest bezrobocie/zatrudnienie - wskazuje je 30% respondentów, następnie służba zdrowia  (26%), szkolnictwo (24%), opieka przedszkolna (16%), ochrona środowiska (16%) i opieka nad osobami starszymi (16%).

Tematy polskich wyborów prezydenckich nie mieszczą się nawet w pierwszej dziesiątce szwedzkich priorytetów - polityka rodzinna jest na 12 miejscu i zajmuje 4% wyborców, prawo i porządek na miejscu 16 (2%), a polityki zagranicznej nie ma nawet w pierwszej dwudzieste - jest za to na 18 miejscu międzynarodowa solidarność, czyli szwedzka pomoc dla krajów rozwijających się.

Tu zresztą drobna uwaga - był czas, nie tak wcale niedawno, gdy Szwecja chciała znaleźć dla siebie miejsce wśród wielkich rozgrywających światowej polityki. W latach 60-tych i 70-tych przewodziła grupie tzw państw niezaangażowanych, mającej być przeciwwagą dla dwóch pozostałych bloków politycznych, w latach 90-tych zaś politycy prawej strony byli aktywnymi akuszerami odzyskiwania niepodległości przez państwa bałtyckie.

Jak więc widać szwedzki homo politicus i polski zoon politikon są dla siebie nawzajem stworzeniami egzotycznymi i niezrozumiałymi. Do tego Szwedzi wyżywają się w aktywnym uczestnictwie w inicjatywach obywatelskich (samorządy, organizacje wspólnego interesu, organizacje pozarządowe, chóry, stowarzyszenia trzeźwości, ruchy konsumenckie i wiele, wiele innych pól aktywności), Polak zaś zdaje się by biernym ale krzykliwym kibicem działalności partyjnej, aktywnego udziału w tworzeniu polityki nie biorąc.

No dobra, dobra - ale na kogo by głosował? - pyta znudzony czytelnik. 

Spróbuję więc z innej strony. Skoro merytorycznie wyborca szwedzki w polskiej rzeczywistości nic by dla siebie nie znalazł, to może niech dokonuje wyborów personalnych? Który z kandydatów najbardziej mu podchodzi, który potrąca czuła stronę nieświadomych emocji, kto budziłby jego zaufanie?

Trudna sprawa, w ciągu trzydziestu  lat pobytu w Szwecji miałem okazję oglądać z większego lub mniejszego oddalenia - a i niektórych poznać przelotnie osobiście wielu szwedzkich polityków, nauczyłem się rozpoznawać tutejsze sympatie i antypatie - i odpowiadam - żaden z kandydatów nie miałby czego w Szwecji szukać.

Dwaj główni mogliby od biedy mieścić się w głównym nurcie, jako ewentualni przywódcy marginalnej, ale zasiadającej w parlamencie i rządzie tutejszej partii chrześcijańsko-demokratycznej. Grzegorz Napieralski jest równie bezbarwny jak tutejszy przywódca postkomunistów Lars Ohly, tyle, że ten pierwszy głosi program modernizacyjno-liberalny a ten drugi zachowawczo-lewicowy.

Jarosław Kaczyński w najlepszych swoich momentach potrafi przypominać obdarzonego piekielną inteligencją premiera Olofa Palmego i tak samo jak tamten budzi silne, pozytywne i negatywne emocje, choć nie dorównuje Palmemu w sztuce retorycznej i uwodzicielskiej (uwodził wyborców i kobiety - zbieram się, by napisać dłuższy, poważny esej o tym polityku).

Aby zrozumieć Komorowskiego Szwed musiałby przeczytać i zrozumieć "Pana Jowialskiego", a jest to przecież siódmy krąg wtajemniczenia w polskie misteria. Od biedy zostałby przyjęty jako safandułowaty ojciec narodu, coś jakby Tage Erlander, bez jego intelektu, a Szwedzi lubią swoich ojców narodu. Prywatnie uważam, że Polska zasłużyła sobie na mało aktywnego prezydenta, który, można mieć nadzieję, nie będzie kontynuował aktywizmu swoich poprzedników i zlikwiduje siłą inercji zabójczy dla Polski system dwuwładzy.

Kazio Marcinkiewicz (wiem, wiem, nie bierze udziału, ale lubi o sobie przypominać) jest równie bezbarwny jak Ola Ullsten i tak samo, jak on, wykorzystał krótkotrwałe premierowanie do wymiany żony na nowszy model i uzyskania dobrze płatnej synekury. Niech mu wyjdzie na zdrowie.

Z pozostałych większość to dziwaczny plankton. Najdziwaczniejszy wieczny kandydat JKM przypomina egzotyzmem głoszonych poglądów tutejszego giganta intelektualnego, politycznego pedofila Jana Myrdala - wielu młodych Szwedów przeszło przez tę ospę czy różyczkę fascynacji prostymi rozwiązaniami politycznymi. Tyle, że JKM serwuje im wywar z belladonny libertarianizmu a Jan Myrdal polewkę z szaleju goszyzmu, dla jednego wzorem wolności zda się być Somalia, drugi dawał za przykład raju na Ziemi kolejno Chiny czasów Mao Dzedonga, Albanię Envera Hodży i Kambodżę Pol Pota.

Gdybym miał jednak na mus znaleźć polityka budzącego szwedzką sympatię to wybrałbym chyba, chyba...

Wspomniany Olof Palme dominował w szwedzkiej polityce przez dwa dziesięciolecia. Dominował debatę polityczną, to on ustanawiał agendę, narzucał narrację, błyskotliwie, a jeśli zaszła potrzeba złośliwie, jadowicie i boleśnie roznosił w pył przeciwników lub tych, których za przeciwników uznał, na przeciwników wyznaczył. Nie miał w Szwecji sobie równych retorów, urabiał opinię publiczną jak plastelinę, był  Der Rattenfänger von Hameln.

I nagle w roku 1976 socjaldemokraci tracą władzę, po 40 latach rządów. Palme przegrywa z koalicją trzech partii mieszczańskich, z których największą jest partia chłopska. Partia chłopska osiąga w kraju, w którym rolnictwem zajmuje się 6% ludności, 25% wynik wyborczy, a jej przywódca zostaje premierem.

Thorbjörn Fälldin, kmiotek z dalekiej szwedzkiej Północy, znany był z powolnego, pełnego niespiesznego namysłu  sposobu formułowania myśli, a posługiwał się do tego gwarą, w czasie telewizyjnych wywiadów pykał fajkę - i był jednym z niewielu szwedzkich polityków, którzy potrafili podjąc i wygrać debatę z Olofem Palme. W którymś z wywiadów wyznał, że jednym ze sposobów wytrącenia Palmemu konceptów było - przedłużanie milczenia. Za czasów swoich rządów brutalnie atakowany przez lewicową partyzantkę medialną - po ustąpieniu ze stanowiska doczekał się szacunku od swoich przeciwników (ale Palme nigdy mu nie wybaczył upokorzenia) i w rankingach popularności byłych premierów zajmuje pierwsze miejsce.

A kandydat Pawlak ze swoją mimiką, gestykulacją i mową ciała może przy Fälldinie wręcz uchodzić za nerwusa.

Tak więc myślę, że gdyby Szwed miał wybierać kogoś na prezydenta Polski, to wybrałby by Torbjörna Fälldina - i byby to dobry dla Polski wybór.

Patriotyzm jest ostatnim schronieniem szubrawców. Samuel Johnson    

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Polityka