Pamiętam jak po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że myślę. Oczywiście, nie wiedziałem, że to co dzieje się w mojej głowie nazywa się myśleniem. Byłem jednak dośc długo pewien, że ta przypadłośc przydarza się tylko mnie. Nawet przyglądałem się twarzom rówieśników i sąsiadów - i wyraz ich twarzy nie wskazywał by i oni mysleli.
Pamiętam jak po raz pierwszy zaznałem przyjemności z seksu we dwoje. Niby wiedziałem, że to nie może byc prawda, ale wydawało mi się, że jesteśmy jedynymi na świecie, którzy coś podobnego przeżywają. Przyglądałem się nawet twarzom pasażerów tramwajów i przypadkowym przechodniom i wyraz ich twarzy nie wskazywał, by doznawali oni podobnych co my uniesień.
Byc może więc nie jestem samotny, byc może są jeszcze jacyś inni, którzy czują tak samo jak ja, ale nie widzę żadnych, żadnych wskazówek.
Czy jest jeszcze ktoś, kogo śmieszą poważne analizy salonowe? Czy kogoś śmieszą dysproporcje między zamierzeniem a wykonaniem, między nadętą powagą i niezgrabnością argumentacji, między koturnowym stylem i językowymi wpadkami, tymi wszystkimi "wszelakiej maści" i "pod płaszczykiem"? Nuda lejącą się z tasiemcowych, przepoconych wypracowań, w których tylko porażki stylistyczne są odautorskie. Czy ktoś znalazł u któregoś z salonowych publicystów myśl nie zajumaną z Gazety Polskiej, nie podprowadzoną Ziemkiewiczowi, Korwinowi czy innemu bożkowi domowemu, nie skradzioną z ust któregoś z hermeneutyków Prezesa lub z ust samego Prezesa spitą?
Czy jest jeszcze ktoś, kogo żenują salonowi satyrycy i dowcipnisie? Gdy Charlie Chaplin potyka się o własne, za duże buty robi to z wyuczonym wdziękiem i wycwiczoną spontanicznością. Gdy nasi satyrycy potykają się o własne sznurówki, to lądują na nosie, gdy walą, to na oślep, gdy kłują ostrzem satyry, to co najmniej widłami. Środki ubogie są im obce, wolą roztaczac przed czytelnikami cały przepych niezamierzonych potworności. Te drętwe piłowanie piłą najbardziej tępych skojarzeń, ta obdrapana lekkośc stylu, ta obskurna elegancja, zamaszyste piruety, niespieszne zwroty akcji i zapowiadane niespodzianki.
Właśnie zamierzałem dopomniec sie po raz kolejny o rozwikłanie jednej największych tajemnic S24 - kto mianowicie pisał do naszego salonowego kolegi Łażącego Łazarza listy z pogróżkami, tak barwnie i z pełną paletą insynuacji opisane przez niego samego, gdy niespodziewanie dowiedziałem się, że obecnie należy używac sformułowania "naszego byłego kolegi" i najlepiej ani jego ani całej historii nie wspominac. Dla nieświadomych - nasz były kolega opisał, jak go szantażują pełnomocnicy posła Palikota, uzyskał na własnośc czołówkę SG na bodaj 12 godzin, doczekał się wyrazów solidarności od braci salonowej i samego właściciela, 666 komentarzy - po czym wpis-wtopa i komentarze-kompromitacje zapadły się w nicośc. Nikt oczywiście posła Palikota za insynuacje, potwarze i obelgi nie przeprosił, bo takie obyczaje obce są S24.
I tak sobie pomyślałem, przy okazji aktualnych wydarzeń - ileż miłości dostał ŁŁ, jak wielkim ciepłem darzono Freemana, jak hołubiono Adolfa H Nicponia (tego od wieszania, wysyłania siostry do burdelu i innych rozrywek).
Stąd - ja nie chcę byc kochany. Ani teraz, ani w przyszłości.
Inne tematy w dziale Rozmaitości