
Kiedyś wszystko było proste. Właściciel sklepu zamawiał rysunek bujnej niewiasty w gorsecie lub męskiego mężczyzny (koniecznie z wąsem) w kapeluszu u rysownika gazetowego, ten wszystko z należytą starannością odrysowywał, zecer składał tekst w rodzaju Najmodniejsze kapelusze damskie prosto od Petera Vogla z Ołomuńca w składzie przy ul. Rymarskiej 5, metrampaż łamał ogłoszenie na kolumnę, matryca do drukarni i następnego dnia modnisie już wiedziały gdzie się udać.


Nie wiadomo, jaki anonimowy geniusz ludzkości odkrył, że wszystko da się sprzedać za pomocą seksu. Dlatego w pismach skierowanych do zawodowców, o których istnieniu nawet nie wiecie, biuściasta blondyna pręży się zalotnie na tle sprężarki. Nie wiem, jak klient docelowy, pan Zenek, mimo czterdziestki już będący dziadkiem uroczej dwulatki, reaguje na reklamę i czy blondynka ma większy wpływ na jego wybór niż brunetka. Znam pana Zenka i wątpię - dla niego liczą się gabaryty, osiągi, atmosfery, zawory i cena.


Wystawy sklepowe zmieniano w zależności od sezonu, w co bogatszych sklepach, zwłaszcza przed Bożym Narodzeniem pojawiały się scenki rodzajowe, a dzieci kleiły nos do tafli szkła, by przyjrzeć się dokładnie reniferom, śniegowi z waty i saniom Świętego Mikołaja.


Dzisiaj co modniejsze sklepy nie sprzedają nam już koszul, płaszczy i swetrów, ale cały styl życia. To nie najnowszą dostawę od pana Petera Vogla z Ołomuńca nam się prezentuje, ale kilka gustownie ułoźonych w nieładzie morskich otoczaków, kawał liny cumowniczej i ułamki skrzynek po owocach cytrusowych, zblakłych, jakby wyłowionych z morza po katastrofie okrętowej, z napisami egzotycznych miast - Tangieru, Casablanki, Timbuktu i Mogadiszu. I choćbyśmy pokładu jolki w życiu nie widzieli czujemy się, przebrani w białe płócienne spodnie, gustowny bawełniany sweter z błękitnymi detalami i buty - koniecznie seebago docksides jakbyśmy lato spędzali pod żaglami, nie na dusznej egipskiej plaży, wśród podobnych nam nieszczęśników biurowych.

Sny i marzenia, nie kupujemy fabrycznego majonezu czy przemysłowej szynki, ale majonez i szynkę babuni - na etykietce mamy zdjęcie miłej, starszej pani o siwych włosach związanych w kok, patrzącej na nas ciepłym wzrokiem zza okularów w drucianej oprawie. Mniejsza z tym, że kobiety, nawet starsze, nie wiążą włosów w kok, ani nie noszą okularów w drucianej oprawie - chyba, że dla zgrywy. Ale pomyślmy przez chwilę - te starsze panie spędziły swoje dorosłe życie w PRLu, są skażone nieodwołalnie komunizmem i póki nie zostały zlustrowane ich łagodny uśmiech kryje wilcze zęby.

Trendem najnowszym jest tworzenie narracji - nie, wcale nie o nas i naszych zwyczajach konsumpcyjnych, ale o firmie, która nam sprzedaje garderobę. Ileż tam kuszących asocjacji, ile zadziwiających historii i niespodziewanych zwrotów akcji, ile egzotyki wielkich miast, których nigdy nie odwiedzimy - Paryża, Nowego Jorku i Londynu.
A przecież wiadomo, że gdzieś tam w czeluściach przeszłości był sobie wąsaty pan, krawiec damski z Radomia, Calcutty, Tripolisu lub wręcz z Peszawaru. Jego historia, niewątpliwie fascynująca i godna poznania, nie nadaje się jednak do reklamowania snów i marzeń. Tym bardziej nie nadaje się do sprzedawania ułudy historia dwóch androidów po studiach w mniej lub bardziej renomowanej uczelni ekonomicznej, którzy w ramach pracy dyplomowej nakreślili biznesplan, a teraz go wprowadzają w życie z wynajętym kapryśnym freelansującym projektantem gdzieś w sweetshopie na obrzeżach Phnom Penh. Tyle w tym romantyki co w arkuszu kalkulacyjnym excela.


Tak czytelniku, już się zapewne domyśliłeś. Tekst jest jedynie przykrywką do nachalnie ci stręczonej jesiennej narracji w obrazkach. Jak najbardziej fałszywej i wymyślonej, bo jesień nigdy taka nie bywa.

Kościół w Mörkö, kilkadziesiąt kilometrów od Sztokholmu to przedziwne pomieszanie stylów - od romańskich resztek, przez surowy, skandynawski, ubogi ,wiejski gotyk, po barokowe bombazmy.
Inne tematy w dziale Rozmaitości