Przejrzałem sobie ostatnie dyskusje w S24. Wiele z nich kręci się wokół słowa czy pojęcia "patriotyzm", którego akurat nie ma w moim słowniku.
Daremny trud - nie zrobię się od górnolotnych apeli i napominań autorów i autorek mądrzejszy albo lepszy - pozostanę równie sceptyczny do wszelkich przejawów "patriotyzmu" jak i byłem. Dziś i tu, zresztą, głównie werbalnych i deklaratywnych, mało więc kosztownych.
Więcej nawet - odczuwam dobrze wypróbowaną doświadczeniem życiowym pogardę do wszelkiej maści hipokrytów obnoszących publicznie swoją taką czy siaką wyższość moralną - znak to dla mnie, że osobnik jest skłonny popełnić najgorszą podłość.
Niedowiarkom podsuwam przykład biskupa Wielgusa - ten to potrafił pięknie potępiać grzech.
I na S24 zebrałoby się z pęczek drobniejszych moralistów i moralizatorów - od egzaltowanych pań w wieku okołotrolejbusowym nie mogących przeboleć, że nie będą już miały okazji stoczyć się w otmęty grzechu i z tego powodu zatruwających nastrój czytelników patriotycznymi pierdołami po łysiejących eunuchów wieku różnego bredzących o, powiedzmy, "cywilizacji śmierci"
Od czasu do czasu przywołuje się w dyskursie przykład "ludu", tego naturalnego zasobnika i przechowalnika wszelkich tradycji, patriotyzmu, wartości i innych inteligenckich bytów urojonych.
Ci, którzy się w na lud powołują kłamią lub też na oczy "ludu" nie widzieli. Co zresztą chyba na jedno wychodzi?
Od "ludu" ekspertem nie jestem, kontakty jednak i w tych sferach posiadam, codziennie mam przyjemność z wcale reprezentatywną próbką - od Pomorza aż po Tatry.
I zaświadczam - lud nie rozmawia ni o patriotyźmie, ni o tradycjach - chyba, że przykładem nowej ludowej tradycji jest powrót z saksów w domowe pielesza samochodem audi - ale koniecznie A6. A4 jest dla pedałów.
Lud pracuje ciężko i w miarę uczciwie - ale o wartościach ni huhu.
O potrzebach wyższego rzędu - powiedzmy miłości i przyjaźni mówi w sposób następujący (poniższy cytat to fragment z mojego prywatnego listu):
"Przechodzę ostatnio, kurwa, metamorfozę, w mordę jebane, lingwistyczną, chuj jej w dupę.
Na skutek, kurwa, obcowania z językiem, w mordę jebane, ludu, chuj mu w dupę, polskiego.
Idzie np ulicą śliczna dziewczyna, a ja słucham komentarzy moich pracowników:
- Ale, kurwa, dupa.
- Wyjebałbym ją bez gadania.
- Ja bym jej nogi na pagony zarzucił i zaszpachlował, kurwa, dziurę językiem...
Przyjazny dialog ma mniej więcej taki przebieg:
- Kto mi, kurwa, zajebał klucz nastawczy.
- Odpierdol się chuju jebany, mówiłem ci, kurwa, żebyś szedł czterdziestką dwójką, to po chuja, kurwa, ciągniesz trzydziestką piątką?
- Ja ci, kurwa, mówiłem, że, w dupę jebane, trzydziestkę piątkę przerzuci się redukcją na dwadzieścia osiem, a ty, kurwa, chcesz iść trójnikiem.
- Czego, kurwa, ten skurwysyn się czepia? Najpierw chuj mówił, żeby dać szare fugi, a teraz się przypierdala, że za jasne.
- Jeb się, chuju.
- Jeb się, ciulu."
Wiele lat temu, w wojsku, byłem dowódcą drużyny.
Drużyna składała się mniej więcej po połowie z wielkomiejskich cwaniaków i z rolowanych przez nich i gnębionych, zagubionych w obcym świecie chłopaków ze wsi.
Zagubienie dość prędko mijało, chłopaki szybko, choć może zbyt boleśnie uczyli się zasad przetrwania i wytwarzał się stan równowagi między miastowymi a wsiowymi.
Dialogi, zainteresowania, słownictwo nie zmieniły się od tamtych lat.
Był w drużynie szeregowiec Wrzosek, chyba spod Inowrocławia. Miał upodobanie do lewizny (nielegalnego oddalania się z koszar) i wielką pasję.
Gdzieś przechowywał zeszyty, by nie wpadły w niepowołane ręce, w których zapisywał co sprośniejsze i rubaszniejsze wierszyki, opowiastki, anekdoty i przyśpiewki, mowy, podania, przysłowia, obrzędy, gusła, zabawy, pieśni, muzykę i tańce. Wszystko jak najbardziej ludowej proweniencji, z potrójnym stemplem autentyczności i wszystko obracające się w kręgu dupy, chuja i pierdolenia.
A ja, idiota, doceniając co prawda kolbergowską pasję szeregowca Wrzoska i od czasu do czasu wysłuchujący odczytywanych przezeń nowych zapisków z kajetów nie wpadłem na pomysł, by skopiować zapiski Wrzoska, choćby po to by ocalić je dla potomności.
Owszem, tytuł jest mylący - nie miałem szans zostać nowym Kolbergiem. Na pomysł wpadł, wysiłek i drobiazgowość godne podziwu w spisywanie włożył szeregowiec Wrzosek, pasję wieloletnią temu pomnikowi kultury ludowej poświęcił.
I zapewniam - w kajetach nie pojawiało się słowo na "p", którego nie ma w moim wokabularzu. Inne na "p" owszem.
Inne tematy w dziale Polityka