Twórców powstającego właśnie Muzeum II Wojny Światowej nikt rozsądny o sprzyjanie idei polityki historycznej posądzić by nie mógł. Dawali temu wyraz – szczególnie Paweł Machcewicz – wielokrotnie, w publikacjach i wywiadach prasowych. Co więc się stało, że z deszczu publicystycznego sporu o kultywowanie i utrwalanie pamięci zbiorowej nagle trafiają w rwący nurt historycznej socjotechniki, lejący się z muzealnej rynny? Zdaje się, że ich przepis na muzeum zawiera parę składników, które u nielicznych komentatorów już zaburzyły działanie kluczowych narządów, a które wszystkim nam odbić się mogą czkawką.
Śmiertelna dawka uogólnienia
Najbardziej dyskusyjny jest rdzeń projektu. Przytaczając za dokumentem „Muzeum II Wojny Światowej – zarys koncepcji programowej”, osią ekspozycji mają być ruchy totalitarne, „jako czynniki brutalizujące europejska politykę i świadomość, torujące w ten sposób drogę do II wojny światowej, a następnie prowadzące ją świadomie, w sposób zbrodniczy.” A więc wielkie bezimienne machiny, które za pomocą społecznej inżynierii doprowadzić miały do masowych przesiedleń ludności i masakry na froncie. Jest to jedynie część prawdy, zarówno o totalitaryzmie, jak i o II wojnie światowej. Tak jak przykrajanie fenomenu totalitaryzmu do katastrofy wojennej, z paroletnim marginesem przed i po konflikcie, jak i interpretacja przyczyn, przebiegu i skutków wojny przez pryzmat modelu totalitarnego, to zabiegi archaiczne, dawno przebrzmiałe i skazane na porażkę. Całość przerodzi się w łatwą do strawienia, lecz naiwną opowieść o totalitaryzmach, które to do klęski wojny doprowadziły, wojnę przeprowadziły i za efekty są odpowiedzialne. O bezosobowych mocach toczących historię, jakimś bezcielesnym Klausie Paterze, bezimiennym Dobroczyńcy i wielkim bracie. O reżimach, których już nie ma. W tej zaś sytuacji o winach i przewinach, wygranych i przegranych, sprawiedliwych i niesprawiedliwych mowy być nie może. Wreszcie, wszystko poddane zostanie wyrównującej hegemonii studiów porównawczych, tak aby przeciętny europejski umysł naszą i waszą historię był w stanie przyswoić.
Wymiotna dawka uniwersalizmu
Pragnienie twórców projektu, aby przeciętny Europejczyk – turysta z Londynu, czy Wiednia – pojął treści ekspozycji muzealnej jest naturalne. Szczególnie, że projekt dotyczy instytucji ważnej i z różnych powodów potencjalnie dla większej części Europejczyków kontrowersyjnej. Nie wiadomo jednak, w jakiej formie i treści miałoby się to pragnienie wyrazić w praktyce. Nieznane są konkretne kryteria, jakimi miano by się w tej sprawie kierować. Bardzo łatwo popaść tu w przesadę. Gorączkowe zastrzeżenia autorów o chęci uniknięcia skojarzeń martyrologicznych i szerzenia chwały polskiego oręża w opowieści o II wojnie światowej brzmią nieco groteskowo. Trudno wyobrazić sobie lepszą ku temu okazję. Trudno doprawdy o bardziej odpowiednie wydarzenie w najnowszej historii Polski i Europy, bardziej z perspektywy zaledwie kilkudziesięciu lat „namacalne” i oddziałujące na wydarzenia i świadomość współczesną, które takiego podejścia się domaga.
Muzealnictwo to nie tylko czcigodna działalność „pamiętnikarsko-kolekcjonerska”, lecz chyba przede wszystkim jedna z bardziej cywilizowanych form dialogu o przeszłości, doświadczanego w postaci konfrontacji z innym punktem widzenia, osadzonym w kontekście historycznym. Nie ma co wyzbywać się skutecznego instrumentu perswazji, budując twór niemożliwy – „placówkę o przekazie uniwersalnym” – i zaprzepaszczając okazję do dobitnego wyłożenia własnych racji. Jeśliby sięgnąć po przykłady zagraniczne, to podobnych „placówek niemożliwych” znalazłoby się w Europie, jak i pewnie na świecie, niewiele. Te zaś, których przekaz faktycznie do świadomości odbiorców dociera, nie rozpływają się w micie jednej historycznej opowieści, czy też jednym podręczniku historii.
Moczopędna dawka „Murti-Bing”
Tabletka „Murti-Bing” straciła już w zasadzie właściwości zniewalające. Nie powoduje też skutków śmiertelnych, nawet jeśli ktoś, by wbić gwoźdź, wciąż chwyta za kolbę karabinu. Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że historycy zajmujący się Muzeum II Wojny Światowej – nieświadomie, być może – doprawili nią swój projekt. Machinalnie zapewne przenieśli do projektu niektóre wątki z intelektualnych wojen o politykę historyczną oraz „skopiowali” niektóre akapity z towarzyszących jej gazetowych artykułów. „Muzeum II Wojny Światowej – zarys koncepcji programowej” zdaje się opierać na przekonaniu, wyłożonym niedawno przez Andrzeja Kaczyńskiego („Pustynia historyczna?”, GW 26.08.2008), że w latach ostatnich dość już nagadaliśmy się o historii Polski, dawnej i najnowszej, zaczerniając „białe plamy” i łatając pamięciowe dziury. W gadaniu tym dominować miał „nurt koncentrujący się z jednej strony na oporze Polaków wobec najpierw okupantów, a potem rodzimych komunistów, z drugiej strony – na represjach z ich strony.” (Paweł Machcewicz „Dwa mity twórców polityki historycznej IV RP”, GW 29.08.2008). Te martyrologiczne rozterki przybrały z czasem niebezpieczną, rewolucyjną maskę, by w końcu przerodzić się w savonarolizm opętanych historyków i radosną praktykę obalania autorytetów (ks. Andrzej Luter„Teologowie z IPN-u”, GW 26-27.07.2008). Mity, którymi karmi się polityka historyczna, to przekonanie, iż historycy i politycy III RP stali do historii plecami, i że był to element przemyślanej polityki establishmentu oraz – jak w przywoływanym już tekście przekonuje Paweł Machcewicz – że mówiono jedynie o winach i hańbie narodu, bez propozycji języka dumy narodowej.
W przekonaniu autorów projektu językiem tym powiedziano już zbyt wiele. Potrzebny jest inny, uniwersalny i zrozumiały dla wszystkich język. Historię należy poddać starannej selekcji, a elementy pasujące wkomponować w nową opowieść, gdzie chwała polskiego oręża oraz cierpiętnicze pozy bohaterów zostaną nam oszczędzone. Język przeznaczony do ekspozycji ma być niekontrowersyjny i nie ranić zanadto delikatnych uszu zachodnich gości. Co jednak z równie wrażliwym na słowo umysłem polskim? Edukować? O to zatroszczą się już spece od socjotechniki – nowej polityki historycznej.
"Teologia Polityczna"
Inne tematy w dziale Polityka