Świat musi poznać podstawowe fakty, aby zrozumieć, że Polacy opowiadający swoją historię nie są przewrażliwionymi rusofobami ani nie mają obsesji na punkcie Eriki Steinbach – twierdzi zastępca dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego Dariusz Gawin w rozmowie z Kamilą Baranowską.
Rz: W Brukseli ma powstać Dom Historii Europy. Jego projekt pomija historię Polski: nie ma w nim mowy o zaborach, Armii Krajowej, powstaniu warszawskim. Tymczasem u nas trwa spór o uniwersalny charakter gdańskiego muzeum II wojny światowej.
Nie znam szczegółów tamtej koncepcji, ale informacje pojawiające się w prasie powinny wzbudzić protest polskiej opinii publicznej. Miejmy nadzieję, że reakcje naszych eurodeputowanych z historykiem prof. Wojciechem Roszkowskim na czele odniosą skutek.
Przy okazji wraca pytanie o sens tworzenia takich wspólnych muzeów czy podręczników, które mają opowiadać o historii całej Europy.
Jestem sceptyczny wobec pomysłów europeizacji historii, ale są ludzie, którzy uważają to za dobry pomysł. Jednak sposób, w jaki takie pomysły są realizowane, mając w pamięci przykład kontrowersyjnego podręcznika francusko-niemieckiego, a teraz Domu Historii Europy, nie napawa optymizmem. Próbuje się odgórnymi metodami modelować europejską pamięć, która z rzeczywistą pamięcią poszczególnych narodów europejskich ma niewiele wspólnego.
A jak pan, współtwórca sukcesu Muzeum Powstania Warszawskiego, ocenia zarys koncepcji gdańskiego muzeum II wojny światowej autorstwa Pawła Machcewicza i Piotra M. Majewskiego?
Cieszę się, że powstanie muzeum pokazujące wydarzenia II wojny z polskiej perspektywy. Warto przy tym pamiętać, że muzeum to przede wszystkim ekspozycja, którą się ogląda. Koncepcja to ze swej istoty ogólny tekst. Historycy mają skłonność do pisania takich tekstów jak konspektu książek i właśnie z czymś takim mamy do czynienia. To jest solidny konspekt kilkutomowej monografii II wojny światowej. Takie naukowe spojrzenie nieuchronnie wiąże się z tendencją do ujmowania wszystkich okoliczności, opisywania każdego elementu kontekstu. Tymczasem zwiedzający muzeum, owszem, powinien dostać pewną porcję wiedzy, ale ilość i szczegółowość informacji nie są najważniejsze. O wiele istotniejsze jest pokazanie, jak wojna wyglądała z perspektywy narodu, który pierwszy podjął walkę z niemiecką III Rzeszą, który zmagał się z dwoma totalitaryzmami, który doświadczył eksterminacji, walczył do końca i który nie uczestniczył w owocach zwycięstwa.
Ale w zarysie koncepcji gdańskiego muzeum II wojny jest mowa o perspektywie uniwersalnej, uwzględniającej zarówno doświadczenia Polaków, jak i innych europejskich narodów. Dlaczego mamy uwzględniać historię innych, skoro inni nie chcą uwzględniać naszej historii?
Przykład Domu Historii Europy pokazuje, że jeśli sami nie zatroszczymy się o swoją przeszłość, to inni tym bardziej tego za nas nie zrobią. Dlatego mówienie o uniwersalnej perspektywie tym bardziej budzi moje zdziwienie. Bo jeśli muzeum buduje polski rząd, za pieniądze polskiego podatnika, to można oczekiwać, że będzie to muzeum z wyraźnym polskim przekazem – zwłaszcza że taki przekaz jest atrakcyjny dla odbiorcy, także zagranicznego, który o polskiej historii wie niewiele. Polska nie jest aż tak zamożnym krajem, żeby fundowała muzeum całej Europie i światu. Dlatego, gdyby to ode mnie zależało, odwróciłbym rozumowanie twórców koncepcji. Dlaczego polskie wydarzenia mają być tłem dla przedstawienia wydarzeń uniwersalnych? Dlaczego nie odwrotnie? Dlaczego wydarzenia o chara- kterze uniwersalnym nie mogą stanowić tła dla polskiej historii?
Autorzy projektu muzeum II wojny argumentują, że chcą zaciekawić jak najszersze grono odbiorców. A zagraniczny turysta wyniesie coś z muzeum tylko wtedy, gdy sprawy polskie będą się dla niego łączyły z europejskimi, znanymi z lekcji historii, kina, telewizji.
Są różne sposoby dotarcia do odbiorców. Jest także inna droga – która nie powinna być z góry odrzucana – opierająca się na założeniu, że aby dotrzeć do innych ze swoim przekazem, powinno się postawić na podkreślenie własnej perspektywy. Bo opowiadając historię w sposób nowoczesny, z własnego punktu widzenia, można ludzi zaciekawić i poruszyć.
Ale twórcy muzeum zastrzegają, iż nie chcą budować muzeum martyrologii polskiej.
To jest jedyne zdanie, w którym autorzy odchodzą od naukowego stylu, w jakim napisany jest projekt. Wyczuwam w nim – zupełnie niepotrzebną i, chcę wierzyć: bezwiedną, ironię. Ta ironia zdradza także pewien inteligencki kontekst tej dyskusji – przekonanie, że za wszelką cenę należy dekonstruować mity, obalać stereotypy i że to jest jedno z podstawowych zadań każdego polskiego inteligenta. Tymczasem, gdy się spojrzy na zarys, widać, że koncepcja muzeum koncentruje się na cierpieniach ludności cywilnej, czyli proponuje narrację o charakterze martyrologicznym, tyle że w wersji uniwersalnej, a nie narodowej.
To, że mowa jest o cierpieniach ludności cywilnej, a nie o cierpieniach ludzi walczących o wolność ojczyzny, wiąże się z kolejnym zastrzeżeniem autorów, że nie chcą tworzyć muzeum chwały oręża polskiego.
Znów ta sama niepotrzebna ironia. To jest sposób myślenia o wojnie jak o jakimś tajemniczym, skomplikowanym kataklizmie, który spowodował wielkie cierpienia, jak trzęsienie ziemi, wybuch wulkanu albo tsunami. A kiedy ów kataklizm przeminął, zajmujemy się wyłącznie ofiarami – po wszystkich stronach. Tymczasem wojna została wygrana przez konkretnych ludzi, którzy działali w imię konkretnych celów. Potrzeba było nadludzkiej determinacji milionów mężczyzn i kobiet, aby pokonać Hitlera – bo Niemcy hitlerowskie jakoś same upaść nie chciały, walczyły do końca, do ostatniego dnia. Odsuwanie kwestii militarnych na dalszy plan wynika, jak sądzę, z założenia, że nie należy grać na tego typu emocjach, bo spowoduje to oskarżenia o uczenie nienawiści, nacjonalizmu itp. Moim zdaniem jednak można umiejętnie pokazać, w imię jakich wartości miliony ludzi, w tym również Polaków, decydowały się walczyć i ginąć. Tak jak pokazał to Spielberg w filmie „Szeregowiec Ryan”.
Czytaj całość
Za: "Rzeczpospolita", 3 grudnia 2008
Inne tematy w dziale Polityka