Teutonick Teutonick
1545
BLOG

Aborcja a kara śmierci

Teutonick Teutonick Przestępczość Obserwuj temat Obserwuj notkę 56

   Przy okazji zwolnienia po 18-letniej odsiadce niesłusznie, jak się poniewczasie okazało, skazanego za zabójstwo i gwałt nieszczęśnika, wrócił gdzieniegdzie temat kary śmierci, wraz z całą jej „nieodwracalnością”. Faktycznie, jeśli przyjąć, że wypuszczony po latach, zmaltretowany przez polski system prawny skazaniec, będzie mógł, wzorem chociażby Ryszarda Boguckiego, starać się o jakoweś odszkodowanie (przy czym zagadkę stanowi w jaki sposób w obliczu wysokości, zasądzonej dla wyżej wymienionego gangstera przez niezwykle miłosiernego w tym przypadku sędziego Tuleyę, rekompensaty za „duchotę w celi” w kwocie przekraczającej 250 tysi, obniżonej później do 30-tu przez wyższą instancję, będzie Wysoki Sąd wyceniał zmarnowanie 18 lat życia w równie jak się domyślam, o ile ze względu na przynajmniej jeden z przywalonych paragrafów nie bardziej, dusznej atmosferze) i przy założeniu, że je otrzyma, będzie mógł, poprzez wykorzystanie zasądzonych środków, w jakiś sposób „odkuć się” na niezbyt litościwym do tej pory dla niego losie i skarbie państwa reprezentowanym dotąd przez wymiar sprawiedliwości, a nawet poukładać sobie życie – przy uwzględnieniu wpływu, jakie będzie wywierała nań cała zaprzeszła trauma – o jakości najprawdopodobniej dużo lepszej niż to, które prowadził przed skazaniem, a być może nawet niż to, które hipotetycznie prowadziłby obecnie w sytuacji gdyby skazany nie został. To ostatnie jest już wprawdzie niesprawdzalnym teoretyzowaniem, ale jednak mamy tutaj do czynienia przynajmniej z szansą jako takiego zadośćuczynienia trafiającego ściśle i bezpośrednio do poszkodowanego.

   W przypadku wielu wyroków śmierci wykonywanych chociażby za oceanem na sprawcach, którzy po latach okazują się być niewinni, rekompensować nie ma już komu, chyba że przyjąć, że właściwym adresatem środków z odszkodowania będzie w tych przypadkach pozbawiona jednego ze swych członków rodzina. Jednak życia niewinnie straconego nikt już rzecz jasna nie przywróci. Chociażby z tego powodu nigdy nie byłem entuzjastą instytucji kary śmierci w czasie pokoju (jak wiemy nasz dzielny Bredzisław „Lokomotywa Wyborcza” Kompromitowski w jakże słusznie minionej kadencji zlikwidował również możliwość jej wykonania w czasie „W” i już jedynie za ten wyczyn w mej skromnej opinii powinien zostać postawiony przez Trybunałem Stanu) w praktykowanej u nas przed wprowadzeniem na nią moratorium postaci, uznając, że ze względu właśnie na tę jej „nieodwracalność” należałoby, opcjonalnie poza ewidentnymi przypadkami zwyrodnialców złapanych „na gorącym”, dla których moim skromnym zdaniem znalazłaby się również bardziej dotkliwa od KS-u kara, stosować swego rodzaju zasadę domniemania niewinności. Oczywiście nie w celu uniewinnienia, ale niejako przetrzymania w celi - fakt, że na koszt podatnika.

   Zdaję sobie sprawę, że wielu jest „w demokratycznym świecie” przeciwników kary głównej jako takiej, tłumaczących wyznawany przez siebie pogląd na różne sposoby. Wśród wszelkiej maści słodko-pierdzących wytartych sloganów traktujących o wszelakiego rodzaju humanitaryzmach i konieczności „bycia lepszym od sprawców”, niebagatelne miejsce w prezentowanej przez nich argumentacji stanowi także i ta przedstawiona przeze mnie akapit powyżej. Jednak niepojętym dla mnie pozostaje, jak spora część spośród owych „humanistów” może stanowić jednocześnie sam trzon zdeterminowanych zwolenników wprowadzenia lub też utrzymania rozszerzonego - bądź też wręcz „pełnego” - prawa do aborcji. Każdy racjonalnie myślący człowiek zdaje sobie sprawę, że niepodobna ustalić – poza momentem zapłodnienia – jednego granicznego momentu kiedy w którejś z faz podziału komórkowego ze zlepku komórek (copyright by Nasza Basia Koffana) powstaje istota ludzka. Wprawdzie aktywiści proaborcyjni mogą opowiadać nam o tym czy o tamtym tygodniu ciąży, ale o konkretnych dniach z owego tygodnia, nie wspominając o ściśle określonych godzinach tychże tajemniczych przeobrażeń, mówi się już dużo mniej chętnie. W związku z powyższym zastanawia mnie czy aby nie przyjdzie nikomu z owej feministyczno-proaborcyjno-humanistycznej czeredy do głowy aby ową zasadę „domniemania niewinności” przenieść także na prawdziwe, bo jeszcze nienarodzone, niewiniątka. Skoro nie jesteśmy w stanie z całkowitą precyzją ustalić kiedy zaczyna się człowiek, to życie ludzkie winno być chronione nie od tego czy innego tygodnia, ale od momentu zapłodnienia - koniec, kropka.

   Nie łudzę się, że przekonam tutaj mości państwo „aborcjonistów”. Im po prostu jest wygodniej być ślepym na fakty, argumenty i logikę. Łatwiej jest przecież adoptować pszczołę niż zmienić mieszkanie na większe, nawet jeśli nas na to stać, nie mówiąc już o „duszeniu się” na kilkudziesięciu metrach z trojgiem dzieci. A życie trzeba sobie ułatwiać. Często szermując ideologią wolności sumienia, dostępności do świadczeń i tym podobnych bzdetów, a co najbardziej przerażające, można to czynić kosztem własnego potomstwa. Nie znam przypadku bardziej kłującego w oczy egoizmu niż ten, w którym dla własnej wygody skazuje się na unicestwienie krew z krwi i kość z kości. A powszechność tego rodzaju rozwiązań stosowanych w życiu codziennym w różnych „dojrzałych demokracjach” całego świata najlepiej świadczy o tym, w jakim miejscu znalazła się nasza cywilizacja. Jesteśmy w stanie dać szansę mordercom i degeneratom, także tym nie rokującym jakichkolwiek szans na resocjalizację, a nie jesteśmy zdolni do tego by udzielić tej samej szansy własnym dzieciom. W związku z czym pozostaje chyba jedynie zadać sobie po raz kolejny pytanie, które nigdy chyba jeszcze do tej pory na przestrzeni wieków nie było tak aktualne: Quo vadis domine?


Teutonick
O mnie Teutonick

szydercza szarańcza

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo