Teutonick Teutonick
335
BLOG

Rozmowy (a właściwie uwagi) przy wycinaniu lasu

Teutonick Teutonick PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 3
   Właściwie miałem już więcej nie poruszać tematu problemów „sercowych” posła Pięty, ale jako że nadal pozostaje on aktualny, żyjąc własnym życiem w poszczególnych, podgrzewających ile wlezie tę sprawę mediach oraz w głowach i nomen omen sercach ich odbiorców (czego wyrazem była aż nazbyt ożywiona dyskusja pod moim ostatnim postem jedynie o owo zagadnienie zahaczającym), postaram się jeszcze raz wyjaśnić swoje stanowisko w przedmiotowym temacie. To że bidnego chopa oplotła napaskudziwszy zarazem jakowaś czarna pantera czy też inna mała żmijka, robiąca się teraz usilnie na niewinną leliję, może świadczyć co najwyżej o jego raczej mało wyrafinowanym guście. Ilu jeszcze poza nieszczęsnym posłem miało okazję targać ową „damę” za co nieco już najpewniej przywiędły farfocel, w czasach gdy ta dość dyskusyjnej urody gwiazda starała się przykleić do takich i innych środowisk niczym substancja wybuchowa z opowieści posła Brejzy do podeszwy buta (i to nie jedynie na jego pięcie), to już osobna sprawa. Są tacy, którzy uważają, że sprawa może okazać się mocno rozwojową. Tak czy inaczej z najnowszych wynurzeń owej „pani” rodem z gawłowopodobnej stajni, która jak wyznała „czuje się” ponoć dziennikarką (sic! – czy oznaczałoby to, że na tę okoliczność ja na ten przykład mógłbym się przy tejże okazji poczuć głowonogiem?) wynikałoby, iż uznała ona, że jedynie znajomość z posłem na Sejm RP umożliwi jej założenie jakże upragnionego, odpowiednio rzecz jasna licznego, stadła. W owej wielce interesującej wizji nasz pan poseł jawi się jako wzorcowy przykład rozpłodowca, jakich poszukuje się rokrocznie we wszystkich szanujących się hodowlach. Pannie nie rozchodziło się bynajmniej o jego ustosunkowaną osobę, ona po prostu została zbałamucona wizją możliwości posiadania Karty Dużej Rodziny. Innych kandydatów do inseminacji jak rozumiem nie było, czemu akurat - spoglądając na niewyretuszowane zdjęcia owej jejmości - w sumie trudno się dziwić. Aż tu nagle po kilku miesiącach znajomości owe śmiałe plany prysły jak bańka mydlana. I stąd cała afera wywołana z potrzeby serca owej zawiedzionej w swych nadziejach dziewoi.
   Pojawia się jednak tutaj jeszcze inny wątek, a mianowicie możliwy wpływ owej „pokrzywdzonej” na zawodową działalność bądź też kontakty pana posła, ze szczególnym uwzględnieniem informacji znajdujących się w posiadaniu grona, w jakim przyszło mu ostatnim czasem zasiadać, a mianowicie Komisji d/s Służb Specjalnych. Wprawdzie w czasie trwania owego ognistego romansu pan poseł do tejże komisji jeszcze nie należał, ale - jeśli dobrze rozumiem intencje niektórych komentatorów - mógł zostać przez stosowne gremia do owej komisji skierowany właśnie po to, aby się tam czegoś ciekawego dowiedzieć i później szepnąć swej wybrance cokolwiek o tym na uszko w chwili miłosnych uniesień. Jeśli tak miałaby rzecz w istocie się prezentować, to należałoby w tym miejscu przyjąć, że pan poseł egzamin z poszanowania dla zasad obejmujących niełatwe zagadnienie ochrony informacji niejawnych, a prócz tego z własnej osobistej „niezłomności” oraz właściwego pojmowania państwowej racji stanu, zdał w tym przypadku na ocenę celującą. Historia niby stara jak świat, o ile przyjmiemy, że mająca w tym przypadku coś wspólnego ze stanem faktycznym, jednak wśród najdawniej znanych metod możliwych do zastosowania przez - wyekspediowane rzecz jasna na właściwy odcinek - przedstawicielki najstarszej światowej profesji, funkcjonujące powszechnie prawidła narzucają pewien model działania. Tak więc gdyby okazało się, że pan poseł miałby uchybić tajemnicy czy też poddać się szantażowi, to akurat mało prawdopodobnym jest aby ktokolwiek prócz naszych rodzimych służb miał na tym etapie interes w tym aby tutaj cokolwiek ujawniać. Chłop po prostu wdepnął w… wiadomą substancję z poprzedniego akapitu, po czym otrzepawszy się i wydłubawszy to i owo ze wspomnianej podeszwy buta, rozpoczął pracę w wymienionej komisji. Zaś partia, jak się ostatnio dowiadujemy, uznała poniewczasie, że winien za cały incydent w jakiś sposób odpokutować, przynajmniej do czasu ostatecznego wyjaśnienia sprawy.
   Tyle tytułem suchych faktów. Ocenę moralną całej afery w połączeniu z poglądami głoszonymi przez pana posła pozostawiłbym już najbliższemu otoczeniu z jego własną współmałżonką na czele. Wbrew temu co usiłują nam wmawiać różne wzmożone aktorzynki, środowisko związane z ogólnie pojętą prawicą niekoniecznie jest skłonne do tego aby zaglądać komuś pod pierzynę. Bynajmniej osobiście niewiele mnie to obchodzi, o czym nie omieszkałem nadmienić już w poprzedniej notce. Dodam jedynie, nie znając szczegółów  sytuacji rodzinnej pana posła, że życie niezbyt często oferuje nam do wyboru jedynie czarno-białe alternatywy. Jak jednak rozumiem w intencji całych rzesz osobników, którzy aż zacierają rączki w oczekiwaniu spodziewanego linczu, jedynie tych spośród polityków, którzy afiszują się rzekomo z gębami pełnymi frazesów, należałoby rozliczać z przyzwoitości w życiu osobistym. Takiemu Ryśkowi Kaliszowi czy innej latawicującej joance z tej czy innej totalniackiej partii czy partyjki nikt i nic nie jest skłonny w tej materii zarzucać. Bo przecież i w kwestii zasad moralnych wiadomo czego można się spodziewać po środowisku, z którego owym indywiduom krzywe nóżki wyrastają, przy czym z pewnością nijak nie ma prawa to „coś” stanowić niczego, co można by choćby w ogólnych zarysach określić mianem „dobrego”. Teza cokolwiek kontrowersyjna, zwłaszcza w wydaniu tzw. postępowców, tak chętnych do rozliczania „katoli” z ich własnej „katolskiej” moralności. A - że tak ośmielę się zapytać - cóż „niekatolom” do jakichś tam „katolskich” przesądów w rodzaju nierozerwalności ślubu kościelnego i tym podobnych dyrdymałów? Jako osoba niespecjalnie przykładająca się w życiu codziennym do zasad ujętych w katechizmie KK nie potrafię tego zrozumieć.
   Pozostaje jednak do rozpatrzenia jeszcze jeden aspekt. Otóż powyższe zdarzenie wpisuje się, być może nieco bardziej folklorystycznie niż to bywa zazwyczaj, w pewien „ciąg wytwórczy”, którego świadkami jesteśmy już od dłuższego czasu w naszej przestrzeni medialnej. Oto dziś zawiadywany przez pewnego resortowego  knurka "portal informacyjny" z dekanowej stajenki wali z dwururki, snując swym zwyczajem ponure opowieści: z jednej strony o tym jak to wraży Antoni za wcześniejszego ministrowania sprawił, że fiaskiem zakończyła się zakrojona na niebywałą wręcz skalę operacja naszych dzielnych służb, mająca na celu rozpracowanie siatki GRU (z tekstu wynika wręcz, że nasi wspaniali chłopcy z ówczesnego kontrwywiadu tyleż beznadziejnie co heroicznie starali się zwalczać wywiadowców ze wschodu już od lat 80-tych, dopóki nie pojawił się złowrogi Antoś aby w taki to oto niecny sposób popsuć im szyki), a z drugiej mańki jak to za późniejszego pełnienia urzędu ministerialnego dla odmiany pozbawił wojska umundurowania należnego na czas „W”. Wcześniej mieliśmy do czynienia z - pochodzącymi z samego michnikoidalnego centrum operacyjnego (bo przecież nie decyzyjnego) skupiającego najbardziej zajadłych antykaczystowskich bojowników o wolność i demokrację - „przeciekami” SB-ckich taśm, na których przedstawione w rzecz jasna z góry założonym świetle jest życie rodzinne naszego etatowego krajowego „psychopaty” (jednocześnie jakby przypadkiem publikowane są inne taśmy z niezbyt mu przychylnymi wypowiedziami wrażego Kaczora nagrane w okresie późniejszym). Jak widać paszkwilantów i konfabulantów u nas nie brak i nie potrzeba do tego nawet zatrudniać „sprzedawanych” gdzie popadnie stażystek w zawodzie, przeróżni znani i cenieni adepci dziedziny zwanej powszechnie dziennikurestwem zrobią co tylko w ich mocy żeby zasłużyć na końcową gratyfikację z pieszczotliwym klapsem w zadek w pakiecie.
   Ciekawym zresztą co by tam naszemu złowrogiemu ex-ministrowi dałoby się jeszcze wynaleźć jako następna przewina. Nie zdziwiłbym się gdyby w następnym gazetowym „tekście śledczym” miało się okazać, że ten nasz rodzimy orwellowski Goldstein nie odpowiada jedynie za gradobicie i koklusz. Powyższe przykłady stanowią oczywiście jedynie kolejne „epizody” - trwającego odkąd tylko sięgam pamięcią - wieloletniego serialu, mającego na celu całkowitą dyskredytację i zdemonizowanie pewnych określonych, najbardziej wyrazistych jednostek z obozu obecnej - głęboko niesłusznej przecież - władzy, którego finalny odcinek jak się do niedawna zdawało, miała stanowić zaopatrzona w odpowiednią ilość stosownych bezpieczników - mających w zamyśle autora z góry zneutralizować ewentualne pozwy procesowe - książka pewnego GWnianego ćpunka-heroinisty, który na tych tanich i wyssanych z brudnego p… niechaj i teraz będzie, że palucha redaktora naczelnego sensacyjkach, dorobić miał się podobnież małej fortuny. Jednak przewinienia krwawego Antoniego można by mnożyć w nieskończoność - jako pierwsze z brzegu należałoby już na samym wstępie przytoczyć całą serię zdarzeń drogowych z udziałem żołnierzy ŻW, których całe odium nadal spada w przekazie medialnym na byłego już ministra (wprawdzie to, że nikt nie odniósł w nich jakichś spektakularnych obrażeń, nie musi wcale oznaczać, że takowych odnieść nie mógł, czyż nie?), poprzez jedną z największych zbrodni, kiedy to ministerialny szofer ośmielił się zatrzymać (nie zaparkować) rządową limuzynę na kopercie przy wejściu do kościoła, w którym odbywała się msza podczas którejś z miesięcznic, a kończąc na skokach ex-ministra do wody, odbywanych w środku nocy na pływalni położonej na terenie jednej z podległych mu jednostek wojskowej. W środku nocy, wyobrażacie sobie państwo? Tak jak i w środku nocy przegłosowywano ustawy! Czy o takiej porze można w ogóle czynić cokolwiek niezasługującego z góry na potępienie? W nocy się śpi – zapamiętajcie to sobie obywatele! I poza wszystkim kto go tam wie, co jeszcze w owym basenie o tak nietypowej porze wyprawiał?
   Jednak lista kandydatów na nowomodnego Czarnego Luda, którym straszy się dzieci po nocach, zdatnego zarazem do obwiniania go o wszelkie zło tego świata, nie pozostaje bynajmniej zamknięta. Jakiś czas temu na ten przykład do zestawu postaci systematycznie sekowanych i bezwzględnie niszczonych przez najnowszą odsłonę przemysłu pogardy dołączyła – oprócz rzecz jasna Prezesa wszystkich prezesów oraz (umieszczonego tam najwyraźniej dla towarzystwa jako najnowsze wcielenie doktora Goebbelsa) prezesa TVP – prof. Krystyna Pawłowicz obsadzona na tę okoliczność m. in. w roli zbrodniczej konsumentki sałatek na sali sejmowej. Przy czym rzecz jasna ta sama konsumpcja w wykonaniu całego szeregu posłów i posłanek nikogo już absolutnie niczym zdrożnym nie miała prawa urazić. No a korzystając z obecnego „coming-outu” owej w cudowny sposób wynalezionej przez Der Fuck’t „pierwszej naiwnej”, dokooptowano niejako w sposób płynny i harmonijny kolejne ogniwo do tego złowieszczego panteonu w postaci posła ziemi bielskiej. Na miejscu pana posła potraktowałbym to jako swego rodzaju nobilitację, przy czym pozostaję niezmiennie ciekaw kto okaże się być następnym w kolejce i któż taki na podobnych kampaniach tudzież wzmożeniach medialnych najbardziej w łonie matki-partii skorzysta. Bo że tym sposobem, niejako przy okazji, pewne niechętne „radykałom” środowiska „umiarkowane” w łonie tzw. Obozu Dobrej Zmiany mogą chcieć załatwić snadnie swoje sprawki tudzież inne porachunki, kosztem wycinki tak „uwikłanych” we wszelkiego rodzaju afery egzemplarzy, jak nie przymierzając - obdarzony przydomkiem „krwawy” na podobieństwo Dzierżyńskiego - Antoni, nie ulega chyba wątpliwości. Ku uciesze totalniackiej tłuszczy, także tej z niesłabnącą ochotą zapełniającej swymi wydzielinami łamy tego czy innego szmatławca. I tylko nie ku chwale Ojczyzny niestety.


Teutonick
O mnie Teutonick

szydercza szarańcza

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Polityka