Teutonick Teutonick
507
BLOG

O wstawaniu z kolan ze zgiętym karkiem

Teutonick Teutonick PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

   Nie ma co ukrywać, że po ponad dwóch latach rządów „Dobrej Zmiany” decydenci reprezentujący ową zmianę w jej poszczególnych obszarach i aspektach coraz mniej jakby usiłowali zapracować sobie na niemalże oficjalnie dodany przymiotnik. Piszę to jako obserwator sceny politycznej, dla którego PiS nigdy nie stanowił jedynego możliwego wyboru, za to symbolizował raczej pewien, najbardziej spośród dostępnej na rynku oferty ocierający się o realną politykę, rodzaj nośnika idei, z którymi w moim skromnym mniemaniu każdy szanujący się Polak winien się identyfikować. Wydaje się, że paliwo dla owego nośnika nagle ni z tego ni z owego uległo jakiejś formie wypalenia. Niektórzy jakby zapominając o swych wiernych elektorackich żeleźniakach, wychodząc najwyraźniej z założenia, że tak czy inaczej nie znajdą oni nikogo innego, komu byliby w stanie oddać swój jakby coraz mniej cenny głos, wybrali się na poszukiwania mitycznego centrum, uderzając w koncyliacyjne tony tam, gdzie jedyną możliwą - nieuwłaczającą nam jako dumnemu ponoć narodowi - odpowiedzią, winno być uderzenie pięścią w stół. Nikt kto w miarę obiektywnie byłby w stanie spojrzeć chociażby na zapędy dyplomatyczne obecnej ekipy, nie może nie zauważyć, że nasza polityka zagraniczna ostatnimi czasy to jedna wielka rejterada i to na kilku frontach. I nie zmienią tego takie czy inne „sukcesy gospodarcze” polegające m. in. również na smarowaniu d..y miodem stadu „zagranicznych inwestorów” i zawieraniu z przeróżnymi podmiotami kontraktów korzystnych w pierwszym rzędzie dla nich samych.

   Czy na ten przykład ktoś robi nam łaskę sprzedając nam system Patriot, choćby nawet i najnowszej generacji? Czy ktoś w swej altruistycznej wspaniałomyślności i bezbrzeżnej dobroci zamierza wystawić nam mniej lub bardziej stałą bazę takich czy innych wojsk? Ekipa rządząca odpowiedzialna za uprawianie dyplomacji powinna pamiętać o pewnej starej prawdzie mówiącej nam o tym, że stawiając się w pozycji bezalternatywnej ustawiamy się zarazem z automatu w miejscu, w którym jakiekolwiek próby negocjacji czy targów z naszej strony, z góry mogą zostać uznane przez stronę przeciwną za niepotrzebne i bezprzedmiotowe, gdyż z samego założenia jesteśmy skazani na przyjęcie oferty, którą będzie nam owa strona chciała zaproponować. Tylko tyle i aż tyle. Świetnie zdają sobie z tego sprawę tak zręczni politycy jak Orban czy Erdogan, u nas nadal panuje zasada, którą swego czasu, bazując zresztą na fałszywych z gruntu wykładniach, wyłuszczył min. Beck w swoim kończącym de facto jego polityczną karierę przemówieniu. Tymczasem polityka to nie zabawa dla grzecznych i dobrze ułożonych pięknoduchów. Poruszając się w owej delikatnej materii, której nieodmienny element stanowi także gra na co najmniej kilku fortepianach, trzeba się czasem układać z samym diabłem, niezależnie od własnych sentymentów do takich czy innych - jak się zwykle finalnie okazuje fałszywych - przyjaciół, nie zapominając rzecz jasna ani na chwilę również o tym z kim mamy w danym wypadku do czynienia. Odnoszę jednak wrażenie, że nasi liderzy wolą o tych prostych prawidłach nie pamiętać.

   Rozczarowanie wzbudza również wycofywanie się chyłkiem z wcześniej przyjętych rozwiązań w imię opacznie pojmowanej ugodowości i dążenia do kompromisu, skutkiem których to rejterad częstokroć bywa utrata cnoty kosztem nie zarobienia rubla. Nasuwa to pewne pytania i wątpliwości, w tym również takie, które każą zastanowić się głośno czy aby w przypadku środowisk związanych z OZP nie miał czasem na pewnym etapie zadziałać podobny mechanizm, jaki już swego czasu dał o sobie znać w przypadku posierpniowej Solidarności i czy czynniki realnie decyzyjne z zaplecza, zdawszy sobie w którymś momencie sprawę z tego, że tego ruchu społecznego nie da się już dłużej neutralizować za pomocą przeróżnych szaf Lesiaka i zwierzeń innych Pineirów, zdecydowały się zwyczajnie na wariant stopniowej eliminacji jednostek najbardziej nieprzejednanych, połączony z obłaskawieniem innych oraz promocją wygodnych dla siebie kandydatur. Bo w końcu jaki kadrowiec dokonuje od lat w szeregach szeroko pojętej prawicy tej odwiecznej selekcji negatywnej, stawiając elektorat przed wyborem pomiędzy kutymi na cztery nogi koniunkturalistami a ideowymi, a zarazem twardogłowymi „oszołomami”, którym nadzwyczaj łatwo przyprawić jest gębę opisywaną tym samym określeniem, tyle że już nie obdarzonym cudzysłowiem? Z drugiej jednak strony może zwyczajnie ktoś z tego prezentującego szeroką paletę barw grona realizuje jakiś chytry plan na przeczekanie, jednak nie wziąwszy chyba pod uwagę, że prowadząc tak przebiegłą grę i eksperymentując na żywym organizmie może nieopatrznie bądź też niekoniecznie umyślnie złamać narodowi i tak już mocno nadwerężony kręgosłup?

   Martwi przy tym cokolwiek, iż mój własny dotychczasowy faworyt spośród szeregów nieco młodszej generacji działaczy PiSu, stanowiący w mym osobistym mniemaniu (o ile także za sprawą jakiejś „afery” czy innego „skandału” nie powinie mu się noga) murowaną kandydaturę do objęcia w przyszłości stosownie odpowiedzialnych urzędów oraz najwyższych sterów partyjnych, prezentujący się jako młody, rzutki, inteligentny poseł (nie szkodzi, że z Trójmiasta), nie uniknął jednakże pewnego przewinienia w postaci zbyt pochopnego wpuszczenia do kampanijnego autobusu pewnej dość poważnie zajechanej chabety trojańskiej, co być może jednak powinno stawiać znak zapytania nad tezą mówiącą nam, iż biegłość w telewizyjnych szermierkach słownych niekoniecznie musi z marszu przekładać się na dość mało oczywisty fakt, że obdarzony owym talentem delikwent jednocześnie niejako z urzędu zobowiązany jest aby wykazywać się pełną skutecznością oraz wyczuciem w codziennej, żmudnej, partyjnej robocie. Choć z drugiej strony już nie tacy, rzuceni na zgoła inny odcinek działalności, potrafili wykładać się na przeszacowaniu własnych możliwości, co by wspomnieć jedynie ostatnie wyczyny tudzież wypowiedzi namaszczanego do tej pory przez wielu na następcę nieco kolankującego lidera, pana obecnego ministra i ex-wicemarszałka. Tak dobrze żarło i zdechło. A potem wróciło w tak dogłębnie poznane koryto. Rzeczne, żeby była jasność.

   Ów kampanijny epizod, od którego zdaje się rozpoczęła się kariera pewnej robiącej ostatnimi czasy furorę w mediach „modelki” (choć zdecydowanie zbyt pospolicie uformowanej jak na dubajskie standardy), winien skłaniać partyjnych decydentów - choć i tak nie mających prawa startu do przedstawicieli przeciwnego bieguna sceny politycznej, na których czoło wysunął się ostatnim czasem pewien kandydat o urodziwej aż strach maseczce, zza której raczył był niejako rzutem na taśmę odsłonić ordynarnie zdradziecką mordę „mrożącego krew w żyłach” szmalcownika zdolnego do sprzedaży własnej matki w niewolę (w sumie nie dziwi tu nic) - do ponownego rozważenia kwestii zaangażowania odpowiednich specjalistów od HR-u, selekcjonerów oddzielających ziarna od plew przy wejściu do owego symbolicznego autobusu. Wprawdzie swego czasu castingi na listy do Sejmu organizował podobnież pewien zawodowy zapiewajło, z wiadomym skutkiem zresztą. Odnotowując jednak niektóre z jego wypowiedzi zastanawiać może przy tym, jakim to sposobem sam przez owo psychologiczno-kompetencyjne sito dał radę przejść. Ale to są igraszki, wokół dzieją się sprawy dużo poważniejsze, tymczasem bowiem znowu przecież w kraju gości brukselski rewizor z gatunku takich, których w ogóle nie powinno się do kurnika wpuszczać, a jedyną formą kurtuazji wobec im podobnych winno być co najwyżej odesłanie z powrotem na drzewo. Kanzlerin zza Odry po raz kolejny spuszcza ze smyczy swoje gończe pieski, sama zgrywając dobrotliwą Tante. Eskalacja wysuwanych, wziętych wprost z sufitu żądań, praktyka bezczelnej ingerencji w naszą suwerenność - to wszystko zdaje się być faktem.

   O pokutującej w wielu środowiskach, nie dającej się nijak wyplenić wiernopoddańczej postawie wobec naszych „starszych i mądrzejszych” nie-braci (aby nikogo spośród tych, którzy z niezwykłą wrażliwością zwykli ustosunkowywać się do jakże wielu zagadnień, pod warunkiem, że dotyczą one ich samych jako bezpośrednio zainteresowanych, czasami nie urazić, pozostając jednocześnie w zgodności z talmudycznymi zapisami) napisano już, także na niniejszym portalu, wiele słów gorzkich żółcią społeczeństwa, które różni etatowi besserwisserzy, z racji pochodzenia oraz wrodzonych predyspozycji łatwo wcielający się w rolę obozowego kapo (tego z Auschwitzu, nie z Birkenau), cieszącego się pewnym zakresem - symbolicznej nieraz, sprawowanej w sferze mentalnej - władzy nad ciemnym ludem tubylczym, nawykli nagminnie ustawiać do pionu tudzież upokarzać w inny sposób. Tylko dokąd zmierza nasza serwilistyczno-pokorna postawa wobec takich i im podobnych, nie posiadających najmniejszego demokratycznego mandatu do decydowania o czymkolwiek, unijnych i nieunijnych, rabinackich i mniej-rabinackich posłańców? Trochę bym chciała wstać z kolan, ale jednak się boję? Ostatecznie wzorem niesławnej pamięci poprzedników, można przykryć narastający niesmak, skupiając się na cyklicznym rzucaniu narodowi garści (to prawda, że bardziej przydatnych niż to drzewiej bywało) błyskotek, suto okraszonych mydlinami, co by zamydlić, zabełtać w tych durnych ciemnogrodzkich łbach… Ale pozostaje jakieś nieodparte wrażenie, że chyba jednak nie tędy droga, mości panowie (a może jednak panie?), nie tędy…


Teutonick
O mnie Teutonick

szydercza szarańcza

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka