Tezeusz Tezeusz
312
BLOG

Andrzej Miszk: Prawda w służbie miłości

Tezeusz Tezeusz Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania. Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da wam, aby z wami był na zawsze - Ducha Prawdy, którego świat przyjąć nie może, ponieważ Go nie widzi ani nie zna.

Jan 14, 15-16

 

W dzisiejszym Słowie Janowy Jezus objawia nam, że miłość jest istotą trójjedynego Boga, a jednocześnie fundamentalnym warunkiem wierności Jego uczniów wobec Jezusa i Jego nauki. Po odejściu Jezusa ta osobowa i relacyjna więź miłości między Synem a Ojcem, którego Syn objawia, uobecnia się dla nas w osobie Parakleta (Pocieszyciela) – Ducha Prawdy. Z bogatego w teologiczne treści dzisiejszego fragmentu Ewangelii proponuję rozważyć relację między miłością i prawdą, mając w żywej pamięci całą Ewangelię, nauczanie chrześcijańskie i współczesną ponowoczesną kulturę Zachodu przenikniętą kryzysem prawdy.

Pokochać bolesną prawdę

Więź między miłością a prawdą jest organiczna i nierozerwalna. Miłować autentycznie można jedynie w prawdzie. Dlaczego? Bo prawda oznacza tutaj wierność wobec rzeczywistości i nasze adekwatne jej rozpoznanie. Dzięki otwartości na prawdę o rzeczywistości otwieramy się nie tylko na jej wymiar poznawczy, czyli poznajemy, że coś istnieje i że istnieje w ten, a nie inny sposób. Otwieramy się też na moc i tajemnicę bijącą z samej istniejącej rzeczywistości. Doświadczenie mocy, piękna i tajemnicy każdego konkretnego bytu czy relacji między nimi sprawia, że przenika do nas dobroć i piękno samego istnienia. Dzięki temu możemy pokochać rzeczywistość, a zwłaszcza osobowe istnienia: Boga i człowieka.

Otwartość na prawdę o rzeczywistości pozwala również przekroczyć pozór fałszywego utożsamienia dobra z przyjemnością. Okazuje się, że istotnym wymiarem prawdy o rzeczywistości jest zło: naturalne (choroba, ułomność, śmierć) czy moralne (grzech, zbrodnia, niesprawiedliwość, bezsens). Ujrzenie rzeczywistości w jej wymiarze negatywnym sprawia ból i budzi nasz naturalny sprzeciw, a nawet odruch odrzucenia prawdy czy zaprzeczania jej: ucieczki od prawdy.

Gdybyśmy kochali tylko tę część rzeczywistości, która nam się podoba, nie byłaby to miłość, do której zaprasza nas Jezus. Jezus pragnie, żebyśmy, tak jak On, pokochali całą rzeczywistość, również w jej aspekcie zła i bólu. Czyli konkretnie: żebyśmy umieli i chcieli miłować drugiego człowieka, choćby nas skrzywdził lub zrobił coś złego innym i żebyśmy miłowali Boga pomimo tego, że stworzył świat, w którym były i są możliwe zbrodnie inkwizycji, niewolnictwa, nazizmu i komunizmu. Żebyśmy miłowali Boga również wówczas, gdy stworzył nas ułomnym, niewidomym, kaleką, w patologicznej rodzinie, w slumsach, bez perspektyw, miłowali Boga, gdy jak Hiob utracimy żonę, dzieci, zdrowie, majątek, pozycję społeczną.

Owoce Ducha Prawdy

Ponieważ uporanie się z przyjęciem prawdy, która boli, jest zwykle ponad nasze naturalne siły, Jezus obiecuje prosić Ojca, by przysłał nam Pocieszyciela – Ducha Prawdy. Duch Prawdy, jeśli się na Niego otwieramy, oczyszcza nasze serca, umysł i ciało, byśmy nie lękali się prawdy o rzeczywistości i przyjmowali ją z pokorą. Można powiedzieć, że główną rolą Ducha Prawdy jest wyprowadzać nas z Jaskini Platona, stanu naturalnej złudy samooczywistości tego, co widzimy.

Ceną, jaką płacimy za wierność nauce Ducha Prawdy, jest odważne wyjście naprzeciw śmierci, które nie jest ponurą rezygnacją i zgoda na zło ani nie jest cynizmem. Duch Prawdy, ponieważ przybywa spoza świata tu i teraz, wnosi w nasze poznanie prawdę o tym, że prawda o pełnej rzeczywistości udostępnia się nam w tym życiu jedynie wówczas, gdy odważymy się przekroczyć jego granicę, czyli śmierć. Zapowiadany i objawiony nam Duch Prawdy, jest przecież owocem śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. Dlatego, w każdym akcie rozpoznania prawdy o rzeczywistości, dzięki asystencji Ducha Prawdy, doczesny obraz rzeczywistości relatywizuje się jako nietrwały i tymczasowy: właśnie śmiertelny.

„Prawda jest po stronie śmierci” (S. Weil). Czyli Duch Prawdy przybywając z wieczności, jest przez nas też rozpoznawany jako przybywający z tamtej strony życia, czyli śmierci.Dopóki Duch Prawdy nie przeniknie nas w pełni, rozpoznajemy wieczność jako śmierć i nicość, a jej ślady w wieczności jako zagrożenie. Owszem, w wieczności rozpoznawanej tu i teraz cząstkowo, jest również aspekt pozytywny i możemy go doświadczać: dobroć drugiego człowieka, piękno natury, moc sakramentów, itd. Ale bez pracy negatywności,czyli prawdy, która zbyt mocno boli, by ją przyjąć, bezwiednie interpretujemy tę pozytywność wieczności, jako proste przedłużenie logiki doczesności: jako pewien naturalny dobrostan. Możliwa w tym życiu pełnia wieczności – czyli po prostu samoudzielającego się Boga - w jej aspekcie pozytywnym udostępnia się nam jedynie o tyle, o ile godzimy się na jej wymiar bólu, zła i śmierci.

Duch Prawdy, umożliwia nam zgodę na śmierć (ale też na bezsens, zło, cierpienie), ponieważ zgodzie tej towarzyszy pełniejsze udostępnienie i uobecnienie istnienia samego Boga. Dopóki nie będziemy samą miłością, czyli nie będziemy żyli w wiecznym zjednoczeniu z Bogiem, rzeczywistość, która boli, rozpoznamy wpierw jako prawdę. Można powiedzieć, że prawda jest czyśćcem miłości, miłością oczyszczającą.

Charakter osobowy prawdy – który językowo wyraża się choćby poprzez pisanie słowa „Prawda” z dużej litery - całkowicie zapoznany w nowożytnej nauce, ale też w dużym stopniu we współczesnym potocznym rozumieniu, wynika właśnie z jej zakorzenienia w Bogu jako osobie i w organicznej, współwarunkującej relacji z miłością. Rzeczywistość, czyli świat-w-którym-żyjemy odsłania się nam jako dzieło Osoby, która swym stwórczym i zbawczym aktem przenika każdą okruszynę istnienia. Świat jest międzyosobowym medium między Bogiem, która stwarza i zbawia, a człowiekiem, który w stworzonej rzeczywistości rozpoznaje odblask zbawiającej nas Tajemnicy. 

Międzyludzka komunikacja – dzieło miłości

W relacjach międzyludzkich rozpoznanie i komunikowanie prawdy również zawsze ma charakter osobowy, choćby wydawało się nam zupełnie bezosobowe jak znaki na drodze, informacje o rozkładzie jazdy PKP itd. Rozpoznanie i komunikowanie prawdy o czymś nie jest jedynie czy przede wszystkim pragmatyczną lub poznawczą praktyką społeczną, ale wpierw i zawsze jest objawianiem nas jako osób, czyli istot wolnych i świadomych. W każdym akcie właściwego poznania oddajemy sprawiedliwość rzeczywistości i jej Stwórcy, a w każdym najprostszym akcie rzetelnego komunikowania prawdy o czymś objawiamy cząstkę Tajemnicy, prawdy o nas jako osobach i o samym Bogu.

Dialog, komunikacja, rozmowa zanim jest aktem międzysubiektywnego poznania, jest też i przede wszystkim dziełem miłości. Nawet wówczas, jeśli wyraża naszą zupełną niezdolność do miłości czy jej zaprzecza poprzez akty nienawiści, kłamstwa, pogardy, obojętności. Patologia czy zaprzeczenie miłości zawsze żywią się pragnieniem i energią miłości, tylko źle ukierunkowanej i urzeczywistnianej.

Jeśli nie pielęgnujemy codziennie ducha prawdy w naszym poznaniu i komunikowaniu, zamiera w nas nie tylko zdolność do rozpoznawania prawdy o rzeczywistości i samym Bogu, ale też zdolność do miłości siebie, innych, rzeczywistości i Boga. Każdym naszym kłamstwem – czyli świadomym zaprzeczaniem prawdzie i podawaniem tego zaprzeczenia jako prawdy - nierzetelnym rozpoznaniem, zaniedbaniem w poznawaniu prawdy degradujemy siebie jako osoby ludzkie, niszczymy nasze więzi z innymi i oddalamy się od Boga. Mowa pełni swą wspaniałą funkcję prawidłowo, jeśli jest mową prawdy otwierającą nas na Miłość.

A co z prawdą, która nie rodzi miłości? Nie jest na jej miarę? Może tak być i nierzadko bywa, że ktoś rozpoznaje prawdę o rzeczywistości w stopniu dużo większym i przenikliwszym, niż wskazywałyby na to jego uczynki miłości. A nawet jest dość powszechnym zjawiskiem, że „wiemy, co dobre, ale nie idziemy za tym”. O czym to świadczy? Takie poznanie poniżej miary miłości oznacza, że ktoś otwarty jest na rzeczywistość bardziej intelektualnie i poznawczo, niż wolicyjnie (poprzez akty woli czyniącej dobro). Prawda nie dotyka go całą swoją mocą i pięknem, nie przenika dostatecznie głęboko i totalnie do jego serca. Nie można odmówić takiemu poznaniu, niekiedy niezwykle przenikliwemu – choćby wśród genialnych filozofów, artystów i myślicieli – wielkiej wartości i pewnej możliwej pomocy dla miłości. Tak rozpoznana prawda jest też nośnikiem miłości, która właściwe rozpoznana i przyjęta przez ludzi o sercach bardziej otwartych na miłość może zaowocować większą miłością, urzeczywistniając pełniej zawarty w niej potencjał. Duch Prawdy pomaga wówczas rozeznać, co z prawdy wypracowanej poniżej miary miłości, może posłużyć jej wzrostowi w miłości bliźniego i Boga.

Pokora i odwaga

Obecność Ducha Prawy wśród chrześcijan oraz ludzi innych wyznań i światopoglądów rozpoznajemy między innymi po pokorze i odwadze, z jaką ktoś głosi prawdę i dzieli się z nią z innymi. Pokora jest wiernością prawdzie, świadomością własnych ograniczeń w jej rozpoznaniu i pluralistycznym bogactwem jej złożonych uobecnień, otwartością na Tajemnicę przenikającą i przekraczającą choćby najmniejszą prawdę. To właśnie pokora umożliwia twórczą syntezę rzetelnego wsłuchiwania się w rozpoznawanym w Duchu Prawdy autorytetom osobowym i instytucjonalnym – choćby religijnym - a jednocześnie samodzielność własnych poszukiwań oraz wierność wobec osobistych odkryć prawdy i drogi życia. Odwaga pozwala iść do końca w swoich poszukiwaniach prawdy i głosić ją nawet za cenę życia. Umożliwia też ryzyko poszukiwań i błędów, bo są one zwykle konieczną ceną twórczego i samodzielnego odkrywania prawdy.

W Kościele katolickim pokora wobec prawda oznacza też rzetelne wsłuchiwanie się w głos kościelnego Magisterium, Tradycji, prawa kościelnego, nauczania i autorytetu kościelnych przełożonych. Zasadniczo uważa się, że Kościół jako pewna kolektywna mądrość, dzięki asystencji Ducha Świętego, pomimo wielu dotychczasowych błędów w poznawaniu i komunikowaniu prawdy dysponuje większą pewnością prawdy niż pojedynczy wierni, a tym bardziej osoby spoza wspólnoty katolickiej. Dlatego też oficjalne nauczanie Kościoła katolickiego ma być dla wiernych bezpieczniejszą normą poznania prawdy objawionej w dziedzinie wiary i moralności, niż osobiste sumienie poszczególnych katolików. I myślę, że tak jest w istocie na obszarze zasadniczej dogmatyki katolickiej i fundamentalnych norm etycznych.

Natomiast istnieje też duży obszar koniecznych i możliwych twórczych poszukiwań katolików: wiele tematów z teologii, duchowości, filozofii, strategie duszpasterskie i ekumeniczne, wiele zagadnień etycznych (np. antykoncepcja), czy eklezjalnych (celibat, święcenia kobiet, sposób wyboru biskupów itp.). W tych i wielu innych dziedzinach trzeba umożliwić maksymalną swobodę poszukiwań i nie ograniczać ich bez koniecznej przyczyny.

Twórcza wiara w polskim Kościele

Na gruncie polskim uważam, że w Kościele katolickim należy promować wszelki zdrowy i ożywczy ruch twórczości i eksperymentu duszpasterskiego, kulturowego, ekumenicznego, myślowego, itp. Kościół katolicki w Polsce i otoczenie wokół niego niejednokrotnie dusi się bezmyślnym tradycjonalizmem (nie utożsamiać ze zdrowym i samokrytycznym szacunkiem dla tradycji), fundamentalizmem, prymitywnym bałwochwalstwem upolitycznienia, klerykalizmem większości duchownych i wielu świeckich, skrajną cenzurą i autocenzurą w myśleniu i komunikowaniu.

Kościołowi katolickiemu w Polsce nie grozi póki co liberalne rozluźnienie, ale wręcz przeciwnie: tradycjonalistyczne skostnienie, i związane z nim inercyjna odpychającą i ciężka nuda. Dlatego na wagę „zbawczego złota” jest każda inicjatywa, która twórczo poszukuje dialogu z niepokojami współczesnej epoki i chce pokazać inną, bardziej przyjazną i ludzką twarz polskiego Kościoła, a jednocześnie zachowuje wierność Magisterium i oficjalnym autorytetom kościelnym. Takie inicjatywy w Polsce muszą jednak liczyć się z nieufnością, a nawet z wrogością i agresją środowisk tradycjonalistycznych o zacięciu ideologicznym. Dla tych środowisk każdy twórczy ruch myśli, duszpasterski eksperyment, niezależność myślenia, krytycyzm wobec patologii kościelnych, poszerzanie kręgu dialogu itp. jest czymś złym i zwiastuje koniec bezpiecznego świata.

Pozostając krytyczni wobec agresji i wrogości takich środowisk, trzeba jednak starać się zrozumieć i uszanować takie postawy, które rzadko wynikają ze złych intencji, ale dużo bardziej z lęku, niepewności, intelektualnych ograniczeń, dotychczasowych nawyków. Nawet wpośród tych ograniczeń zawarte są ślady słusznych racji i krytycznych ocen, które warto brać pod uwagę w intelektualnej i religijnej twórczości katolickich środowisk dialogu. Szczególnie ważne jest samokrytyczne rozeznanie, co może innych – pomimo naszych dobrych intencji – osłabiać na drodze wiary i moralności. I nieraz, choćby z bólem, zaniechać tych działań. Nierzadko też będzie tak, że staniemy wobec dylematów, że to, co jednych ludzi pociąga do Boga i Kościoła, czyni lepszymi ludźmi, innych od Boga czy Kościoła odpycha, moralnie osłabia. Przykład: jeśli ktoś całe życie wiary opiera głównie na posłuszeństwie zewnętrznym oficjalnym autorytetom i uważa nieomal za grzech samodzielność myślenia w sprawach wiary i moralności, to dla kogoś takiego każdy przejaw samodzielnego myślenia innych katolików podważa psychologiczny i nawykowy fundamenta wiary. A przecież i taka nieco „bezmyślna” wiara ma swoją zbawczą i moralną wartość. Nie ma prostych rozwiązań takich dylematów.

Jednocześnie katolicka nauka o indywidualnym sumieniu – piszę „indywidualnym” dla tych, którzy dopuszczają jakąś formę sumienia „kolektywnego”, które według mnie nie istnieje, chyba że jako metafora, niemająca jednak zastosowania w nauce o zbawieniu - dostrzega w nim konieczną i ostateczną instancję sądu o prawdzie, nawet jeśli się myli. Wydaje się, że dla osobistego życia wiary i moralności katolików, pożyteczne jest szukanie twórczej syntezy między normami Magisterium, a osobistym sumieniem. Pamięć o wielu i poważnych pomyłkach kościelnego nauczania, zwłaszcza odnośnie zmiennych aspektów kultury, obyczajów, praktyk duszpasterskich itp. uczy nas krytycznej pokory wobec nauczania i głoszenia prawd katolickich – zwłaszcza tych mniej istotnych i historycznie zmiennych - a tym bardziej próby siłowego i perswazyjnego narzucania im innym. Natomiast pamięć o naszych osobistych – ale też innych osób - błędach, grzechach, zaćmieniach poznawczych i moralnych pomaga nam z samokrytyczną pokorą myśleć o swoich zdolnościach w poszukiwaniu prawd potrzebnych do zbawienia.

Pycha i serwilizm

Przeciwieństwem pokory i odwagi w poszukiwaniu prawdy jest pycha monopolisty prawdy i lękliwy serwilizm wobec autorytetów. Ktoś, kto nie słucha uważnie innych i chce niejako przemocą czy nadmierną perswazją narzucić innym swoje prawdy, choćby obiektywnie słuszne, pokazuje w ten sposób, że nie szanuje innych osób i tajemnicy dróg ich życia, i faktycznie sam jest odległy od prawdy. Zdradza go agresja, upór, pogarda, zakładanie u innych złych intencji itp. Zwykle też monopolistę cechuje mniej lub bardziej poważne ograniczenie poznawcze: po prostu ktoś taki dysponuje ubogą wiedzą o rzeczywistości i próbuje w kilku prostych schematach poznawczych ująć skomplikowaną, pluralistyczną i dynamiczną rzeczywistość, która całkowicie przerasta jego czy jej możliwości poznawcze i psychologiczne. Brak pokory sprawia, że nie dostrzegamy własnych ograniczeń, nie godzimy się na nie czy wręcz jesteśmy głupi i nie wiemy o tym, a przeciwnie myślimy, że wiemy więcej i lepiej niż inni.

Lękliwy serwilizm wobec autorytetów: religijnych, politycznych, naukowych itp. – wynika z ubezwłasnowolnienia siebie jako samodzielnego i wolnego poszukiwacza prawdy. Serwilizm poznawczy wynika głównie z lęku przed wolnością i skomplikowaną pluralistyczną rzeczywistością. Ktoś taki nie myśli samodzielnie: cytuje autorytety, próbuje występować na gruncie siły instytucjonalnej czy prawa, tradycji itp, a jednocześnie nie potrafi samodzielnie i krytycznie oceniać różnych aspektów źródeł prawdy, wagi autorytetu czy w Kościele katolickim tzw. hierarchii prawd. Główną operacją poznawczą serwilisty jest wykluczanie innych z przestrzeni jasno zdefiniowanego dobra, czyli własnego bezpiecznego świata. Serwilista poznawczy, niezdolny do samodzielnego myślenia, rozgląda się wokół i jest zdolny do jednej operacji: słuchania, czy ktoś powtarza te same formułki, które on uznał za słuszne i bezpieczne. Nie jest zdolny do rozmowy ad rem, czyli o samej rzeczywistości, bez uprzedzeń, z dozą refleksyjnego samokrytycyzmu, świadomości kulturowych uwarunkowań ludzkiego myślenia itp. Serwilista poznawczy, którego głównym motorem „głoszenia prawdy” jest lęk, nie szuka prawdy, ale bezpieczeństwa, choćby za cenę utraty wolności, a nawet ludzkiej godności.

W świetle dzisiejszego Słowa, ale też chrześcijaństwa jako pewnej przestrzeni sensu i zbawczej nadziei, źródłem owocności naszego życia i misji ewangelizacyjnej jest żywa więź miłości z Bogiem. Istotnym i organicznym wymiarem miłości Boga i bliźniego jest życie w prawdzie, która ostatecznie okazuje się Duchem Prawdy, Pocieszycielem i Obrońcą przed mocami złego. Duch Prawdy oczyszcza nasze serca i umożliwia karmienie się rzeczywistością również wówczas, gdy nas ona boli czy jej się lękamy: w cierpieniu, chorobie, grzechu, złu, śmierci, bezsensie. Duch Prawdy umożliwia miłość i czynią ją coraz pełniejszą, jeśli otwieramy się w pokornej zgodzie na śmierć i Boga, który jest Tajemnicą przekraczającą nasze doczesne tu i teraz. Pokora i roztropna odwaga są znakiem, że otwieramy się na Ducha Prawdy, znakiem Jego życia w nas. Natomiast monopolistyczna pycha i ubezwłasnowolniający serwilizm wydają się być wielkimi przeszkodami na drodze życia w Prawdzie i Miłości.

Dramat prawdy bez miłości

W epoce późnej nowoczesności, naznaczonej zwątpieniem i świadomością wielkich porażek człowieka Zachodu, samego chrześcijaństwa i Kościoła katolickiego, nie ma już miejsca na dialog z wiernymi z pozycji siły. Autorytet Kościoła katolickiego zbyt często był nadużywany dla utrzymania status quo, nierzadko niesprawiedliwego, naznaczonego żądzą panowania i chciwością dóbr, by ktokolwiek dobrze życzący Kościołowi i jego misji ewangelizacyjnej w świecie chciał innym narzucać jednie słuszne prawdy i rozwiązania, odwołując się jedynie do argumentu z autorytetu, prawa czy władzy.

Wciąż nierzadka klerykalna pokusa władzy i traktowania z góry innych: zarówno wiernych, jak i ludzi spoza Kościoła katolickiego, jedynie według czyjegoś umiejscowienia w strukturze kościelnej hierarchii jest groźną patologią, wypaczeniem istoty chrześcijaństwa i tak też powinna być traktowana. Jak powiedział papież Paweł VI „Świat dzisiejszy woli słuchać świadków, niż nauczycieli, a jeśli słucha nauczycieli, to dlatego, że wpierw są świadkami”. Analogicznie dotyczy to kościelnej władzy: jeśli ktoś oczekuje posłuszeństwa i poważnego wsłuchiwania się w instytucjonalne autorytety, niech będzie ich godzien poprzez swoją wiarygodność jako świadek Chrystusa i Jego Ewangelii, pokornej służby Prawdzie i miłości wobec Boga i ludzi.

Dla myślących i wrażliwych wierzących i ludzi spoza Kościoła wszelka próba nacisku ze strony kościelnego autorytetu lub tych, którzy się na niego powołują, jeśli nie towarzyszy jej miłość, autentyczny dialog, samokrytyczna pokora, pragnienie wsłuchania się w racje innych jest jedynie ułomnym i godnym ubolewania przejawem klerykalnej „woli mocy” i przynosi skutek przeciwny od zamierzonego. Władza kościelna, która nie byłaby jednocześnie wiarygodną służbą miłości w prawdzie, posiada jedynie autorytet zinstytucjonalizowanej przemocy, która zachowując wartość racji prawdy rozstrzygającej, w efekcie może jednak osłabiać wiarę wierzących, a nawet skłaniać ich do odejścia z Kościoła i porzucenia wiary w Boga. Jest to wówczas sytuacja analogiczna do działania sakramentów sprawowanych przez kapłana w stanie grzechu ciężkiego: takie sakramenty nie tracą swej ważności – Bóg uobecnia się w nich i poprzez nie – ale ich owocność jest mniejsza i istnieje ryzyko, że wierny zgorszony niegodnością kapłanów, odwróci się od Kościoła, a nawet straci wiarę w Boga.

Bycie członkiem jakiejkolwiek organizacji religijnej, również Kościoła katolickiego, nie daje żadnej gwarancji zbawienia, posiadania monopolu na prawdę czy prawości życia. Może jedynie służyć pomocą w zbawieniu osobistym i innych. Kościół jest jedynie i aż drogą człowieka, nigdy celem samym w sobie. Bóg pragnie, byśmy służyli Mu w Duchu i Prawdzie, czyli nie rezygnując z posłuszeństwa religijnym autorytetom, szukali twórczej syntezy z intuicjami naszego serca i sumienia, przyjaźnie otwarci na rosnącą rzeszę ludzi religijnie obojętnych czy krytycznych wobec Kościoła. Dramatyczne napięcia między instytucją religijną a charyzmatem, prawem kościelnym a duchem ewangelicznym, autorytetem a wolnością są nieodłączną częścią kondycji ludzi wierzących: napięciem, którego nie trzeba i nie powinno się gasić, bo jedynie wiara w zmaganiu wymiaru obiektywnego i subiektywnego staje się owocna i buduje wiarygodny autentyzm Kościoła wolnych i miłujących się osób.

Niepokój metafizyczny i duch twórczości to wielkie i piękne dary dobrego Boga, dane nam po to, byśmy szukali wszędzie miłości w prawdzie, drugiego człowieka z jego troskami, bólem, pytaniami. I Boga, który z miłosierdziem towarzyszy każdej i każdemu z nas, i oddaje za nas swoje życie, również wówczas, gdy grzeszymy, błądzimy. Stawajmy się ludźmi miłości i ludźmi prawdy, którzy ze świeżym spojrzeniem i bijącym sercem wędrują przez życie, szukając Jezusa i zapraszając innych na spotkanie z Nim.

Rozważanie zostało zainspirowane między innymi dyskusją toczącą się ostatnio w portalu Tezeusz na temat jego katolickości.

 

Rozważanie na VI Niedzielę Wielkanocną, rok A1
 

 

Warto przeczytać:

Kościół nieomylny – uzurpacja czy prawda?

Czy klerykalizm da się leczyć?

Kościół jako krzyż

W poszukiwaniu utraconej jedności

Katolicka herezja Tezeusza

Tezeusz
O mnie Tezeusz

Blog portalu Tezeusz; pod redakcją Michała Piątka Tezeusz jest portalem dla osób zainteresowanych problematyką religijną, kulturalną i społeczną. Zwracamy się jednak szczególnie ku katolikom i innym chrześcijanom, którzy pragną pogłębiania swej wiary, by móc pełniej żyć Ewangelią i owocniej świadczyć o Chrystusie w dzisiejszym pluralistycznym świecie. Wierzymy bowiem, że Jezus Chrystus jest źródłem sensu życia i zbawienia, a Kościół katolicki wspólnotą wiernych, powołaną do dawania świadectwa Bożej i ludzkiej miłości. Promujemy katolicyzm czerpiący z bogatej tradycji Kościoła, zdolny do twórczej obecności we wszystkich dziedzinach życia osobistego i publicznego oraz nie lękający się wyzwań współczesności.  Z "Misji" Tezeusza.  

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości