Wczoraj obchodziliśmy Światowy Dzień Chorego, z którym tekst dzisiejszej Ewangelii znakomicie koresponduje. Dziś czytamy o uzdrowieniu trędowatego. Trąd – a cóż to takiego? Dla większości z nas zjawisko znane głównie z medialnych przekazów. Lepiej znamy grzybicę, nowotwory, stwardnienie rozsiane, alkoholizm, by wymienić tylko dla przykładu kilka chorób stanowiących poważne społeczne problemy. Dlatego pewnie, wspominając ewangeliczną historię trędowatego, tak łatwo uciekać w interpretacje kierujące nas ku Jezusowi, który pomoże uleczyć nasz duchowy trąd. Nie wiemy dokładnie, co właściwie Jezus miałby leczyć, więc jeżeli nawet czujemy, że coś jest nie w porządku z naszym życiem duchowym, szybko prześlizgujemy się po temacie i łatwo odzyskujemy dobre samopoczucie.
Nie zamierzam kwestionować wartości duchowych uniesień, jakie może budzić opowieść o trędowatym. Wręcz przeciwnie, cenię je bardzo, jeżeli są autentyczne i w dodatku potrafią okazać się wiarygodne dla innych osób. Ja jednak pozostanę przyziemna do bólu i skupię się na codziennych fizycznych i psychicznych doznaniach osoby chorej czy kalekiej, doznaniach podobnych w czasach Jezusa i obecnie.
O tym, jaki był los trędowatych w Izraelu, mówi pierwsze czytanie z Księgi Kapłańskiej. Jeżeli u kogoś zauważano oznaki trądu, przyprowadzano go do kapłana, aby ten rytualnie wykluczył go ze społeczności. Odtąd trędowaty musiał mieszkać w odosobnieniu, wyróżniać się wyglądem i strojem, a w razie spotkań z innymi ludźmi ostrzegać wyraźnie o swojej chorobie. W obecnych czasach, gdy tak dużo uwagi poświęca się walce ze społecznym wykluczeniem, takie traktowanie chorych może wydawać się okrutne i nieludzkie. Tymczasem było ono przejawem zdrowego instynktu samozachowawczego zbiorowości, która ze swojego grona eliminowała jednostki zagrażające przetrwaniu. My jesteśmy bardziej cywilizowani, ale czy to nie oznacza tylko tyle, że lepiej potrafimy ukrywać nasze instynktowne reakcje na chorobę i do swojego strachu przed nią dorabiamy bardziej wyrafinowane ideologie?
„Pewnego dnia przyszedł do Jezusa trędowaty”… Tak po prostu sobie przyszedł bezczelnie i arogancko, mimo że zabraniały tego ówczesne przepisy. Zaufał Jezusowi, ale przecież wiedział, że po drodze może spotkać ludzi, którzy będą próbowali go zatrzymać, przypomną mu, gdzie jest jego miejsce, kolejny raz poniżą go i upokorzą. Musiał się tego spodziewać, bo miał już sporo swoich trędowatych doświadczeń. A jednak przyszedł…
Dla wielu osób chorych i cierpiących, izolowanych tak czy inaczej przez społeczność już sama decyzja o wydobyciu się z kręgu osamotnienia, próba nawiązania partnerskiego kontaktu ze zdrowymi i choćby częściowego zaistnienia w ich świecie na równych prawach to wyczyn prawdziwie heroiczny. Trędowaty zdobył się na taką odwagę, a gdy prosił Jezusa „Jeżeli chcesz możesz mnie oczyścić”, miał na myśli na pewno nie tylko zagojenie się ran. Oczyszczenie bowiem oznaczało ponowne wprowadzenie do zbiorowości, przywrócenie statusu jej normalnego członka.
Trędowaty nie przyszedł do Jezusa po akceptację i usankcjonowanie jakiejś bliżej nieokreślonej świętości, którą tak bardzo lubimy przypisywać osobom chorym czy niepełnosprawnym. Przyszedł po banalność i codzienność: po to, by móc usiąść ze znajomymi przy winie i poplotkować, by wynająć się do pracy z grupą innych robotników i swobodnie wykłócać się z pracodawcą o lepsze wynagrodzenie, by założyć rodzinę, zbudować dom i zasadzić drzewo we własnym ogrodzie, a później pod tym drzewem opowiadać wnukom o swoich młodzieńczych wybrykach i fascynacjach.
Nie wątpię, że Jezus musiał zdawać sobie z tego sprawę. Może właśnie dlatego ostrzegał:„Uważaj, nikomu nic nie mów”. Ten nakaz pojawia się zresztą w paru innych opisach uzdrowień dokonanych przez Jezusa. Nie mów nikomu – to znaczy: zapomnij o swojej strasznej przeszłości, zacznij żyć normalnie, uwierz, że potrafisz żyć normalnie. I to właśnie, jak pokazują ewangeliczne opowieści, okazało się dla uzdrowionych najtrudniejsze. Człowiekowi zranionemu wieloletnią społeczną izolacją, piętnowanemu długo z powodu odmienności niełatwo nagle przyjąć status przeciętnego członka wspólnoty . Bywa, że często nawet nie uświadamiając sobie tego, poszukuje dla siebie wyróżnionego miejsca, stara się skupiać na sobie uwagę, domaga się taryfy ulgowej, prowokuje wrogie zachowania. Łatwiej o fizyczne uzdrowienie, niż o zmianę mentalności uzdrowionego, o nowy sposób postrzegania siebie. I to jest na pewno bardzo nieświęty aspekt choroby, o którym przez szacunek dla cierpiących nie wypada głośno mówić.
Wiem coś o tym, bo balansując od lat na granicy świata zdrowych i chorych, często modliłam się słowami zbliżonymi do tych, które wypowiada trędowaty: „Boże, jeżeli chcesz, możesz mnie oczyścić, abym mogła żyć jak moi rówieśnicy, koledzy, sąsiedzi…” I Jezus pomagał wielokrotnie, ale podobnie jak trędowatemu stawiał i stawia surowe warunki, które niekiedy bardzo, bardzo trudno spełnić. Nauczyłam się jednak przynajmniej tyle, że kierowane w stosunku do mnie wymagania to także składnik normalności.
www.tezeusz.pl
Rozważanie na VI Niedzielę Zwykłą, rok B
Blog portalu Tezeusz; pod redakcją Michała Piątka
Tezeusz jest portalem dla osób zainteresowanych problematyką religijną, kulturalną i społeczną. Zwracamy się jednak szczególnie ku katolikom i innym chrześcijanom, którzy pragną pogłębiania swej wiary, by móc pełniej żyć Ewangelią i owocniej świadczyć o Chrystusie w dzisiejszym pluralistycznym świecie.
Wierzymy bowiem, że Jezus Chrystus jest źródłem sensu życia i zbawienia, a Kościół katolicki wspólnotą wiernych, powołaną do dawania świadectwa Bożej i ludzkiej miłości. Promujemy katolicyzm czerpiący z bogatej tradycji Kościoła, zdolny do twórczej obecności we wszystkich dziedzinach życia osobistego i publicznego oraz nie lękający się wyzwań współczesności.
Z "Misji" Tezeusza.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości