Moim zdaniem praprzyczyną zajadłej walki pomiędzy politykami jest zasada wyborcza "zwycięzca bierze wszystko".
Najlepiej rozważyć to na przykładzie.
Do wyborów stają 2 partie, A i B. Partia A uzyskuje 51%, partia B 49%. Partia B przechodzi do opozycji i nie może zrobic nic, partia A robi co chce (nie może zmienić konstytucji, ale przy takim modelu szansa na zmianę konstytucji jest równa 0, chyba że któraś z partii w kolejnych wyborach uzyska 67%).
To powoduje, że partia B robi wszystko, by partii A odebrać władzę a może to zrobić tylko poprzez doprowadzenie jak najszybciej do nowych wyborów (z tym, że jak im się uda i przejmą władzę, to natychmiast partia A będzie dążyć do upadku rządów partii B i tak "chodziła czapla po desce")
Rozum podpowiada, że powinno być inaczej. Skoro A zdobyła 51% a B 49%, to działania władzy powinny w 51% realizować program A a w 49% program B. Wtedy B nie miałaby powodu obalać rządu, bo tego że program rządu jest tylko w 49% ich programem jest "niekwestionowalne" - taka była decyzja wyborców. Ponadto wyborcy partii B nie mieliby poczucia że są pariasami we własnym kraju (jak to jest obecnie), bo ich wola byłaby jednaqk realizowana w odpowiedniej proporcji.
Jak praktycznie zrealizować tę "współpracę" w rządzeniu ? Nie da się, ale fajnie by było ...... i spokojnie.