14 grudnia Anno Domini 2008 zakochałem się w Lublinie.
Tego dnia bowiem po raz pierwszy odwiedziłem Lublin w ramach promocji książki „Król Podbeskidzia" zorganizowanej na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.
Atmosfera uczelni, specyfika miasta a nade wszystko „wschodnia" gościnność pojmowana w kategoriach swoistej „wolności" (jedynie mąż i ojciec może to pojąć) sprawiły, że dziś jestem doktorantem KUL-u i częstym gościem Koziego Grodu.
Niemal 10 godzin spędzonych w pociągach w pełni rekompensuje pobyt w Lublinie.
Czytając ten tekst można odnieść wrażenie , że zacząłem współpracować z Lubelskim biurem podróży, ale nie zamierzam być w tym miejscu informatorem miejskim wyliczającym do znudzenia zabytki i atrakcje miasta, których de facto nie brakuje.
Chodzi mi tu raczej o pojęcie tożsamości, której, jako mieszkaniec od zaledwie dwóch pokoleń tzw. Ziem Odzyskanych (Pomorze Zachodnie, Mazury i Śląsk), tak bardzo zazdroszczę rdzennemu Lublinowi (przebudowana na wzór sowiecki Warszawa również nie łapie się w tym rankingu, do którego mogę zaliczyć może jeszcze Kraków)
Tożsamość Lublina jest widoczna niemal na każdym kroku.
Nawet gdy w centrum miasta usadowiono multikulturowy moloch - Galerię Handlową (z pięknymi zresztą „galeriankami") to sąsiaduje on z cmentarzem i pomnikami po obu stronach - świadectwami historii i tożsamości miasta.
To Lublin i jego okolice były świadkami największych zmagań między komunistami z jednej strony a niepodległościowcami z drugiej.
Walka toczyła się właśnie o tożsamość.
Legendy podziemia - Broński „Uskok" i Dekutowski „Zapora" - nierozerwalnie związani są z miastem, które wciąż o nich pamięta wystawiając mi wspaniałe pomniki, jak ten u stóp Zamku Lubelskiego, który uświęcony jest krwią zamordowanych z rąk totalitaryzmu niemieckiego i sowieckiego.

Pomnik-Tablica poświęcona partyzantom Zapory
zamordowanym w Lubelskim Zamku przez nazistowski i komunistyczny aparat represji
Mikroskopijne w swych rozmiarach Stare Miasto, które z powodzeniem zmieściło by się na krakowskim rynku, spokojnie może konkurować z ilością piwiarni nawet najbardziej ekskluzywnych centrów. W dodatku każda z nich ma swoją unikatową tożsamość i historię, przywołującą na myśl przedwojenną, „pańską" Polskę.
Jednak prawdziwą tożsamość poznałem dopiero w trakcie ostatniej wizyty w Lublinie odwiedzając dr Bohdana Szuckiego w jego staromiejskim mieszkaniu.

Wizyta młodego pokolenia u Prezesa. W tle widoczna gablota z rodzinnymi pamiątkami dr Szuckiego
Zwyczajowe wizyty młodych lublinian w mieszkaniu dr Szuckiego na Starym Mieście stają się żywymi lekcjami tożsamości i historii, w trakcie których łączność pokoleniową zapewnia przeszło 90 - letni były prezes Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych, którego wszyscy z szacunkiem i czcią wciąż nazywają Prezesem(przy czym pojęcie to daleko wykracza poza swoje pierwotne znaczenie, stając się raczej synonimem mentora).
Mieszkanie Prezesa to tęsknota za utraconym.
To azyl międzywojennej Polski.
Wreszcie to Mekka szukających tradycji i tożsamości.
Sam Bohdan Szucki, Prezes, jest żywą tradycją i tożsamością.

Podchorąży "Artur" (Bohdan Szucki) w oddziale partyzanckim NSZ "Cichego".
Lubelszczyzna, 1943 rok.
Potomek powstańców styczniowych.
Żołnierz Narodowych Sił Zbrojnych.
Podchorąży. Partyzant w oddziale NSZ „Cichego".
Po wojnie ukrywał się. Represjonowany zdobył tytuł doktora toksykologii.
Prywatnie zapalony myśliwy.
Od początku swego istnienia prezes i twórca Związku Żołnierzy NSZ.
Za swoje zasługi odznaczony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.

Prezydent RP Lech Kaczyński i Bohdan Szucki odznaczony
Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski
Obecnie, będąc nierozerwalną częścią swojego mieszkania-muzeum z wszechobecną atmosferą „pańskiej" i „mocarstwowej" Polski, oprowadza, zachłannych wiedzy i tożsamości młodych ludzi, niczym nieomylny kustosz i nauczyciel. Stając się ich wychowawcą i mentorem.

Autor z dr Szuckim, który trzyma w ręku książkę "Król Podbeskidzia"
Zwykło się mówić o ludziach urodzonych przed wojną, że są ulepieni z międzywojennego materiału.
To określenie wystarczy, żeby zastąpić wszystkie inne określające ludzi twardych, silnych, surowych, ludzi nie do zdarcia, nie do złamania.
Dr Szucki jest ulepiony z międzywojennego materiału.
Patrząc na tego przeszło 90-letniego człowieka nie sposób pomyśleć o nim jak o „dziadku" czy „staruszku", które to słowa kojarzą się z miłym, niedołężnym i dobrotliwym.
Patrząc na dr Szuckiego widzę raczej mentora i nestora.
Surowego, ale sprawiedliwego, pełnego dostojeństwa, wzbudzającego naturalny szacunek i respekt.
Przedstawiciela wymierającego niestety gatunku prawdziwych, używając współczesnego określenia, „twardzieli".
Chciałbym mieć takiego dziadka jak Bohdan Szucki.
Chciałbym, żeby mój syn miał takiego dziadka.
Takiego dziadka życzył bym każdej rodzinie.
Obecne rodziny cierpią na brak takich nestorów rodowych jakim jest dr Szucki.
Obecnie rodziny cierpią na brak tożsamości.
więcej na: www.piasecki.bloog.pl
Inne tematy w dziale Kultura