Był raz sobie, w kraju lackim
pewien człek, stary lecz chwacki.
Co na górze i na dole
chciał nad wszystkim mieć kontrolę.
A największe miał marzenie,
bez litości które wcielał,
by podwładni jego wszyscy
byli intelektualnie niscy.
I dlatego, sprawa prosta,
jak ogórek do kielicha,
żaden mądry się nie ostał.
Żadnych rezerw, ino kicha.
Trzeba było raz powołać,
rzecz to wagi wielkiej była,
i na wszystkim rękę trzymać,
urzędnika na wyżynach.
Znaleziono więc Mariana,
chłop to swój i zasłużony,
jednak trochę coś nie wyszło,
nie do końca był sprawdzony.
Chatkę kupił okazyjnie
na hotelik ją przerobił.
Ktoś to sprawdził precyzyjnie
no i wielki smród się zrobił.
Kumple wściekli, partia w stresie
radzi o Mariana losie.
Aby w wspólnym interesie
prędko spalić go na stosie.
Chrustu migiem nanoszono,
niech Marian spłonie dla partii.
Ale chłop się im postawił,
no i skończyły się żarty.
Człek uparty, skwierczeć nie chce,
za to broni ma on wiele.
Wraz z fotelem się okopał
i z pepeszy ogniem zieje.
Opozycja front zmieniła
Maryjana cicho wspiera.
Naczelnika złość spieniła
przy tym mu w kolanie strzela.
Tu dopowiem słówek kilka.
To przestroga jest dla sfory.
Jeśli kumpla się opuszcza,
tworzy samotnego wilka.