W piątą rocznicę śmierci profesora możemy "usłyszeć" jego głos. I choć to "głos zza grobu" - zawiera myśli i refleksje człowieka żyjącego. Filozofa - Ateisty. Piszę "Ateisty" przez wielkie A. Dlaczego? Uważam, że chrześcijanin powinien spróbować spojrzeć na Jezusa oczyma Ateisty, jakim był Kołakowski.
(...)
Jezus nie tylko więc zapowiadał Królestwo - On je przynosił. I właśnie dlatego, że je przynosił, mógł powiedzieć z pewnością, że wszystko, co robimy i myślimy, musi być podporządkowane sprawie Końca, który się przybliża. Dla drogocennej perły Królestwa, pretiosa margarita, trzeba nam sprzedać wszystkie dobra, jakie posiadamy (Mt 13, 45-46). Wszystkie nasze ziemskie strapienia, wszystkie pragnienia, namiętności, wszystko, co mamy, nasze doczesne nadzieje, wszystko to blaknie, a nawet znika w obliczu tej najważniejszej troski.
(...)
Czy (...) głoszona przez Jezusa apokalipsa, nieunikniona, ale o niedającym się określić terminie, istnieje nadal dla nas, w naszej epoce, w świetle naszej zdemitologizowanej (i to jak!) świadomości? Co może nam dać w życiu, jak wpłynąć na to, o co zabiegamy? Czy jej potrzebujemy?
Moja odpowiedź brzmi: bardziej niż kiedykolwiek. Przyswojenie sobie apokaliptycznego sposobu patrzenia na świat jest prawdopodobnie warunkiem, aby rasa ludzka mogła przeżyć i uniknąć apokalipsy samozagłady, wielkiego Końca, który sama sobie przygotowuje. Nasza ziemia nie jest wieczna, pewnego dnia przestanie istnieć.
Egzystencja człowieka na jej powierzchni też nie jest wieczna, a każdy z nas żyje w cieniu swojej apokalipsy prywatnej, nieuniknionej i w gruncie rzeczy nieodległej: własnej śmierci.
Przesłanie Jezusa było takie: w obliczu nieuniknionego Końca wszystkie dobra i rzeczy ziemskie są jeśli nie bezwartościowe, to w każdym razie drugorzędne i względne, nigdy nie powinny uchodzić za dobra same w sobie, a tym bardziej za wartości absolutne. Myśleć inaczej to idolatria, to oddawanie najwyższej czci temu, co nietrwałe, bez znaczenia, pozbawione wagi.
Nie, On nie zalecał surowej ascezy, umartwienia, nienawiści do ciała i tego, co należy do świata. Jadał zarówno z uczniami, jak z wielkimi grzesznikami, rozdzielał chleb, ryby, wino, błogosławił gościom weselnym, chwalił w swych przypowieściach ciężką pracę rolników i robotników, popierał przezorność, uzdrawiał chorych, pozwalał oddawać cesarzowi, co cesarskie. Ale choć nie miał pogardy czy nienawiści do tego, co cielesne, sprowadzał je na właściwe miejsce: nigdy nie jest warte tego, by je czcić czy kultywować dla niego samego.
Jest tylko jedna rzecz godna bezwarunkowego pragnienia: to Bóg i Jego Królestwo; jest tylko jedna rzecz, która jest złem absolutnym: utrata duszy, jej nieodwracalne zepsucie.
Chrześcijaństwo traci cały swój sens historyczny, moralny i religijny w momencie, gdy zapomni się o tej najważniejszej idei: że wszystkie wartości doczesne są tylko względne i drugorzędne. Znamy oczywiście w naszej epoce ludzi, którzy usiłują nas przekonać, że rdzeniem przesłania Jezusa jest taki czy inny system polityczny, egalitaryzm, rewolucja, upaństwowienie fabryk, zniesienie własności prywatnej.
Są też tacy - mniej liczni - którzy mówią, że przeciwnie: istotą Jego nauki jest zachęta do gromadzenia pieniędzy. Nie są oni chrześcijanamiw żadnym uznanym sensie i nie ma potrzeby poświęcać im więcej uwagi.
Czy to najprostsze i naiwne przykazanie Jezusa, tyle razy ośmieszane, jest już przeżytkiem?
Czy zasługuje na pogardę? Mamy powody, by uważać, że potrzebujemy go bardziej niż pierwsi chrześcijanie, że w gruncie rzeczy to, że zapomnieliśmy o Jezusie i w rezultacie o Jego najbardziej znanym przykazaniu, sprawiło, że znaleźliśmy się tam, gdzie teraz jesteśmy - często zrozpaczeni, wiecznie zatrwożeni, pozbawieni znaków. Czyż nie jest tak, że - jak wszyscy widzą - nasza rozpaczliwa zachłanność, ciągle rosnąca spirala potrzeb, nasze oczekiwanie, iż wszyscy, łącznie z najbogatszymi, nie tylko mamy prawo, by mieć coraz więcej wszystkiego, ale rzeczywiście mamy coraz więcej - że to wszystko doprowadziło nas do punktu, w którym skumulowane napięcie spowoduje przerażającą katastrofę? Mówią to niektórzy nieliczni księża, to prawda - ale są ośmieszani; to znaczy: Jezus jest ośmieszany.
***
Tak, Jezus jest ośmieszany, ale wiemy,że ma rację, i nawet otwarcie tego nie kwestionujemy.
Jak to możliwe?Co więcej, są ludzie, którzy naprawdępraktykują cnoty chrześcijańskie, ale nigdy nie odważyliby się ich głosić.Ci, którzy się odważają - księża czy świeccy -głosić we własnym imieniu przykazania ewangeliczne na temat zachłanności i bogactw, współczucia i miłości, narażają się na kpiny - nie mówi się: "to nieprawda", lecz raczej: "to jest niepoważne, to śmieszne". Dlaczego? Czy dlatego, że to są komunały? Ależ powtarzamy przecież bezustannie, nie rumieniąc się, banały co najmniej równie zużyte, choć o wiele mniej ważne.
Krótko mówiąc: w wykształconych lub półwykształconych klasach naszych społeczeństw być chrześcijaninem to wstyd - nawet nie dlatego, że chrześcijaństwo nie cieszy się intelektualnym szacunkiem, lecz dlatego, że jest to moralnie śmieszne.
Być chrześcijaninem to wstyd. Można odnieść wrażenie, że na wydziałach teologii ostatnią rzeczą, o której się słyszy, jest Bóg: mówi się o symbolach religijnych, o sprawiedliwości społecznej, o zaangażowaniu, o wymiarze historycznym.
(...)
To uznaję za prawdziwy cud, że w czasach filozofa Hartmana przemówił Filozof.