Dziś mija 45 rocznica śmierci jednego z najbardziej niedocenianych dowódców II wojny światowej. Śmiem twierdzić - niedocenianego nie tylko w gronie oficerów Polskich, ale i w szerszej skali. Jednego z prekusorów używania spadochroniarzy w warunkach bojowych, a przy okazji jednego z niewielu specjalistów którzy na ten temat mogli coś powiedzieć w alianckich armiach. Przede wszystkim zaś - człowieka "chorego na Polskę", patrioty, człowieka który po opuszczeniu Warszawy w czasie wojennej zawieruchy nigdy już swojego ukochanego Kraju nie mógł zobaczyć.
Człowieka tragicznie doświadczonego przez historię i "sojuszników". Cudzysłów nie jest tu przypadkowy, bo to, co zrobili Anglicy z generałem Sosabowskim woła o pomstę do nieba, a jakże często jest w Polsce zapominane. Imię generała też niewiele powie dzisiejszej młodzieży; nawet przy fatalnym programie nauki historii jako tako wiedza kto to był Rydz-Śmigły czy Anders. Ale Sosabowski? Próżno szukać w większych Polskich miastach (bodajże Szczecin i Warszawa są wyjątkami, ale chciałbym się miło rozczarować) ulic jego imienia, a jeśli już są, to wstydliwie upchnięte gdzieś z dala od centrum. Dobrze chociaż, że Senat zdecydował, by wrzesień tego roku był miesiącem Jego pamięci - podobnie jak drugiemu "zapomnianemu" generałowi Maczkowi takie honory po prostu się należą.
Jest taka kapitalna (chociaż rozdzierająca) scena w filmie dokumentalnym "Honor Generała" - gdy holenderski dziennikarz robiący materiał o wojskach uczestniczących w operacji Market - Garden odwiedza cmentarz żołnierzy alianckich. Na pytanie o groby stojące gdzieś w oddali przewodnik rozbrajająco odpowiada "...a to? to są jacyś Polacy...". Dopiero w 2006 roku, po niemal 40 lat Polscy spadochroniarze doczekali się oficjalnej rehabilitacji od Holendrów. Być może coś przeoczyłem, ale "przepraszam" ze strony Anglików, oskarżających generała Sosabowskiego o fiasko ataku na Arnhem nigdy nie padło, chociaż jak najbardziej powinno. Nawet Hollywood w swoim epickim dziele "O jeden most za daleko" ukazało Polskiego oficera - brawurowo zagranego przez Gene'a Hackmana - jako jedynego wątpiącego w sens ataku na Holandię.
W swoich wspomnieniach Sosabowski wciąż wyrzuca sobie, jak bardzo zawiódł (!) własnych żołnierzy : szkolił ich w przekonaniu, że "najkrótszą drogą" wrócą do okupowanego przez Niemców Kraju. Wspomina, jak wiele bólu i wściekłości poczuł, gdy wreszcie zakomunikowano mu, że Polscy spadochroniarze nie spadną z nieba by wspomóc powstańczą Warszawę. Można dyskutować o sensowności i możliwości takiego kroku, ale nie można wątpić w czystość intencji i honor oficerski generała, który nie chciał przelewać Polskiej krwi dla innych narodów, rezerwując ją na wyzwolenie własnego Państwa.
Trzeba pamiętać - teraz już bez gniewu, ale z ciągłym rozczarowaniem - jakim "doskonałym" kozłem ofiarnym stał się dla niekompetentnych oficerów brytyjskich, obwiniających Go o swoje własne błędy. Jak bez wahania - w imię nie zadrażniania stosunków z Londynem - wyższa kadra oficerska Wojska Polskiego (ale i politycy) poparła żądania Aliantów i spisała generała na straty. Jak człowiekowi, który sprawdził się w przegranym boju doskonale i był chwalony nawet przez swoich angielskich towarzyszy broni odebrano jego "ukochane dziecko" - Brygadę Spadochronową.
Wreszcie trzeba pamiętać, jak jeden z najlepszych "polowych" dowódców alianckich po zdemobilizowaniu nie mógł liczyć na wojskową emeryturę i musiał dorabiać - miał na utrzymaniu niewidomego syna i żonę - jako prosty robotnik. Jak sam pisał na poły żartobliwie - w tygodniu pracował jako szeregowiec, wykonując polecenia Anglików nie mających pojęcia, kim jest ten twardy Polak, a w weekendy wchodził znów w skórę generała i spotykał się ze swoimi podopiecznymi. Nie zapominajmy też, że jego Ojczyzna - rządzona przez komunistów - odebrała mu obywatelstwo i raz na zawsze zagrodziła drogę powrotu do Kraju.
Był z krwi i kości Polakiem; upartym jak osioł, mającym własne zdanie (nawet wobec wojskowych przełożonych), kochającym do szaleństwa swój okupowany - najpierw przez Niemców, potem przez Sowietów - Kraj. Nigdy nie zabiegał o zaszczyty i awanse, nigdy nie skarżył się na swój los - a miał ku temu masę powodów. Warto, by jak najwięcej młodzieży w Polsce poznało jego historię i uczyło się, jak wielbić Polskę.
Najwspanialsze w jego życiorysie jest to, że brzmi jak jeden wielki pochwalny panegiryk - i ów panegiryk nie ma w sobie ani krzty sztuczności.
Cześć Jego pamięci !
Inne tematy w dziale Kultura