Tytułowe pytanie jest zapożyczeniem ze świetnego fragmentu programu panów Materny i Manna - "Tętno pulsu". Tam poważną przecież sprawę pokazano w wyjątkowo kabaretowy sposób, a tymczasem rzeczywistość po raz kolejny dogoniła fikcję. Rzecznik Praw Dziecka - pan Marek Michalak - pod koniec ubiegłego roku poświęcił temu problemowi specjalne wystąpienie, w którym poprosił MEN o zdecydowaną reakcję; jego zdaniem (jako "adwokata" najmłodszych) agresja nauczycieli w stosunku do uczniów notorycznie wzrasta. Na potwierdzenie swoich słów posłużył się statystyką - ponad 30 procent pedagogów, przepytanych (z grupy 1200 osób) przez autorów książki o psychospołecznych warunkach pracy w polskich szkołach uważa, że istnieją grupy młodzieży, wobec których kary cielesne są jedyną sensowną metodą wychowawczą. Idąc dalej przykładami z cytowanej pracy: 15 procent nauczycieli chce przyzwolenia na stosowanie kar cielesnych, by samo to było straszakiem dla młodzieży; aż 66 procent z kolei twierdzi na podstawie swojego doświadczenia, iż są uczniowie do których dotrzeć można tylko krzykiem.
Rzecznik Praw Dziecka podkreśla przy tym, że w zebranych przezeń przypadkach nie rozchodziło się wyłącznie o agresję fizyczną - równie często miały miejsce szykany psychiczne (wyśmiewanie, upokarzanie) czy wyrzucanie za drzwi klasy. W samym roku 2012 wpłynęło do jego biura 100 skarg na agresywne zachowania nauczycieli względem uczniów. Rozpytywani o takie statystyki sami pedagodzy podzielili się w swoich ocenach; występując pod nazwiskiem ubolewają nad jakąkolwiek formą przemocy jako czymś absolutnie niewychowawczym. Anonimowo - nie są już tacy konsekwentni, bo "...uczniowie nie mają za grosz szacunku i uważają że wszystko im wolno". Zwróćmy też uwagę, że agresywne zachowania nauczycieli są praktycznie nieobecne w mediach; za to tabloidy i poważniejsze gazety co jakiś czas raportują o przysłowiowych "koszach na głowach". Nie potrafię też zapomnieć historii bodajże z Suwałk, gdy zirytowana zachowaniem uczniów nauczycielka podała ich do sądu, korzystając z furtki "nauczyciel - funkcjonariusz publiczny". Telewizja zgromadzona pod gmachem przepytała rodziców oskarżonych gimnazjalistów, którzy jak jeden mąż wybielali swoje "nie sprawiające żadnych problemów dzieci" i wygrażali na "wychodzącą przed szereg" kobietę.
Spłycanie całego problemu do pokątnego oskarżenia ludzi pokroju pana Owsiaka, nawołujących młodzież do "róbta co chceta" jest chyba nieuzasadnione. Tak jak sami nauczyciele mówią - czasy się zmieniły, co kiedyś było naturalne, dziś naturalne być nie może. W epoce goniących za sensacją mediów krzywe spojrzenie na ucznia urośnie do "znęcania się"; przy czym jak się poczyta gazety, to najlepszym "kąskiem" są 30-40 letnie nauczycielki dybiące na cześć swoich młodych podopiecznych. O biciu i szykanach - ani słowa, bo dziennikarze obawiają się chyba, by zbyt wiele osób nie poparło nauczycieli, twierdząc, że dzieciaki trzeba trzymać krótko. Nie należy się też łudzić, że czas przyniesie poprawę sytuacji - nawet zapominając na chwilę o nieszczęsnym eksperymencie gimnazjalnym i jego konsekwencjach w postawie młodzieży (temat na dobrą pracę doktorską, może nawet na książkę) to i tak poziom kultury uczniów (z nielicznymi chlubnymi wyjątkami) idzie w dół, i nic tego pochodu nie powstrzyma. Z drugiej strony - z przyczyn fizycznych zaczyna już brakować nauczycieli z powołania, kształconych przez doświadczonych (jak to się mówi - przedwojennych) profesorów; uogólniając, za kilka, kilkanaście lat szkoły mogą być podzielone na dwie strony barykady, z których każda krzyk, wulgarność i agresję traktuje jako remedium na wszystko. Może więc apele pana Rzecznika Praw Dziecka - nawet jeśli teraz problem wydaje się być jeszcze w zarodku - są jak najbardziej uzasadnione. Ale czy ktokolwiek w MEN - teraz, czy w przyszłości - będzie miał jakiś sensowny pomysł na poprawę sytuacji? Bo słuchając wypowiedzi polityków czy publicystów, największym kłopotem w polskich szkołach jest to, czy trzymać księży na etatach i czy uczyć religii, o maturze z niej nie wspominając.
Postanowiłem sobie wprawdzie, że nie będę się wymądrzał z pozycji wieku (bo też i za młody jestem na to), ale za bardzo mnie korci: niżej podpisany "załapał się" jeszcze na lanie linijką po palcach i wystawianie za drzwi w ramach kary. Mimo to i ja i moi rówieśnicy - nawet tzw. "drugoroczni", którzy w Naszych niewinnych oczach rośli do postaci zdemoralizowanych bossów szkolnego podziemia - wyszliśmy na jako takich ludzi. Ale tak jak mówią nauczyciele - to były inne czasy.
Inne tematy w dziale Polityka