Dla każdego w miarę świadomego i mającego dystans do swojej osoby obywatela jest rzeczą nieomalże zabawną obserwowanie, jak "wielcy tego świata" walczą między sobą o to, kto będzie miał monopol dostępu do Naszych pieniędzy. Ostatnio batalia robi się coraz bardziej ognista, bowiem pan minister finansów naciska wszem i wobec - słuchajcie, zapisałem w budżecie to i to, po prostu trzeba wyciągnąć forsę, choćby spod ziemi. Już nawet pal licho, że naraża w ten sposób swojego szefa na śmieszność; przecież usłużni internauci natychmiast potrafią wygrzebać audiowizualne nagranie pana premiera Tuska, gdzie wykpiwa on pana Kaczyńskiego za stawianie lasu fotoradarów - zachowanie iście godne człowieka bez prawa jazdy, w dodatku takiego z ciągotkami do permanentnej inwigilacji. Czas pokazał, że przyganiał kocioł garnkowi.
W każdym razie pan minister Nowak wpadł na iście szatański plan - słusznie wykoncypował sobie, że zbitek słów "straż miejska" i "mandat" zawsze wzbudza w społeczeństwie niechęć i niestety sporą winę ponoszą za to sami zainteresowani. Dlatego też jego pomysł zmiany przepisów w taki sposób, by zarządzanie siecią fotoradarów przejął w całości Główny Inspektorat Transportu Drogowego może spotkać się z pewnym zrozumieniem wśród kierowców - przynajmniej skończą się czasy złotej inwencji strażników miejskich, którzy dla lepszego zarobku swojej rodzimej gminy umieszczali fotoradary w doprawdy zadziwiających miejscach. Czy będzie im się chciało popisywać się pomysłowością, gdy środki z mandatów i tak powędrują do centrali? Raczej nie, tutaj pan minister obstawia dobrze.
Oczywiście samorządy wobec takich pomysłów protestują - przecież pieniądze pozyskane z mandatów są dlań ważnymi pozycjami w rocznym budżecie, a w dodatku idą na bardzo słuszne cele, to jest naprawę dróg, poboczy, chodników itp. Swoją drogą zadziwiające, że w wypowiedziach samorządowców teksty o tym, iż fotoradary poprawiły bezpieczeństwo (na przykład przed szkołami) pojawiają się rzadko albo na samym końcu; zwykle jest to długie opowiadanie o tym, ileż udało się dzięki zdobytym środkom zrobić, i tym właśnie motywuje się sens istnienia tychże urządzeń. Trudno tu o wyciągnięcie jakiejś sensownej średniej - na pewno są miejsca, gdzie lokalna władza "sugeruje" strażnikom ustawienie skrzynki w newralgicznym (choć niekoniecznie niebezpiecznym) miejscu, byleby wpływało więcej forsy, ale na szczęście wobec zainteresowania mediów takich miejsc jest coraz mniej. Zdarzają się też całkowicie normalne samorządy, które mocno odczują zabranie tych kilkuset tysięcy (czy nawet kilku milionów) rocznie na rzecz budżetu centralnego. Potrafię sobie wyobrazić argumenty rozgoryczonych samorządowców - nie dość, że Warszawa nie za bardzo chce z nami rozmawiać o drenującym nasze kieszenie finansowaniu edukacji, to jeszcze zabiera nam dalej.
Minusem - albo jak kto woli, to i plusem - scentralizowania sieci fotoradarów będzie rozrost administracji w GITD; obecnie pracuje tam ponad 700 ludzi. Gro z nich zajmuje się nadzorowaniem sieci e-myta i nie może zostać obarczona kolejnymi obowiązkami - dlatego trzeba byłoby znacznie zwiększyć zarówno zatrudnienie, jak i budżet. Liczby nie kłamią - ten budżet i tak rośnie, z 20 milionów w 2011 roku do 150 milionów w 2012; wzrost naprawdę rekordowy i imponujący w skali wszystkich urzędów. No ale cóż - to służba, na której państwo bardzo dobrze zarabia, dlatego obietnice pana premiera o powstrzymaniu biurokracji i zatrudnienia w administracji tu akurat nie mają racji bytu. Ktoś przecież musi zapłacić za to, by żyło się lepiej.
Inne tematy w dziale Polityka