Wprawdzie nikt - wzorem słusznie minionej epoki - głośno się do swoich błędów ostatnio nie przyznawał, ale pewne okoliczności wskazują wyraźnie na to, że kolegom w śląskiej PO zaczął palić się grunt pod nogami. Być może ktoś "życzliwy" uświadomił im do czego zmierza takie administrowanie regionem, może też sami poszli po rozum do głowy i zdecydowali się uprzedzić ewentualne "węszenie" dziennikarzy, u których od czasu blamażu Kolei Śląskich partyjni "bonzowie" mają fatalną prasę. Niestety, czy to przez własną nieudolność, czy przez brak jakiegokolwiek zmysłu piarowskiego, działacze PO raz jeszcze narazili się na drwiny i śmieszność, przy okazji właśnie pośrednio składając na ręce wszystkich zainteresowanych Ślązaków coś na kształt samokrytyki.
O co zatem chodzi? Ano o to, że śląski urząd marszałkowski - wciąż jeszcze de facto kierowany przez odwołanego już pana marszałka Matusiewicza - oznajmił wszem i wobec: do wszystkich spółek podległych marszałkowski wystąpiliśmy z wnioskami o dostarczenie dokumentów potwierdzających niekaralność członków rad nadzorczych i zarządów, uzupełnionych o wyciągi z Krajowego Rejestru Karnego. Pobrzmiewają tu echa wielkiego rozczarowania pana marszałka osobą byłego prezesa Kolei Śląskich, który miał zataić przed nim fakt, iż jest oskarżony o działanie na szkodę spółki którą niegdyś kierował. Tu jeszcze raz podkreślę, że fakty przemawiają przeciwko prominentnemu działaczowi PO: oficjalnie przyznaje, iż zna niesławnego prezesa niemal 20 lat, ów prezes był udziałowcem spółki kierowanej przez brata pana marszałka, wreszcie zaś - prezes przeszedł do pracy w Kolejach Śląskich wprost ze spółki zależnej od przedsiębiorstwa należącego do województwa, oczywiście przedsiębiorstwa odpowiednio "obsadzonego" zaufanymi ludźmi, z których każdy mógł odpowiednią charakterystyką wybieranego bez konkursu prezesa posłużyć.
Dotąd w przypadku członków rad nadzorczych i prezesów zadowalano się ich odręcznymi oświadczeniami o niekaralności. Dlaczego tak postępowano? Odpowiedzi są dwie: albo przepisy wymagają tylko takiej formalności, i przepisy trzeba niestety zmienić (skoro zakładają, że człowiek nieuczciwy przyzna się do prawdy) albo też śląska PO - i do tej odpowiedzi się przychylam - po prostu obraca się w towarzystwie "samych swoich", gdzie każdy każdego zna od wielu, wielu lat i wie o nim prawie wszystko. Dlatego, kiedy od "wielkiego kadrowego" (pan Tomczykiewicz, szara eminencja PO na Śląsku) idzie przykaz przyjęcia kogoś do rady nadzorczej jakiejś kontrolowanej przez urząd marszałkowski spółki, to nikt z braku czasu nie kłopocze się jakimś sprawdzaniem niekaralności "poleconego" przecież człowieka, o konkursie na stanowisko nie wspominając. Czym więc innym, jak nie przyznaniem się do swobodnego rozdawnictwa suto opłacanych stanowisk niepewnym, niesprawdzonym ludziom jest zapowiedź takiej kontroli? Jak dla mnie - trudno o lepsze podsumowanie działań partii pana premiera Tuska na Śląsku: nieskrępowane kolesiostwo, narażanie województwa na milionowe straty, "bezkonkursowa" polityka personalna na najwyższych szczeblach i tak dalej. Skoro nawet brat odwołanego pana marszałka kierował przez trzy lata spółką której niemal wszystkie akcje posiada województwo ślaskie, a po odejściu z tej spółki został prezesem zarządu Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Robót Komunikacyjnych, to o jakiej transparencji i o jakich zasadach my tu mówimy?
Dziennikarze dotarli do jednego z prezesów podległych marszałkowi spółek. Ten przekonuje, że właściwie zupełnie go taka gorączkowa kontrola nie dziwi: jego zdaniem w opanowanym (na wyższych szczeblach) przez ludzi z rozdania partyjnego urzędzie marszałkowskim ludzie nie mają absolutnie bladego pojęcia o przepisach i kontroli dokumentów: na dowód opowiada swoją historię, gdy w oświadczeniu majątkowym zawarł informację o posiadaniu 10 akcji giełdowej spółki, urząd marszałkowski natychmiast zażądał ich sprzedaży, jakkolwiek powszechnie dostępne przepisy z Kodeksu Spółek Handlowych wyraźnie mówią o 10 procentach akcji, nie o 10 sztukach. Z takimi to urzędnikami trzeba niestety współpracować na Śląsku - owocem wytężonej pracy duetu Matusiewicz & Tomczykiewicz.
Naiwnym byłby jednak ten kto sądzi, że zamieszanie wokół Stadionu Śląskiego, że okrutne zadłużenie województwa, że kompromitacja zarządu przy okazji Kolei Śląskich - że to wszystko (a to przecież wierzchołek góry lodowej) jakoś zmieni sytuację na Śląsku, sprawi, iż lokalni działacze PO zaczną się bardziej pilnować, może nawet pracować wreszcie dla województwa, nie dla partii. Ale gdzież tam, marzenia ściętej głowy: najpierw odwołany pan marszałek województwa - który zapewniał dziennikarzy, że wszystkie istotne decyzje pozostawi swojemu następcy - machnął ręką na swoje obietnice (nie pierwszy raz) i podpisał z panią prezydent Zabrza umowę o połączeniu dwóch instytucji kultury. Zrobił tak nie z powodu goniących terminów, jeno dlatego, że nowym marszałkiem będzie pan Sekuła, który z panią prezydent Zabrza sromotnie przegrał wybory prezydenckie, nie szczędząc sobie przy tym wzajemnie wyborczych "komplementów". To też jest symptomatyczne - z góry założono, że nowy pan marszałek będzie swojej osobistej nieprzyjaciółce robił problemy; żeby jednak nie odnieść wrażenia, iż stary pan marszałek jest aż takim altruistą, starczy wspomnieć działania zarządu województwa względem Gliwic (gdzie pan prezydent ośmielił się odejść z PO) czy krążące w kuluarach zapowiedzi "porachowania się" z niepokornym Bytomiem (gdzie nowy pan prezydent ośmielił odwołać w referendum prezydenta z PO - który już znalazł zatrudnienie w urzędzie marszałkowskim - i pokonać w wyborach kandydatkę PO).
A, byłbym zapomniał - w ramach "pozostawiania wszystkich istotnych decyzji swojemu następcy" pan marszałek Matusiewicz znalazł jeszcze czas na odwołanie z rady nadzorczej Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku pana radnego z Katowic, który odszedł z PO. To odejście z PO jak widać pozbawiło go natychmiast wszelkich kompetencji potrzebnych do zasiadania w radzie nadzorczej, toteż na jego miejsce natychmiast wskoczyła pani radna PO (też z Katowic) , przy okazji w wolnych chwilach dyrektorująca biurem senatorskim pana Leszka Piechoty, skądinąd z PO.
I jeśli ktoś się spodziewa, że całe to towarzystwo wzajemnej adoracji coś zrozumiało, albo czegoś się nauczyło, niech spojrzy kto będzie nowym marszałkiem. Wszak charyzma, zdolność myślenia ponadpartyjnego, szacunek dla przepisów i dobrych obyczajów, gotowość na stawanie okoniem względem własnej partii - to są przecież cechy, którymi bez trudu można opisać pana Sekułę. Wielokrotnie dał temu dowód.
Inne tematy w dziale Polityka