Mimo pięciu lat rządów i dania dostatecznej ilości powodów, by sądzić inaczej, do dziś czytając przeróżne fora wymiany myśli można się natknąć na pełne oburzenia głosy (zazwyczaj komentujące kolejną informację o podwyżkach, tudzież jak to się popularnie mówi – „sięganiu do kieszeni obywatela”) – jak to tak, przecież kto jak kto, ale PO od zawsze jawiła się jako partia liberalna. Przecież szliśmy do wyborów właśnie po to, by nie popierać postkomuchów (SLD) z jednej strony i nacjonalistów (PiS) z drugiej strony; chcieliśmy u władzy ugrupowania otwartego na świat i na Polaków, przyjaznego obywatelom i tak dalej, i tak dalej. Stąd między innymi bicie środowiska „Gazety Wyborczej” w olbrzymi bęben rozczarowania po głosowaniu nad związkami partnerskimi – oto PO nas oszukało, oto pokazało swoją prawdziwą „kołtuńską” twarz. Co jednak ciekawe, jakaś „wajcha” musiała być w odpowiednim momencie przełożona, bo po początkowym oburzeniu na całą partię obecnie doszukuje się winnych w „prawicowym odchyleniu” w łonie samej PO (Gowin et consortes). Również i dyskusja o fotoradarach, jaka przetoczyła się przez media dotąd przychylne partii pana premiera Tuska miała być najpewniej w założeniu żółtą kartką – uważajcie, patrzymy (można by napisać z westchnieniem: „wreszcie!”) wam na ręce.
Oni jednak nie uważają i robią wszystko, by pokutujący w społeczeństwie wizerunek partii liberalnej (dalibóg, zaryzykuję tezę, że może dzięki takiemu wizerunkowi wygrywali wybory) rozmienić na drobne. Fotoradary mają swoich przeciwników i zwolenników, ale zawsze można podciągnąć ten temat pod bezpieczeństwo na drogach, chociaż – przepraszam za kolokwializm – jak to w Polsce bywa zabieramy się do poprawy sytuacji od pupy strony, stawiając na kosztowne leczenie (mandaty, kary) a nie na profilaktykę (system edukacji kierowców, marne oznakowanie wielu dróg). W każdym razie teraz trudno będzie resortowi pana ministra Nowaka zasłaniać się kwestiami bezpieczeństwa na drogach – to raczej wyraźny ukłon w stronę samorządów (co ciekawe, w wielu innych kwestiach – vide ustawa śmieciowa – rząd za bardzo z Polską lokalną współpracować nie chce) domagających się większych wpływów do swoich budżetów. Urzędnicy ministerialni ulegli przeto argumentacji prezydentów największych miast w Polsce, chcących podnieść stawki za parkowanie; zdaniem rzecznika resortu transportu „…jeśli samorządy podtrzymają swoją wolę, wspólnie z Ministerstwem Administracji i Cyfryzacji rozpoczniemy proces zmiany prawa…”. Znowelizowana ma być zatem ustawa o drogach publicznych (jeszcze z 1985 r.) – wedle projektu pan minister Nowak zachowa wprawdzie prawo do ustalania stawki maksymalnej za parkowanie, ale za to podniesie jej wysokość. Obecnie opłata za pierwszą godzinę nie może być wyższa niż 3 złote i to właśnie ma się zmienić – chociaż o ile i kiedy, to jeszcze nie wiadomo. Przebąkuje się również o tym, że pojawi się możliwość pobierania opłat za parkowanie w weekendy, a w dodatku resort „umyje ręce” od dalszego określania, jak też mogą rosnąć ceny za postój w kolejnych godzinach.
Gdańsk, Bydgoszcz, Poznań, Kraków i wreszcie rządzona przez koleżankę partyjną (można rzec – bardziej koleżankę partyjną niż panią prezydent) Warszawa – domagają się takich zmian. Pani prezydent Gronkiewicz – Waltz przekonuje, że obecna taryfa parkingowa „…wprost zniechęca pasażerów do korzystania z transportu zbiorowego a inwestorów do angażowania się w budowę parkingów podziemnych…”. Przy okazji zaś warto zauważyć, że w największych miastach (polecam zapoznanie się zwłaszcza z absurdalną, biorąc pod uwagę jakość taboru i quasi-polityczny sposób zarządzania spółką ofertą przewozów publicznych na Śląsku) ceny biletów za transport zbiorowy rosną i coraz częściej kierowcom opłaca się po prostu bardziej jeździć swoim samochodem, zwłaszcza, gdy na „doczepkę” weźmie się jeszcze kilku znajomych z pracy. Oczywiście przedstawiciele samorządów zasłaniają się jakością życia w mieście (prezydent Krakowa dodaje jeszcze troskę o „historyczną zabudowę” centrum) ale w gruncie rzeczy wiadomo, że chodzi tylko i wyłącznie o większe wpływy do budżetu. I naprawdę nie uwierzę, że po podwyżkach cen za parkowanie natychmiast potanieją ceny w transporcie publicznym – a przecież cała idea „park & ride” w gruncie rzeczy na tym się opiera, by ludzie mieli kuszącą alternatywę dla pchania się swoim wozem w ciasne uliczki śródmieść. Śmiem wątpić – bo biorąc pod uwagę politykę samorządów względem podporządkowanego im transportu zbiorowego – widać wyraźnie, że lokalni „władcy” większego pomysłu na ów transport nie mają. I kierowcy w większości wypadków jeżdżą samochodami na zasadzie wyboru mniejszego zła.
Jest jeszcze jeden postulat samorządów, który też będzie wzięty pod uwagę przez ministerstwo – podwyższenie kary za brak kwitka parkingowego, która maksymalnie wynosi 50 złotych. Urzędnicy lokalni wskazują – trudno odmówić im sensowności argumentów – że przecież w komunikacji miejskiej sankcje za brak biletów zaczynają się od stówki wzwyż, zatem i tutaj coś nie gra; ale jeśli zagalopujemy się w tym maratonie podwyżek, możemy stracić sens całego przedsięwzięcia. Już teraz niestety jednym z najprostszych i najszybszych sposobów radzenia sobie z problemami komunikacyjnymi jest ciągłe rozszerzanie stref płatnego parkowania + wysyłanie tamże lotnych patroli Straży Miejskiej, by pieniążki płynęły nieprzerwanym strumieniem. Można i tak, oczywiście, ale dokąd Nas to zaprowadzi? Takie wyzbywanie się własnych uprawnień przez władze centralne może być zapowiedzią prawdziwej wolnej Amerykanki w Naszych miastach. Oby nie. I oby pan minister Nowak jeszcze raz pomyślał, czy na pewno czyni dobrze, pozwalając sobą kierować przez przedstawicieli największych miast w Polsce. Im natomiast życzę, by z taką samą energią i determinacją jak w walce o swoje dochody lobbowali przeciwko złym, niedopracowanym pomysłom rządu dotykającym każdego z Nas – jak choćby wspomniana ustawa śmieciowa.
Inne tematy w dziale Polityka