Problem nagradzania „waadzy” przez samą siebie za swoje prawdziwe i domniemane sukcesy jest nader wdzięcznym tematem społecznym. Poniekąd rodzą się we mnie podejrzenia o to, że całe te chryje z wypłacaniem premii czy nagród są dla rządzących – zwłaszcza w obliczu takich wydarzeń jak arcyważny szczyt Unii Europejskiej, niemal siłowe wpychanie na szefa LOT-u nowego prezesa (który już niegdyś się nie sprawdził) czy rosnące bezrobocie – są jakimiś masochistycznie podejmowanymi tematami zastępczymi, próbą skanalizowania złości obywateli na konkretnych pasibrzuchach przejadających w najlepsze podatki za nic nie robienie. Sam nie wiem czy aż taki „zawrót głowy od sukcesów” byłby w łonie PO możliwy, ale nawet jeśli jest to temat zastępczy, to warto się nim zająć z kilku powodów. Chyba najbardziej istotnym z nich jest fakt, że premier rządu Rzeczypospolitej nie traktuje obywateli swojego państwa poważnie i w dodatku – co wyszukali dziennikarze – wypowiadając się publicznie mija się z prawdą. Ktoś powie – nie on pierwszy i nie ostatni, ale od człowieka obiecującego Nam wszystkim miłość i szacunek wypadałoby oczekiwać trochę więcej.
„…jeśli nie jesteśmy w stanie gwarantować podwyżek ludziom, to nie możemy dawać nagród sobie…”; to słowa pana premiera Tuska wypowiedziane pod adresem Prezydium Sejmu, rozdającego sobie w najlepsze grube pieniądze podatników. Szef rządu ofuknął wszystkich marszałków i na tym się skończyło; człowiek władający partią której jednym z podstawowych (nieomalże statutowych) celów jest zapewnienie mnóstwa stołków i nieprzerwanej powodzi funduszy publicznych dla swoich znajomków nie może sobie pozwolić na teatralne zrzekanie się nagród i zamrażanie premii. Nie po to wraz z współpracownikami przez niemal dwie kadencje rozpieszczał rozmaitą klientelę stanowiskami, by teraz odmawiać im „zasłużonych” wypłat za świetnie wykonaną pracę. Niemniej na forum publicznym pan premier Tusk zagrzmiał tubalnie: osoby, jakie mu podlegają nie otrzymują żadnych nagród od 2009 roku, gdy pozostali urzędnicy mają zamrożone pensje. Z dumą podkreślił, że rozchodzi się nawet o osoby na najwyższych stanowiskach, creme de la creme platformiano – koleżeńskiej arystokracji.
Niestety – chociaż pensje rzeczywiście są zamrożone i podwyżek ani widu ani słychu (fenomenalnie skarżył się na to choćby pan senator Libicki w jednej ze swoich notek, dając odpór narzekającym że kabaret polityczny w Polsce skończył się wraz z rozpadem kabaretu TEY) to osoby funkcyjne – tacy jak wojewodowie czy ich zastępcy – zostali przez pana premiera wyróżnieni przeróżnymi nagrodami. Premie płynące z Warszawy (rzecz dotyczy ponad 40 osób) oscylowały w granicach 6-8 tysięcy złotych. Naturalnie zdarzały się też takie ciekawe sytuacje jak ta w Małopolsce: dziennikarze zadzwonili do rzecznika prasowego wojewody – skądinąd pana Jerzego Millera – z całkiem prostym pytaniem, za co taka forsa. O dziwo, pani rzecznik przyznała że: „…nie wiemy. Dlatego prosimy pytać w kancelarii premiera…”. Sprawa niejako powtarza się w województwie warmińsko – mazurskim, gdzie węszących żurnalistów odesłano z hasłem „o to trzeba pytać tego, który nagradzał”. Zaprawdę, wielka to skromność Naszych wojewodów – zasłaniać się niewiedzą i zwalać obowiązek tłumaczenia na pana premiera, byleby tylko nie rozpocząć niekończącej się litanii swoich sukcesów, godnych nagrodzenia o wiele wyższą kwotą niż te marne 8 tysięcy („na waciki”). Warto przy tym zauważyć, że nawet dotarcie do pana premiera nie gwarantuje uzyskania odpowiedzi na frapujące Nas pytania; nagrody mają charakter uznaniowy i pan premier Tusk jeśli nie chce, to nie musi wytłumaczyć na jakiej podstawie rozdaje Nasze publiczne środki swoim zaufanym ludziom. A nawet jeśli by się wytłumaczył – ktoś by uwierzył, po tylu doświadczeniach z prawdziwością jego słów?
Żeby jednak oddać sprawiedliwość – w obliczu kryzysu Kancelaria Premiera ma do dyspozycji tylko milion złotych, mniej niż jego poprzednicy („odkurzany” obecnie przez wszystkie stacje telewizyjne, poszukujący pracy pan Marcinkiewicz tak lubił swoich współpracowników, że z kwoty dwóch milionów złotych pozostało mu słownie złotych 30). Ale właśnie w obliczu kryzysu pan premier powinien się zastanowić czy czyni dobrze; mógłby też wziąć pod uwagę choćby to zamrożenie płac dla szeregowych urzędników. Oni najczęściej są skarbnicą wiedzy jeśli chodzi o realne „zasługi” takich politycznie wypychanych na stanowiska wojewodów i wicewojewodów – i muszą czuć się sfrustrowani, że ktoś dostaje dwukrotność czy trzykrotność ich skromnej pensji tylko dlatego, iż jest dobrym znajomym pana premiera albo ma chody w samej wierchuszce partii z obywatelskością (koń by się uśmiał, naprawdę) w nazwie. A sfrustrowany urzędnik – to zły urzędnik, źle obsługujący petentów i nie potrafiący przykładać się właściwie do swoich obowiązków, skoro widzi, że jedyną gwarancją nagrody jest odpowiednie ustawienie się przy politycznym korycie. Pan premier tego zaś zobaczyć albo nie potrafi, albo nie chce; woli za to perorować przy mikrofonach o złych marszałkach Sejmu i piętnować w fałszywym oburzeniu ich pazerność (zapomniał – tak przy okazji – o panu marszałku Borusewiczu), doskonale przy tym wiedząc, że sam nie robi inaczej. Źle to świadczy o mentalności ludzi, którzy Nami rządzą – to powszechne wzywanie do zaciskania pasa, to zamrażanie płac i jednoczesne skrupulatne (chyba nic im tak nie wyszło, jak to właśnie) pielęgnowanie własnego Bizancjum na najwyższych szczeblach władzy, gdzie przebić się potrafią nie ludzie pracowici, jeno zaufani koledzy. Nieszczególny to pomysł na państwo, ale pozostając w pesymistycznym nastroju – jaką mamy gwarancję, że ktokolwiek inny z tego składu Parlamentu nie robiłby tak samo?
Inne tematy w dziale Polityka