Kto włączył wczoraj telewizor i miał okazję natrafić na wiadomości o kolejnej próbie postawienia duetu panów Kaczyński & Ziobro przed Trybunałem Stanu (zaprawdę, szkoda podkopywać prestiż tej zacnej w założeniu instytucji dla doraźnych wojenek politycznych – ale cóż, to pokazuje stosunek wierchuszki PO do powagi państwa) – ten pewnie zauważył nakręcony przy okazji zbierania się odpowiedniej komisji sejmowej materiał, w którym jako żywo „faszystka” czyli pani profesor Pawłowicz żartuje sobie w najlepsze z „lewicowym” i „otwartym” panem premierem Leszkiem Millerem. Sejm polski w swojej historii widział mnóstwo takich chwilowych sympatii między ogniem a wodą; najsmutniejszym zaś przejawem tych doraźnych koalicji jest wspólna, zażarta obrona przywilejów jakimi cieszą się parlamentarzyści. Smutne to jest o tyle, że partie polityczne nie potrafią dogadać się w sprawach najpoważniejszych, gdy naprawdę musimy grać jak jedna drużyna; jeśli chodzi o walkę o swoje – no to wtedy zgoda aż miło. To dużo mówi o naszej klasie politycznej jako takiej i o ludziach, jakich do niej wybieramy.
Jakiś miesiąc temu pani marszałek Kopacz poczęła przebąkiwać coś o zmianie przepisów mówiących o karaniu parlamentarzystów za wykroczenia popełniane przez nich na drogach. Nawet jeśli projekt takowy trącał z daleka populizmem (bo co broniło PO wprowadzić go w poprzedniej kadencji? Coś się zmieniło przez te parę lat?) to wypadało powitać ideę z entuzjazmem, w końcu nie oszukujmy się – wielu posłów swoich przywilejów na drodze nadużywa, mając w zanadrzu jedynie nieśmiertelne tłumaczenie o „śpieszeniu się do wyborców” czy na jakieś spotkania z wiernie czekającym na prowincji ludem, głodnym wieści z wielkiej stolicy. Miesiąc jednak prędko minął i pod projektem ustawy umożliwiającej karanie posłów mandatami podpisało się dwudziestu posłów, czyli liczba mało imponująca. Wprawdzie wystarcza, by Sejm rozpoczął prace nad rzeczonym pomysłem, ale w obliczu niemal pięciuset głów zasiadających w poselskich ławach taka garstka wrażenia nie robi…później (w środę) wieczór liczba skoczyła do czterdziestki. Dziennikarze RMF przeszli się z mikrofonem po kuluarach; indagowani przedstawiciele narodu najczęściej zasłaniali się niewiedzą o tym, że taki projekt istnieje – co z kolei stanowi pretekst do pytania, po cóż im do stu diabłów te nowoczesne tablety, które ponoć miały usprawnić dostęp do wszelkich informacji.
Ale czego się spodziewać jeśli pan Grupiński – było nie było, szef klubu PO, kolega pani marszałek – wypowiada do mikrofonu takie słowa: „…nie wiem nic o projekcie i nie wiem, kto jest jego autorem…”. Trudno liczyć na sukces swojego pomysłu, skoro nawet będąc marszałkiem Sejmu nie znajduje się czasu na zapoznanie z projektem największej partii w Sejmie; opcji, że zawsze prawdomówny pan Grupiński (szczerość w ich klubie – to norma) mógłby świadomie mijać się z prawdą nie biorę pod uwagę. Pośpieszna sonda dziennikarska przeprowadzona na reprezentantach niemal wszystkich partii politycznych wykazała, że większość przepytywanych jest generalnie „za”, z paroma wyjątkami, wśród których zdecydowany prym wiedzie tłumaczenie pana Ryszarda Kalisza (SLD); sympatyczny kandydat na wszystkie możliwe (byle najwyższe) urzędy w Naszym państwie, całodobowy bywalec radia i telewizji tłumaczy, iż „…immunitet w prawie konstytucyjnym jest gwarantem właściwego funkcjonowania parlamentaryzmu (…) ta akcja to populizm…”. Jak widać, opinie są podzielone, chociaż z drugiej strony – przed dziennikarzami każdy struga męża stanu, a pusta kartka przeznaczona na podpisy poparcia pod projektem mówi więcej niż tysiąc obłudnych słów.
Ta sprawa wymaga jednak jak najszybszej regulacji; powody mogą być różne, jak dla mnie najważniejszym są kwestie szeroko pojmowanej sprawiedliwości społecznej. Immunitet wymyślono w konkretnym celu – ma, oczywiście rzecz spłycając, usprawniać pracę parlamentarzysty. Przyzwalanie na ostentacyjne i świadome (to bardzo istotna kwestia) łamanie przepisów którzy sami uchwalają jest nie tylko absurdalne, ale i podkopuje zaufanie obywatela do państwa, które ci ludzie reprezentują (o ile oczywiście coś jeszcze z tego zaufania pozostało). Niedawne przykłady: takie jak niereformowalny pirat drogowy pan Kurski, czy jeżdżący bez prawa jazdy („ale jestem już po części teoretycznej!”) pan Serafin – jakkolwiek nie są związane z polskim parlamentem, to jednak z polską klasą polityczną jak najbardziej – pokazują, że należy coś w tym wszystkim zmienić. I kibicować pani marszałek Kopacz, nawet jeśli robi – a robi – to pod publiczkę. Pal licho, takie rzeczy są potrzebne i już, choćby po to by uniknąć takich rozmów jak ta przeprowadzona przez „Gazetę Wyborczą” z panem posłem Pawłem Suskim (PO) – dwukrotnie w samym tylko styczniu złapanym na złamaniu przepisów. Pan poseł Suski nie pamięta kiedy dostał te mandaty i nie wie, jak szybko jechał. Dlaczego odmówił przyjęcia mandatu i zasłonił się immunitetem? No po prostu: „mam takie prawo”. I po zawodach. Co mu zrobicie? Przez dwa lata jeszcze nic, dopiero potem przy urnie można takiego „zapominalskiego” posła rozliczyć. A skoro tak się spieszy, pewnie będzie spieszył się nadal.
Byłoby idealnie, gdyby przy okazji całej „krucjaty” związanej z fotoradarami posłowie pokazali, że nie tylko wymagają czegoś od społeczeństwa, ale też sami potrafią zagrać na warunkach, które ustalają. Oczywiście to marzenia ściętej głowy, niemniej gdybyśmy mieli odpowiedzialną elitę polityczną, kartka z projektem pani marszałek Kopacz byłaby wręcz czarna od setek podpisów. I nawet będąc posłem PiS czy SLD nie wybrzydzałbym, że pomysłodawczynią jest nielubiana przeze mnie pani polityk z nielubianej przeze mnie partii; czasem trzeba wznieść się ponad podziały (skoro można przy okazji premii dla Prezydium Sejmu…) i zrobić coś wspólnie. Głosowanie nad takim projektem powinno być głosowaniem „do zera” – jeśli nawet przyjmiemy, że posłowie mają głęboko w poważaniu odpowiedzialność za ład społeczny i za prawo, które tworzą (a tak w znakomitej większości wypadków niestety jest), no to choćby z piarowego punktu widzenia taki gest pod publiczkę wyglądałby wcale zacnie i z pewnością byłoby się czym chwalić przy okazji kampanii wyborczej. Nie wspominając o możliwości wykonania telefonu do tabloidów i zupełnie przypadkowej obecności fotoreportera na poczcie, gdzie dumny, choć skruszony poseł-pirat płaci zasłużony mandat, pokazując wszystkim czytelnikom że nie ma świętych krów.
Tak właśnie powinno być – nie tak, że niektórzy nic o projekcie nie wiedzą, inni bronią immunitetu jak niepodległości, inni nie podpiszą, bo to populizm i tyle. Dobry populizm nie jest zły, naprawdę. Obojętnie, czy wymyśla go pani marszałek Kopacz czy kto inny.
Inne tematy w dziale Polityka