trescharchi trescharchi
3046
BLOG

Polska język trudna język!

trescharchi trescharchi Polityka Obserwuj notkę 38

 

Każdy, kto kiedykolwiek zetknął się z pismem wydanym przed jakiś urząd musiał doświadczyć mniejszej czy większej traumy podczas prób zrozumienia, co właściwie poeta ma na myśli. Każdy, kto kiedykolwiek pracował w administracji państwowej i miał za szefa przepisowego purystę, musiał doświadczyć traumy nie mniejszej; poprawiania całkiem zgrabnego dokumentu na modłę zasieków upstrzonych paragrafami i urzędniczą nowomową. Rada Języka Polskiego pochyliła się z troską nad stronami internetowymi najważniejszych ministerstw w Polsce, by ocenić je pod kątem poprawności gramatycznej, stylistycznej i ortograficznej. Wyniki raportu końcowego są dla Naszej administracji – która przecież (mimo mniemania urzędników) jest właśnie dla Nas, nie My dla niej – miażdżące, a przy tym i symptomatyczne.

Raport wytyka między innymi: brak przejrzystości, absolutną niekomunikatywność, nie przejmowanie się zasadami interpunkcji, nieznajomość związków frazeologicznych i kulejącą odmianę. Zdaniem autorów – zespołowi przewodził pan profesor Andrzej Markowski – w wielu ministerstwach na cito należałoby zatrudnić doradców lingwistycznych, choćby z powodu szacunku dla własnego języka. Według członków RJP urzędnicy ministerialni (każdego szczebla) albo nie potrafią, albo nie chcą pisać prostym, zrozumiałym dla petenta językiem. Jest też trzecia wersja badaczy do której osobiście się przychylam – państwo urzędnicy boją się wykładać kawę na ławę, bo lepiej dlań gdy sprawa jest zagmatwana. I gdy mają przewagę nad petentem z racji tego, że tylko oni pojmują co jest zawarte w tych sążnistych pismach kierowanych na zewnątrz. Pisma pismami, wiadomo, sprawy są różne – ale jak ocenić sytuację, gdy takie rzeczy zdarzają się na stronach internetowych, przeznaczonych przecież (przynajmniej teoretycznie) dla prędkiego informowania zainteresowanych o pracy resortu? Rada Języka Polskiego nie ma żadnych wątpliwości: tego typu niechlujne prowadzenie stron internetowych zniechęca ludzi do korzystania z nich jako narzędzia informacji. Oczywiście zawsze znajdzie się ktoś nie tracący dobrego humoru – jak choćby pan rzecznik Paweł Graś, bezwstydnie łgający do kamer swoje teorie jakoby paraliż stron rządowych (atak hakerów, ACTA, dawne dzieje) był spowodowany nadmierną frekwencją ciekawskich w sobotnią noc. Nie trzeba chyba powtarzać, że w kraju w którym premier nie tylko mówi o odpowiedzialności, ale też nie boi się jej stosować, tak otwarcie kłamiący rzecznik prasowy pożegnałby się ze stanowiskiem tego samego dnia. U Nas – wiadomo, rząd jest fajny i to były tylko wygłupy.

Wracając do raportu – najlepiej wypadło, co dziwić nie może, Ministerstwo Edukacji. Ponoć nawet (i należy to pochwalić) tamtejsi pracownicy mają szkolenia w tym właśnie zakresie, więc z pewnością nie są to pieniądze wyrzucone w błoto. Nieźle radzi sobie Ministerstwo Sportu, chociaż znając kompetencje pani minister Muchy jest to pewnie spowodowane tym, że urocza szefowa resortu nie ma żadnego wpływu na stronę internetową. Wśród najgorszych ministerstw jest jedna niespodzianka – wydawałoby się, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego to „ęą” i w ogóle, pełne mądrych, wykształconych ludzi. Nic bardziej mylnego: autorzy raportu nazywają rzeczy po imieniu. Resort pana Zdrojewskiego cechuje „…nonszalancki stosunek do spraw komunikacji językowej z obywatelami…”. Mało tego, wynik specjalnej ankiety przygotowanej przez Radę – którą ministerstwo na jej prośbę wypełniło – jednoznacznie mówi o tym, że „…w resorcie funkcjonuje głębokie przekonanie o braku potrzeby przedsiębrania jakichś specjalnych działań w celu poprawy poziomu kultury komunikacji językowej…”. Drugim resortem, który powinien się bardzo wstydzić jest Ministerstwo Zdrowia. I opinia lingwistów jest jeszcze bardziej brutalna – tu w praktyce blokuje się dostęp do informacji, a forma komunikatów urzędników pana ministra Arłukowicza sprawia, że wręcz „…niezbędne wydaje się przetłumaczenie tekstów kierowanych do pacjentów, aby w ogóle mogli je zrozumieć…”. Podsumowaniem raportu na odcinku Ministerstwa Zdrowia jest zgrabny bon mot – urzędnicy wprost „eliminują człowieka z tekstu”. Odnosząc się do wyników prac Rady resort zdrowia odparł, że oczywiście zależy mu na dobrej komunikacji z obywatelami, ale nie ma pieniędzy na szkolenia i „żadne inne działania zmierzające do poprawy jakości tej komunikacji…”. Brzmi to dość dziwnie, bo w zeszłym roku prasa raportowała, że pan minister Arłukowicz zatrudnił w swoim biurze prasowym 16 urzędników, między innymi technika ogrodnika ze specjalizacją kwiaciarstwo i warzywnictwo. Jeśli ludzie z biura prasowego nie potrafią zająć się komunikacją i obsługą stron internetowych, to co tam robią? Ot, zagwozdka.

Oczywiście można powiedzieć, że rzecz jest małej wagi. Że w sumie w żaden sposób nie zmienia to niczego w państwie; ani nie poprawia, ani znacząco nie pogarsza jego funkcjonowania. Ale dowodzi to czegoś i jest kolejnym potwierdzeniem przykrej prawdy: aktualnie rządzący mają Nas po prostu w głębokim poważaniu. Nie jesteśmy dla nich partnerem, którego warto informować i z którym warto się konsultować. Tylko natrętnym petentem, okazją i pretekstem do odbycia kolejnej tury szkoleń z których mało co się wynosi, ale daje się zarobić rzeszy „ekspertów” od rzekomego uzdrawiania sytuacji w resortach.

Mam tylko nadzieję, że do obsługi stron internetowych w obcych językach zatrudniono profesjonalistów, nie urzędników i pociotków po znajomościach partyjnych. Bo inaczej byłaby to bardzo kiepska wizytówka Naszego kraju.

trescharchi
O mnie trescharchi

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (38)

Inne tematy w dziale Polityka