Zaprawdę niesłychanie ciekawy zeń człowiek. Poniekąd pierwowzór pana Marcina P. – też zaczynał w młodym wieku, równie szybko doszedł do wielkich pieniędzy. Jednak w przeciwieństwie do trzymającego się w cieniu i zmieniającego nazwiska Gdańszczanina, pan Józef Jędruch (sąd zezwolił na publikacje nazwiska, aczkolwiek oczęta dalej zakrywa gustowny paseczek) uwielbiał brylować w mediach i na śląskich salonach. Młodzieńcem wówczas byłem, ale jak dziś pamiętam rok 2001 – i tysiące billboardów rozsianych po całym Górnym Śląsku (a i w Krakowie napotkałem). Na plakatach on, z rękami skrzyżowanymi na piersiach, pod krawatem, z poważną i zatroskaną miną. Na tle hutniczo-górniczego krajobrazu, który niemal każdy Ślązak miał zakarbowany w pamięci od bajtla. Nawet nazwa była taka profesjonalna – „Colloseum”; nijak nie pasująca do regionu, a jednak poważna i podobająca się ludziom. Był rok 2001 – zwracajmy uwagę na daty, bo w pewnym momencie opowieści „linia czasu” bardzo się przyda.
Nie minęło wiele czasu, a dżentelmenem z plakatów poczęło się interesować CBŚ, potem do gry weszły też i inne służby specjalne (ABW, Interpol). Pojawiały się coraz głośniejsze zarzuty o wyłudzenia olbrzymich pieniędzy, a głównymi oszukanymi miały być należące do Skarbu Państwa Polskie Sieci Energetyczne i Będziński Zakład Elektroenergetyczny. Klamka zatem zapadła. Poetycko rzecz ujmując – pan Jędruch miał wątpliwą przyjemność dwukrotnie zapoznać się z bezlitosnym chłodem kajdanek na przegubach dłoni, nim wreszcie skonstatował, że w Polsce zaczyna się robić za gorąco. W 2002 roku opuścił kraj i zapadł się pod ziemię. Przynajmniej na jakiś czas, bowiem okazało się że wzorem dawnych „mistrzów” (panowie Bagsik i Gąsiorowski) osiadł w Izraelu, być może licząc na dość podejście tego kraju do spraw ekstradycji własnych obywateli (starał się usilnie o żydowskie obywatelstwo). Niestety dlań nie zdążył skończyć formalności i po odnalezieniu został deportowany do Katowic. Posiedział trochę w areszcie (niemal 5 lat), a w 2007 roku wyszedł na wolność po wpłaceniu gigantycznej kaucji (3 miliony złotych) ofiarowanej przez pewną życzliwą, niemal 80-letnią damę ze Stanów Zjednoczonych. Okazało się wszakże, iż pobyt pod celą wcale obyczajów pana Jędrucha nie zmienił. Wręcz przeciwnie – aż palił się do działania.
Ponieważ jego wspólnik (pan Piotr W.) wyczuł pismo nosem i zniknął za granicą (zatrzymano go dopiero w 2012 roku) – pan Jędruch musiał działać samodzielnie. Mając wiele czasu do przemyśleń uznał wreszcie, że był przez władze polskie szykanowany (skądinąd – absurdalnie długi czas pobytu w areszcie może być asumptem do takich rozważań) i dla obrony ludzi przed „krwiożerczą machiną państwa” (jako żywo, tak sam prawił w mediach) zdecydował się założyć Luksemburską Fundację Praw Człowieka, która jednak poza imponującą nazwą nie mogła pochwalić się żadnymi realnymi osiągnięciami, była za to dobrym pretekstem do odtrąbienia krucjaty przeciwko Polsce, podcinającej skrzydła młodym, rzutkim biznesmenom. Pan Jędruch wykoncypował, że najlepiej w takim razie zostać będzie europosłem. Dlatego – cóż za niespodzianka – skumał się chwilowo z posiadającą olbrzymie wpływy na Górnym Śląsku Samoobroną i zdecydował się startować z jej list. Jako człowiek z natury życzliwy zaproponował też swoim wyborcom, że w wypadku gdy udowodnią oddanie głosu na jego osobę (np. przez zdjęcie karty do głosowania z krzyżykiem w odpowiednim miejscu) to wówczas on zapłaci po stówce od łebka. Było o tym dość głośno, sprawą zainteresowała się też prokuratura, ale w końcu rzecz rozeszła się po kościach, tym bardziej że pan Jędruch nie zdołał zdobyć wymaganej większości i europosłem nie został. Tutaj sygnalizowany wcześniej wtręt czasowy – mamy rok 2009, pan Jędruch i jego kłopoty z prawem są doskonale znane na Śląsku. Mówią o tym nawet ludzie nie interesujący się biznesem czy wielką polityką. Tymczasem ku zaskoczeniu wszystkich pan Jędruch zostaje…prezesem klubu piłkarskiego GKS Katowice. Dumnym jak paw sprawcą wyszukania tak zacnego i sprawdzonego w biznesie sponsora („…liczymy na owocną i długotrwałą współpracę z panem prezesem…”) jest nie kto inny jak pan Marek Worach, późniejszy – wybrany bez konkursu i po ewidentnych znajomościach – niesławny prezes Kolei Śląskich. Taka zadra na CV (przecież wystąpienia pana Woracha, cieszącego się na współpracę z oskarżonym o milionowe wyłudzenia panem Jędruchem są do odszukania w Internecie) uszła jednak uwagi byłego pana marszałka województwa śląskiego Adama Matusiewicza (PO) i taki „sprawdzony” w biznesie pan Worach otrzymał popłatne (ze środków publicznych) stanowisko w spółce transportowej.
Przygoda pana Jędrucha z GKS-em Katowice zakończyła się tak szybko jak się rozpoczęła; spakował manatki i opuścił tonący okręt (wkrótce po nim podobnie postąpił „manager of the year” pan Worach, gdy wyszło na jaw że za jego władania największy dobroczyńca klubu – Katowicki Holding Węglowy – wypowiedział umowę sponsorską opiewającą na milion złotych rocznie; w klubie pojawił się zaś komornik). Ponieważ procesy pana Jędrucha wciąż trwały i zbliżały się do niebezpiecznych rozstrzygnięć, wymyślił iście genialne rozwiązanie: złożył wniosek o zawieszenie wszystkich postępowań twierdząc, że jest dyplomatą Republiki Gwinei i ma niezbędne pełnomocnictwa do reprezentowania tegoż kraju na arenie międzynarodowej. Potem doprecyzował, że jest konsulem i przedstawił paszport dyplomatyczny. Nim jednak zdołał zadzierzgnąć nić współpracy polsko-gwinejskiej MSZ uznało, że został dyplomatą tuż przed upadkiem tamtejszej junty wojskowej i jako taki pechowiec nie zdążył być akredytowany; w tej sytuacji nie chronił go immunitet dyplomatyczny i pan Jędruch zasiadł na ławie oskarżonych.
Zapadł ostateczny wyrok. Sześć lat więzienia, zapłata 720 tysięcy złotych grzywny i obowiązek naprawienia szkody w wysokości 54 milionów złotych. To efekt dekady procesów sądowych zmierzających do wymierzenia sprawiedliwości panu Jędruchowi (i 10 innym oskarżonym) za wyłudzenie od państwa niemal 430 milionów złotych. Sąd pierwszej instancji skazał pana Jędrucha na osiem lat więzienia, sąd apelacyjny w Katowicach wyrok złagodził. Wszyscy oskarżeni odpowiadali z wolnej stopy – i wszyscy mają już tak bogatą historię przesiadywania w aresztach, że mogą ubiegać się o warunkowe przedterminowe zwolnienie. Dodatkowo przez kolejne 10 lat pan Jędruch nie będzie mógł zasiadać we władzach spółek prawa handlowego, ale znając wyobraźnię pana konsula gwinejskiego i na to wymyśli sposób.
Na koniec pozostaje się tylko zadumać nad kondycją polskiego sądownictwa, potrzebującego 10 lat na ostateczne osądzenie hochsztaplera i wielomilionowego oszusta, który przez cały ten okres – z zarzutami wielkiej wagi na karku – mógł bawić się zarówno w politykę jak i finansowanie sportu. Warto, żeby ta historia kogoś czegoś nauczyła, ale chyba nie ma się co łudzić…
Inne tematy w dziale Polityka