Naprawdę trudno jest pisać o panu profesorze Stefanie Niesiołowskim na zimno i bez emocji. Za każdym razem, gdy Platforma Obywatelska wypuszcza swojego barwnego harcownika do mediów zastanawiam się – kto podjął taką decyzję i po co ją podjął. Na chłopski rozum to przecież działanie samobójcze, a tak przywiązana do PR-owskiej ogłady i poprawności partia sama strzela sobie w stopę pozwalając by reprezentował ją ktoś taki. Dziennikarzom dziwię się mniej; mamy niestety taki rynek medialny i takie oczekiwania odbiorców, że wszelką agresję i jasełka powitają z pocałowaniem w rękę. Zresztą, co tu kryć, pan profesor Niesiołowski był (i pewnie jeszcze będzie) PO bardzo potrzebny, gdy nadejdzie potrzeba kolejnego uderzenia nie tylko w PiS, ale i całą opozycję (wszak pamiętamy „pornogrubasów”). Nijak to się ma wprawdzie do deklarowanej niegdyś miłości i szacunku dla wszystkich – takie przecież zapewnienia publicznie i głośno składał ogarnięty kampanijną euforią pan premier Donald Tusk – ale to nieważne. Z jednej strony udawajmy, że na poważnie zajmujemy się mową nienawiści (o ile wiem od jakichś kilkunastu tygodni nic nie ruszyło się w tej sprawie, aczkolwiek pan minister Boni jest bardzo zapracowanym człowiekiem) a z drugiej strony czyńmy swoim przedstawicielem i swoją twarzą nieszczęśliwego, sfrustrowanego człowieka nie potrafiącego już kontrolować swojej agresji. Naprawdę, coś tu nie gra.
Problem z panem profesorem polega na tym, że o ile „dowala pisiorom” jest fajnym (piękny eufemizm na jego obronę się zawsze pojawia wśród kolegów partyjnych – „wyrazisty”) politykiem. Sympatycy Platformy Obywatelskiej nie doceniają jednak swojego ulubieńca, stąd muszą od czasu do czasu popaść w konsternację, gdy pan profesor Niesiołowski bez zastanowienia rozdaje ciosy na prawo i lewo, popadając przy tym niebezpiecznie w granice absurdu. Bowiem z tego co da się wywnioskować obserwując zachowanie pana profesora – świat dlań jest wyjątkowo czarno-biały, składający się z „Nas” i „Ich”. Nie ma miejsca na odcienie szarości, nie ma miejsca na kompromis. Albo jesteś z PO, albo musisz zostać zmiażdżony, zbluzgany i obrażony. Jeśli dodamy do tego zawsze groźną gorliwość neofity, nie akceptowanego przez środowisko do którego się przytulił i nie mającego żadnych szans na jakąkolwiek karierę poza tym środowiskiem – no to mamy mieszankę wybuchową. I to niestety widać. A przy okazji kompromituje się nie tylko pan profesor, ale i cała PO, i Sejm, i cała klasa polityczna. Pewnie, że w każdej partii można znaleźć ludzi podobnych, niemniej palma pierwszeństwa należy się właśnie panu profesorowi Niesiołowskiemu; o ile inni „agresywni” od czasu do czasu potrafią powiedzieć coś nowego albo chociaż zamilczeć, to polityk PO od wielu, wielu lat właściwie jak mantrę powtarza dokładnie te same sformułowania, obraża zawsze te same postacie, zaś w obronie swojego dobrodzieja przekracza granice dobrego smaku (to raz) ale i przede wszystkim logiki (to dwa). Właściwie można – słysząc zapowiedzi obecności tegoż statysty w studio – z góry rozpisać scenariusz takiej rozmowy, nic pozytywnego nie wnoszącej do debaty publicznej, wręcz przeciwnie: spłycającej język i obyczaj polityczny do okrutnie niskiego poziomu.
Weźmy na przykład ostatni wywiad w RMF FM. O potrzebie wymiany ministrów od czasu do czasu, by wpuścić do gabinetu nową krew i świeże pomysły mówi się od dawna. Mówią nie tylko politolodzy czy obserwatorzy życia politycznego, mówi nawet sam pan premier. To zresztą rzecz zgoła naturalna i powszechnie praktykowana w innych demokracjach. Tymczasem – nie wiedzieć dlaczego – pan profesor Niesiołowski nie widzi żadnej potrzeby zmian w rządzie. Gdy dowiaduje się o badaniu zleconym przez radio (prośba do słuchaczy o wskazanie ministrów najbardziej zasługujących na dymisję) wpada w złość. To „nonsens”, „niewiedza”, ale też „ignorancja przede wszystkim, medialna nagonka, reakcja zupełnie nieprzytomna”. Później dodaje „jakieś polskie piekło, jakaś nagonka, zupełnie nieprzytomna, na rząd, na PO”. Dziennikarz usiłuje oponować – przecież nie można odmawiać Polakom prawa do wyrażania opinii na temat ludzi, których wybierają do rządzenia i których utrzymują ze swoich podatków. To niezbywalne, podstawowe prawo demokracji. Pan profesor ripostuje przykładem: był sondaż na piosenkę promującą Euro 2012 w Polsce i wybrano tanią, kabaretową popelinę (nie precyzuje przy tym co ma koło do wiatraka, bo przecież wyrażenie dezaprobaty odnośnie pracy poszczególnych ministrów nie oznacza pozostawienie wyboru nowych w rękach Polaków) – więc zasadniczo nie ma sensu robić takich sondaży. Zresztą – znów cytując Naszego bohatera – sondaże to generalnie jakaś bzdura, bo „to nieprawda” że PiS jest coraz bliżej PO. Po prostu „nieprawda”. Całość wywiadu kończy bardzo optymistyczne zapewnienie pana profesora, że bardzo chciałby zrobić coś dobrego dla Polski z panem Romanem Giertychem („polityczny trup”) i z panem Michałem Kamińskim („cynik, lizus i karierowicz”); oczywiście wymienione w nawiasach cytaty „puszczamy w niepamięć”, podwijamy rękawy i do roboty!
Jedno mnie zastanawia; pan profesor wręcz wykłada się na tacy, krzycząc do dziennikarza „zjedz mnie”. A mimo tego z tej kuszącej oferty wyciśnięcia polityka jak cytryny i sprawienia, by uzasadnił jakoś inteligentnie swoje tezy żurnaliści nie korzystają. Być może obawiają się, że pan profesor Niesiołowski jako człek wrażliwy i nerwowy obrazi się na nich i nie pojawi się w ich programach, a jest przecież gwarantem wyższej frekwencji audytorium. Ale aż prosi się, by w takim wywiadzie zadać kilka prostych pytań: kto steruje nagonką medialną na PO? Jakie media biorą w niej udział i dlaczego? Czyje interesy reprezentują eksperci w studiach wypowiadający się o potrzebach zmian w rządzie? Kto z tych profesorów i doktorów politologii czy socjologii jest ignorantem? Odpowiedzi pana profesora Niesiołowskiego byłyby arcyciekawe, albo musiałby przyznać się przed prowadzącym i słuchaczami, że gada bzdury, byle gadać. Dlatego takie pytania nigdy nie padną.
Tak czy siak – wulkanu nie da się okiełznać, a „gniew natury” spada na wszystkich, przyjaciół czy nieprzyjaciół. Dlatego z ust pana profesora oberwało się również pani Holland; teksty „…to deklaracja, która oznacza coś takiego – nie obchodzi mnie Polska, tylko córunia moja, która jest lesbijką…” pokazują zupełnie inną twarz Platformy, mało liberalną; raczej mściwą dla wszystkich, którzy ośmielą się zdradzić jej zaufanie (bo przecież pani reżyser należała przez długie lata do „przyjaciół” partii pana premiera Tuska). Zawsze można wtedy wytknąć jakieś historie z życiorysu, a że dzieje się to w mediach, na oczach tysięcy Polaków – cóż, cel uświęca środki, a dla pana profesora celem nadrzędnym jest obrona interesu własnej partii. Kogoś trzeba przy tym podeptać, obrazić, spłycić motywacje pani Holland tylko do preferencji seksualnych jej córki - no trudno. O dziwo nagle pan profesor ironicznie „gratuluje takiego autorytetu”, nie precyzując jednak bliżej co ma na myśli, a szkoda, bo jak dotąd (gdy była „swoim” autorytetem) osoba pani Holland w żaden sposób mu nie przeszkadzała. Reakcja Platformy na krytykę pani reżyser to zresztą osobny temat; miast odpowiedzieć z klasą i merytorycznie, wysyła się do dania odporu osoby takie jak pan profesor Niesiołowski czy pani Julia Pitera, o których z góry wiadomo, że pewnych rzeczy nie przeskoczą i zawsze będą starali się poprowadzić dialog w kierunku prymitywnej agresji, w której czują się najlepiej i są w stanie przekrzyczeć każdego interlokutora.
Na koniec wybrałem najważniejszy cytat z pana profesora Niesiołowskiego, jaki wypowiedział w ostatnich dniach. Nie mam żadnych wątpliwości, że przekazał on w ten sposób przemyślenia nie tylko swoje, ale i otoczenia w którym się obraca. Oto (znów pod adresem pani Holland) pan profesor mówi: „…jeśli nie zagłosuje na Platformę, to dopuszcza możliwość, że będzie rządził PiS, czyli (…) recydywa IV Rzeczpospolitej…”. No cóż, przynajmniej ktoś raz publicznie przyznał się do tego, że są „mniejszym złem”, a poparcie PO to przedmiot delikatnego szantażu emocjonalnego – musicie głosować na nas, bo inaczej przyjdą gorsi. Potwierdził to zresztą w nieco innej formie pan premier Schetyna („…jesteśmy najlepsi z tego co jest…”). Więc: nie popierajcie nas dlatego, że mamy pomysł na Polskę, że wiemy, co jest dla Polski najlepsze, że mamy konkretny program co trzeba naprawić (obniżka podatków, likwidacja Senatu, co tam jeszcze pan premier obiecywał?) – musicie nas popierać, bo jesteśmy gwarantem blokowania powrotu pewnych ludzi do władzy. Przykra sprawa.
Po tych wypowiedziach pana profesora pod adresem pani Holland (o dziwo, skrytykował je nawet pan redaktor Tomasz Lis) apeluję do pana premiera: schowajcie go głęboko, nie pokazujcie mediom. Gdy wymyka się spod kontroli, jest w stanie obrazić każdego i wszystko. Przede wszystkim zaś zdrowy rozsądek. Naprawdę – zyskacie i wy jako PO, ale przede wszystkim zyska język polskiej debaty publicznej i obyczaje polityczne.
Inne tematy w dziale Polityka