Szumnie zapowiadane zmiany w rządzie okazały się być – stosując terminologię motoryzacyjną – jedynie face liftingiem znanego od lat modelu, nie wypuszczeniem na rynek czegoś nowego i lepszego. To pełne prawo pana premiera Tuska, naturalnie: może współpracować z takimi ludźmi z jakimi mu się podoba. Jeśli nie widzi ich ewidentnej niekompetencji i produkowania mnóstwa bubli prawnych (pan minister Boni) czy nie przeszkadza mu żenująca przeszłość pana ministra Arłukowicza na kilkumiesięcznym etacie pełnomocnika do spraw wykluczonych, jeśli wreszcie nie potrafi wreszcie zrozumieć, że pani minister Mucha na swoje stanowisko absolutnie się nie nadaje i kompromituje jego rząd – to świadczy tylko o nim i o Platformie Obywatelskiej. Wszelako jednak nawet taka delikatna kosmetyka spotkała się z niezadowoleniem PSL-u, będącego koalicjantem dość niewdzięcznym, bo zdającym sobie doskonale sprawę z własnej siły i niezbędności.
Ludowcy nie kryją niechęci do decyzji mianującej pana ministra Rostowskiego wicepremierem; tajemnicą poliszynela jest historia wyjątkowo ostrych (tzw. „szorstka przyjaźń”) relacji pomiędzy ministrem finansów a byłym liderem PSL panem Pawlakiem, wciąż cieszącym się w swoim środowisku pewnymi wpływami. Zatargi oczywiście wypływały na światło dzienne w wyjątkowo złagodzonej formie, ale co działo się za drzwiami zamkniętymi Kancelarii Premiera – możemy się tylko domyślać. Nie dziwota, że zaraz pojawiły się doniesienia o „policzku” wymierzonym koalicjantowi przez Platformę. Ale pan premier Tusk nie stoi tu na przegranej pozycji, ma przynajmniej dwa asy w rękawie. Primo: radni wojewódzcy PO na Mazowszu obronili (chociaż na jakiś czas) peeselowskiego marszałka, pana Struzika przed komisją śledczą w sprawie lotniska Modlin. Ani chybi więc ów prominentny działacz PSL (i jego pomniejsi klienci) jest dłużnikiem Platformy Obywatelskiej – to, że cierpią na tym zarówno transparencja urzędnicza jak i finanse publiczne to akurat błahostka. Nie takie rzeczy zamiatało się podczas dwóch kadencji pod dywan.
Drugim – o wiele skuteczniejszym sposobem na „trzymanie na smyczy” PSL-u są jego długi. Wraz ze wszystkimi odsetkami ugrupowanie jest winne państwu ponad 20 milionów złotych, co w epoce powszechnego nawoływania do oszczędności nie jest specjalnym powodem do chwały i tematu owego zadłużenia nikt na siłę nie stara się wyciągać, bo po cóż denerwować ludzi – przecież jest tak fajnie. Czasami jednak trzeba ułagodzić gniew koalicjanta i tu właśnie na scenę wkracza pan minister Rostowski. Nie lubicie mnie? Trudno, mam pomysł na to, byście zapałali do mnie większą sympatią. Już rok temu Ludowcy wystąpili do resortu finansów z prośbą o umorzenie odsetek (niby dlaczego?) i rozłożenie spłaty na 10 lat. Wówczas pan minister finansów zdecydowanie odmówił i zdecydował się rozłożyć raty tylko na pięć lat. Teraz – ledwie dwa dni po swojej nominacji na wicepremiera ministerstwo poinformowało o rozłożeniu na sześć lat. Niby tylko rok – ale kolejne dwanaście miesięcy dla partii pogrążonej w kryzysie finansowym to i tak dużo.
Zresztą, co tu kryć – rzecz dotyczy jeszcze roku 2001 r. i Ludowcy popełnili wówczas karygodną obsuwę: pozyskali środki na potrzeby kampanii wyborczej z ewidentnym naruszeniem przepisów ordynacji wyborczej. Przepisów doskonale znanych i powszechnie dostępnych – mimo to, i mimo posiadania na swoim pokładzie dostatecznej liczby osób biegłych w prawie PSL zdecydował się gromadzić przyznane z budżetu środki na rachunku partyjnym miast specjalnym koncie wyborczym. Sprawa nabrzmiewała, nabrzmiewała, aż wreszcie urosła do owych dwudziestu milionów z odsetkami. Ludowcy zresztą zapowiadają, że kiedy tylko spłacą większą część sumy, ponownie zwrócą się o umorzenie odsetek – a zważywszy na to, iż cieszą się mniej więcej stałym poparciem społecznym, być może znów będą u jakiegoś przyszłego rządu języczkiem u wagi i rzecz może im się udać. Naturalnie jeśli przypomnimy sobie, że zwykłego, szarego obywatela fiskus i inne publiczne służby żyłują do ostatniej złotówki z narobionych zaległości i długów – no to nie możemy tu mówić o dobrym przykładzie dawanym z góry. Niestety, politycy PSL jak ognia unikają odpowiedzi na pytania, dlaczego aż tak bardzo zależy im na umorzeniu niemałych odsetek, bo przecież prawo – w teorii – jest takie samo dla wszystkich. Ludowość, podobnie jak Obywatelskość niektóre partie mają jednakowoż tylko w nazwach…
Inne tematy w dziale Polityka