trescharchi trescharchi
2927
BLOG

Tusk boi się górników. Wracają przywileje?

trescharchi trescharchi Polityka Obserwuj notkę 47

 

Część komentatorów życia politycznego w Polsce artykułuje od czasu do czasu nadzieje na zadziałanie czegoś, co nazywają fachowo „syndromem drugiej kadencji”. Termin ów ma amerykańskie pochodzenie i związany jest z tym, że gospodarze Białego Domu jeśli już zostaną wybrani po raz kolejny to biorą się ostro do roboty – podejmując niepopularne społecznie, aczkolwiek niezbędne dla państwa decyzje. Aczkolwiek w nadwiślańskim wydaniu długie (by nie powiedzieć – notoryczne) przebywanie w studiach telewizyjnych wypaczyło nieco spojrzenie tych komentatorów i oderwało ich od rzeczywistości. Bo pomiędzy Waszyngtonem a Warszawą są dwie podstawowe różnice: druga kadencja nie musi być kadencją ostatnią (oby była, ale to inna sprawa) – oraz w Polsce rządzi Platforma Obywatelska. Dowodzona przez człowieka, który wprost uwielbia marszczyć brwi przed kamerami i zapowiadać, że od tej pory żarty się już skończyły. Który mniej więcej co tydzień zwołuje konferencję prasową na której obiecuje Polakom krew, pot i łzy – ale w zamian dobrobyt. Diabeł tkwi w szczegółach - większość zapowiedzi pozostaje fantasmagoriami. Byłoby to śmieszne, gdybyśmy byli krajem mlekiem i miodem płynącym. W innym wypadku (abstrahując od ustawicznego kompromitowania się prezesa Rady Ministrów) dowodzi to tylko skrajnej niedojrzałości władzy, próbującej rządzić biednym krajem na dorobku metodą od przypadku do przypadku. Władzy, która najwyraźniej uwierzyła w swoją łopatologiczną propagandę, że cokolwiek by się działo – nadal jest fajnie, i najważniejsze, że jesteśmy „mniejszym złem”. Mniej lub bardziej otwarcie przyznają to przecież sami działacze Platformy – choćby panowie Schetyna czy Niesiołowski.

„Rzeczpospolita” donosi – dziś będzie miało miejsce spotkanie przedstawicieli rządu z reprezentantami górniczych związkowców ze Śląska. Można rzec: wreszcie, bo od górniczej braci płynęły alarmujące sygnały, że tak naprawdę nikt z ekipy pana premiera Tuska rozmawiać z nimi nie chce. Zaś poziom merytoryczny odpowiedzialnego w Ministerstwie Gospodarki za górnictwo pana Tomczykiewicza (dżentelmen ów bardziej zaaferowany jest ciągłymi roszadami personalnymi w śląskim urzędzie marszałkowskim, więc kiedy miał się douczyć?) jest tak przerażająco niski, że związkowcy omijają go szerokim łukiem. Przejdźmy do meritum: na spotkaniu ma być mowa nie o reformie systemu emerytalnego – przypomnijmy, był to jeden z najważniejszych punktów expose pana premiera Tuska (ale kto jeszcze wierzy w to, co mówił pan premier w expose?) – ale wręcz o rozszerzeniu przywilejów. Podobno kuci na cztery nogi górnicy wyczuli akceptację rządu do braku zmian w górniczych emeryturach i poszli w swoich żądaniach dalej; domagają się między innymi zwiększenia liczby osób uprawnionych do emerytur pomostowych.

Rzut oka na sposób „docierania” reformy emerytur górniczych jest symptomatyczny, bowiem wiele mówi nie tylko o kompetencjach tej zbieraniny z najwyższego szczebla władzy ale też o ich odwadze cywilnej, niezbędnej przecież do przeprowadzania fundamentalnych dla sprawnego funkcjonowania państwa zmian. W grudniu zeszłego roku Ministerstwo Gospodarki rozesłało do kopalń całkiem rewolucyjny projekt ustawy ograniczającej emerytury górniczej; stało tam jak byk, że od 2017 roku odrębny system emerytalny zostanie wygaszony i wszyscy nowo zatrudnieni mają już „cieszyć się” świadczeniami według powszechnych zasad i pracować tak jak inni do 67 roku życia, chociaż szczerze mówiąc – nawet biorąc pod uwagę wyższy niż niegdyś poziom medycyny i tak górnik pracujący fizycznie po 60 roku życia jest już po prostu nieefektywny z racji wyeksploatowania organizmu. Według rzeczonego projektu już w przyszłym roku ograniczono by niektóre przywileje (między innymi: likwidacja emerytur dla 50-letnich górników) co pozwoliłoby docelowo zaoszczędzić dla budżetu państwa nawet siedem miliardów złotych. Oczywiście pod warunkiem, że ustawa zostanie wprowadzona w życie…

…a kiedy rządzący przekonali się o reakcji związkowców, machnęli ręką na odważne plany. Ugięli się pod naporem wszelkiej maści lobbystów (tfu, na psa urok – teraz mamy takie dziurawe prawo, że mówi się „ekspertów”, bo „lobbysta” to się źle kojarzy) i podwinęli ogon. Oszczędności w takim wymiarze nie będzie – w styczniu bieżącego roku zapadła w otoczeniu pana premiera Tuska (najpewniej za jego wiedzą i zgodą, inaczej fatalnie świadczyłoby to o nim) decyzja żeby nic w obecnym, drenującym budżet systemie nie zmieniać. Można oczywiście narzekać na pazerność związków i nie zwracanie uwagi na trudną sytuację kraju, ale czy naprawdę można obwiniać ich za to, że ktoś tak pięknie i gładko im się podkłada? Iluż związkowych „watażków” z różnych zakładów „poczuło krew” i wykorzystując niezrozumiałe wycofanie się rządu już na tym etapie (cokolwiek by mówić – niegdyś wycofywano się dopiero na etapie palonych opon w Warszawie) planowania reformy postanowiło wzmocnić swoją pozycję w zakładach pracy. Dlatego słyszymy teraz, że związki idą za ciosem – żądają powrotu do tego, co było przed 2009 rokiem, gdy rząd (też rząd pana premiera Tuska – można? Można! Trzeba tylko chcieć i mieć odwagę) ograniczył liczbę uprawnionych do przywilejów z niemal półtora miliona osób do niespełna trzystu tysięcy. I jak mówią dobrze poinformowani – związkowcy w swoich żądaniach wcale nie stoją na przegranej pozycji…

O czym to świadczy? Czy tylko o tchórzostwie sondażowym rządu, bo nie ulega wątpliwości, że platformerska komórka obserwująca wyniki badań preferencji wyborczych jest jedną z najważniejszych w partii? Czy o niechęci pana premiera Tuska i jego współpracowników do pójścia na noże z kolejną grupą społeczną, bo mogliby się wówczas nadziać na „zjednoczony front oburzonych”, do którego dokooptowała by się opozycja i „Solidarność”? Czy może o tym na co wskazują eksperci – w rządzie brakuje kogokolwiek mającego blade pojęcie o górnictwie a jednocześnie dysponującego wystarczającym dorobkiem życiowym i charyzmą by nie ugiąć się przed rozjuszonymi związkowcami? Każda z tych odpowiedzi jest kolejną czerwoną kartką wymierzoną w stronę pana premiera Tuska.

A może pan premier naprawdę się spodziewał, że władza to nieustanne, nieprzerwane pasmo miłości o czym opowiadał w powyborczym uniesieniu? No nawet jeśli, to po pięciu latach powinien się już przyzwyczaić, że jest zupełnie inaczej. I władza opiera się na wizji i odwadze, nie na bezmyślnym prześlizgiwaniu się od wyborów do wyborów. Ale to już akurat dowodzi „propaństwowości” partii z obywatelskością w nazwie.

trescharchi
O mnie trescharchi

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (47)

Inne tematy w dziale Polityka